Z pewną niechęcią oderwałem się od śledzenia przygód Vorkosiganów na rzecz prequela dziejącego się 200 lat wcześniej. I cyk - kolejna blokada czytelnicza. Książkę tę uważam za niepotrzebną przy poznawaniu uniwersum Bujold - do konstrukcji świata wnosi niewiele, a fabuła jest przewidywalna i na pewnym etapie zwyczajnie męcząca. Mamy zatem nowego pracownika zatrudnionego na stacji kosmicznej będącej domem dla tzw. czworaczków - genetycznie zmodyfikowanych ludzi (dodatkowe ręce zamiast nóg), mających być lepiej przystosowanymi do życia w nieważkości. Sensowność tego pomysłu każdy może sobie ocenić wedle uznania, u mnie udało mu się jakoś ledwo ledwo załapać na zawieszenie niewiary. Niemniej... czworaczki to oczywiście własność korporacyjna, a nie obywatele ze swoimi prawami. A przy okazji przez pewien ciąg wydarzeń okazują się być właściwie zbędne. Głównemu bohaterowi się to nie podoba... domyślacie się chyba w jakim kierunku to pójdzie. Ziobro zaskoczeń po drodze.
Nie była to właściwie książka zła, głupia, czy specjalnie nudna, ale jednak wymęczyła mnie swoją przewidywalnością. To taki ot, dodatek do głównej sagi - tyle, że zupełnie niepotrzebny.