W pierwszym tomie opowiadań lovecrafitańskich Derleth właściwie imitował swojego mistrza. Napisał po prostu kilka krótkich historii, które w ślepym teście śmiało przypisałbym Lovecraftowi. Znaczy to, że trzymały one przyzwoity poziom, ale też nie przejawiały większych ambicji. Tutaj sprawa wygląda już inaczej - każde opowiadanie ma wprawdzie innego narratora, ale są one połączone narracyjnie, tworząc jedną wielką historię. To chyba pierwszy taki przypadek w mitologii Chthulhu, jaki znam. I dzięki temu autor mógł nieco rozwinąć skrzydła, nie ograniczać się w swoim koncepcie do kilkudziestu stron, tylko zbudować większą opowieść, zahaczającą o różne egzotyczne kierunki świata (oraz te klasyczne, amerykańskie, oczywiście). Mamy tu bohatera przewijającego się w każdym opowiadaniu, na swojej krucjacie mającej - a jakże - powstrzymać nadejście Chthulhu, Wielkich Przedwiecznych i tak dalej.
Przyjemna lektura. Obecnie chyba wolę czytać Derletha niż Lovecrafta. Mam nadzieję, że IX pójdzie za ciosem i wyda kolejne tomy.
4,5/6