Wasz "ulubiony" korespondent ds. muzyki filmowej znowu nadaje.
Na tapecie mamy dwa smakołyki, które musiały do mnie przypłynąć zza wielkiej wody, bo na polskim rynku ich nie uświadczę. A gra chyba warta świeczki, choć tanio nie było (doszło obowiązkowe cło, czyli specjalnie nic nie oszczędziłem).
Nie uświadczycie u nas muzyki z Quantum of Solace... A nie, teraz znalazłem, jak to piszę- pojawiła się już w stereo.pl. Jednak cena- jak zwykle- z kosmosu. Ciężko teraz kupić coś porządnego poniżej 50zł na polskim rynku. A jako, że chciałem jakoś uhonorować wkład Davida Arnolda w muzykę bondowską, nie mogłem odpuścić sobie tego zakupu. Myślę, że facet udowadnia za każdym razem, że bardzo dobrze czuje stylistykę bonda, rozumie też najnowsze trendy i umie je łączyć. Łączy więc tradycję z nowoczesnością i robi to zdecydowanie bardziej umiejętnie niż producenci ostatnich odcinków Bonda. Tutaj nie ma się do czego przyczepić. Solidne rzemiosło przenosi nas w świat biegających panów, lejących się po buziach, gonitw samochodowych, francji-elegancji, szykownych kobitek, niesympatycznych łobuzów i egzotycznych zakątków. A wszystko to dzięki muzyce. Pierwsze wrażenie nie jest może tak piorunujące jak genialny Casino Royale, ale i tak wysoki poziom.
Druga perełka to... werble, wstrzymane oddechy, spojrzenia pełne łez- wreszcie! Stało się! Lata wyczekiwania! Lata cierpień z powodu niedosytu, niedostatku! W końcu ktoś wpadł na prosty i genialny pomysł re-edycji soundtracków z wszystkich przygód Indiany Jones'a. W przedsprzedaży i w chwili obecnej dostępny tylko jako kolekcjonerski zestaw. Niby mam już płyty z pierwszej, trzeciej i czwartej części, ale mimo wszystko nie żałuję zakupu. Podejrzewam, że niebawem będzie można kupić oddzielnie każdą płytkę, ale zestaw to zestaw. Pięknie wydany, porządnie przygotowany, będzie ozdobą mojej kolekcji. W środku nie tylko cztery płyty z muzyką do poszczególnych przygód, ale i piąta się znalazła. A na niej dodatkowe materiały muzyczne i wywiady z twórcami. A do tego książeczki do poszczególnych albumów i jeden- zbiorczy, bogato ilustrowany. Żeby tego było mało, pierwsze trzy części pokazują się w nigdy dotąd niewydanych wersjach, wzbogacone o utwory, których dotąd nie było na żadnym albumie. Tylko czwarta część to wydanie identyczne z tym, które było już obecne na rynku.
A sama muzyka? Proszę Państwa! Czy klasyka gatunku autorstwa Johna Williamsa wymaga jakichkolwiek uwag z mojej skromnej strony? Czy muszę Wam przypominać, że każde moje spotkanie z tymi kompozycjami to po prostu bezwstydna orgia przyjemności? Dla mnie wrażenie bezcenne. Pięknie dziękuję za uwagę.