O, widzę, że parę postów poleciało. Mam nadzieję, że nie przeze mnie
Pomijając wszystkie możliwe punkty zapalne, chodzi o to, że "Epifanię", "Obłęd" i "Sternberga" pisał autor o odmiennym niż obecnie, przynajmniej na poziomie deklaracji, mindsecie. Tak Twardocha wtedy odbierano: młody konserwatysta orbitujący gdzieś w trójkącie Fronda-Arcana-Christianitas. Jako Ślązak dystansujący się od tradycyjnego polskiego patriotyzmu, ale wytykający lewicy i liberałom nietrafne rozpoznania polskości. I wszystkie współczesne recenzje oraz omówienia brały ideowe deklaracje Twardocha na serio i w ich świetle interpretowały książki: "Obłęd" jako lament kontrrewolucjonisty, "Sternberg" jako powieść o konflikcie dwóch modeli konserwatyzmu (były nawet podejrzenia, bodaj Cezarego Michalskiego, że to powieść z kluczem o Kaczyńskich: ideowym Lechu i pragmatycznym Jarosławie), wreszcie "Epifania" miała być próbą napisania współczesnej powieści katolickiej - ponadto portretowała zaskoczenie liberałów pierwszym PiSem, że to nie wąsate dziadki w tureckich swetrach, ale prawicowi technokraci z laptopami i różańcami.
Tak więc, jeśli powyższy fragment wypowiedzi prof. Kadłubka jest reprezentatywny, to albo szykuje się kuriozum pięciolecia, albo ktoś (WL? sam Twardoch?) stwierdził, że tamte stare książki prędzej czy później wypłyną, więc trzeba zrobić ruch wyprzedzający i wydać je z posłowiami-dupochronami. Jak w latach 50., kiedy niejeden przedwojenny lub zachodni tytuł ocalono w ten sposób przed cenzurą. Co by pewnie młodego Szczepana Twarodocha ubawiło, jako dowód na niezmienność świata i ludzkiej natury.