autor: Jakub Cieślak » czw 10.03.2005 23:46
Zatem nadrabiam zaległości w postowaniu. Było przydługo o moich wizytach w teatrach, a teraz będzie przydługo o muzyce filmowej.
Pierwsza rzecz- rozliczenie się z moim "proroctwem", czyli pierwsze poważne zadanie Michaela Giacchino w Hollywood. Człowiek, który dał nam najlepszą muzykę w klimatach II wojny światowej za pomocą gier MoH i CoD, wykonał właśnie muzykę do the Incredibles, czyli po naszemu (bardzo duże brawa dla tłumacza) Iniemamocni. Nie mogłem więc nie zaposiąść tytułu. Pierwsze wrażenie? Dość średnie. Zdecydowanie się przestraszyłem, że jednak zadanie przerosło tego kompozytora. Nie poddałem się jednak, przesłuchałem raz, drugi, trzeci. I wiecie, co? Spodobało mi się. To naprawdę kawał dobrej roboty, wytrawny w smaku, ale smakowity. Trzeba się po prostu wsłuchać. Po pierwsze, jest to hołd John'owi Barry'emu znanemu choćby z filmów o Bondzie. Sam film już nasuwa nam te klimaty, a muzyka idzie podobnym tropem. Nie wiem, czy jest to kwestia tego, że oryginalnie to właśnie Barry miał robić muzykę do tej animacji Pixara. Wiem, że Giacchino składa mu elegancki hołd. Z kolei jest bardzo trudno wyczuć kompozytorskie korzenie MG w tej kompozycji. Zdecydowanie jest to autor nietuzinkowy, nie uderzający non stop w jedną nutę jak choźby Zimmer, nie do rozpoznania jak wszędzie rozpoznawalny Elfman, czy Goldsmith. Zatem mamy OSTa o intrygującym brzmieniu klasycznych filmów akcji, do tego wyczuwalna maniera przypominająca, że mamy do czynienia z muzyką do kreskówki. Zatem jest ona czasem wyczuwalnie uproszczona, trywialna, sympatyczna i beztroska. Jak dla mnie jest to po prostu pojedynek z dobrym, wytrawnym winem, w którym można znaleźć różne smaki.
Punkt kolejny- the Timeline. Coś ciekawego się tu wydarzyło. Pamiętacie? Opowiadałem Wam o odrzuconym OSTie Revella do 13stego wojownika. Wtedy Revel został odrzucony, a muzykę napisał Goldsmith. Tymczasem kolejna ekranizacja prozy Crichtona zemściła się na samym Goldsmith'ie, którego kompozycje zostały odrzucone i zastąpione muzyką kogoś mi nieznanego. No i upolowałem ten odrzucony OST by rozbudować swoją kolekcję dzieł porzuconych. No to niestety nie jest żaden arcyOST. To Goldsmith w klasycznym, trochę nużącym stylu. Do tego niezbyt ciekawy motyw przewodni. No szkoda po prostu, że taka przygoda trafiła się na koniec temu człowiekowi. Jerry, będę Cię miał w pamięci za inne kompozycje- za świetne Rambo, za Mumię, za Sumę Wszystkich Strachów, za Star Treki. Ale timeline nie wyszedł. Dodam, że to nie oznacza, że to jest zły OST, to kawał dobrej roboty pod sesję rpg, gdzie w tle chcecie mieć dużo minut muzyki w jednym, stałym klimacie.
A kolekcja porzuconych powinna niebawem urosnąć. Znalazłem odrzuconego Allana Silvestri z Mission Impossible, do tego jeszcze chyba ze dwa tytuły. Będę opowiadał o wrażeniach.
A teraz o dwóch pakach, co ukradli mi serce. Czyli dźwiękościeżki z Waterworld i Apollo 13. Waterworld autorstwa zacnego Jamesa Newtona Howarda to dla mnie coś bardzo ważnego. To dla mnie ilustracja do całej sagi Wiedźmina. Tak bardzo mi on pasował do opowiadań, że puszczałem go sobie namiętnie do lektury kolejnych tomów sagi. I wiecie, co? Kapitalna sprawa! Do dziś będzie mi się kojarzyć z Wiedźmakiem. Do tego to naprawdę rasowy saundtrak. Ze świetnym wprowadzeniem i mistrzowskim motywem dynamicznym. Trochę słabiej jest z utworami spokojnymi i stonowanymi, trochę jakby mniej wciągającymi. Jednak jest tu cała masa samodzielnych tematów, motywów, z których każdy jest ciekawym elementem opowieści z pogranicza komiksu, dark fantasy, czy czegoś w tym guście. Obowiązkowa pozycja dla erpegowców!
Na koniec Apollo 13. Zdaje się, Horner ma tu swoich fanów, jak pamiętam. Ja osobiście mam do tego pana sentyment za wczesne produkcje (kilka Star Treków, genialny Aliens, cudowny Willow) i za kilka dokonań obecnych: właśnie Apollo 13, niezły Titanic i trudne do upolowania kompozycje do filmów o Jack'u Ryan'ie. Apollo jest w sumie czymś, co jest specjalnością Hornera. Podniosła historia o triumfie amerykańskiego ducha, solidarności i pomysłowości zilustrowana podniosłą muzyką dobrze dowartościowującą tą opowieść. Mam słabość do filmu, który popełnił Ron Howard umiejący lekko zagrać nawet w takich ciężkich klimatach, mam też słabość do tej muzyki, która zdaje się podnosić ducha amerykańskiej niezłomności swoimi werblami, chórami i ogólną widowiskowością kompozycji. Tak, tu właśnie ten charakter lekko kiczowatej twórczości dorosłego Hornera ma się dobrze. Jest wyrównany, wysmakowany i dobrze odmierzony. Bije nas więc w uczucia, łapie za czułe miejsca i targa nimi, kiedy przypominamy sobie sceny z filmu i niemalże odczuwamy wydarzenia na własnej skórze. Jako, że "score" uzupełniony jest dialogami z filmu, niemalże czujemy się jakbyśmy brali udział w akcji filmu. Wylatujemy na orbitę w momentach startu rakiety, przeżywamy wstrząs, kiedy chłopaki krzyczą "houston, we have a problem", a potem siedzimy z zapartym tchem i czekamy na powrót chłopaków na ziemię. Wszystko w rytmie Hornera- chóry, werble, dużo wstrząsających basów i głośnych trzasków. Wielka orkiestra, wielkie wydarzenie.
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.