[Projekt rozpoczęty przez JC i mnie parę lat temu, który stanął w miejscu. Miało być pisanie na zmianę. Próbujemy go ożywić - zobaczymy co z tego wyniknie. Pierwsza część - autorstwa JC, druga - mojego]
Jedynie słuszne Tyskie odpsyknęło z radością, kapsel ze znajomym logiem upadł w trawę, pora zacząć dyżur...
Józek lubił Tyskie, znał się na dobrym piwie. Spojrzał z pogardą na łopatę opartą o barak.
Barak ulokowany na tyłach cmentarza komunalnego krył się za krzewami dzikiej róży, w najdzikszym i najbardziej zarośniętym punkcie.
Westchnął głęboko i pociągnął z ulgą z butelki.
Józek nigdy nie potrafił zrozumieć, skąd pomysł grzebania zmarłych się wziął w głowach ludzi.
Przechylił flaszkę i sciągnął solidnego gulga...
Beknął z ulgą i usiadł, opierając się plecami o barak. Ciemności zapadały szybko, ale jego przywykłe do mroku oczy wciąż widziały wszystko wyraźnie.
Tak, te lata przepracowane na cmentarzu komunalnym uczyniły poważne zmiany w organizmie głównego kopacza grobów
Nikt nie mógł nawet podejrzewać, że pod tym naddartym swetrem kryły się doskonale wytrenowane mięśnie. Godziny spędzone na kopaniu, przenoszeniu ciężkich płyt nagrobnych. Trening w warunkach nocnych, niejedna flaszka opita z kolegami z cmentarza. Tak, to niełatwe życie ukształtowało Józka, uczyniło jego refleks zabójczym, jego spojrzenie - wnikliwym i przeszywającym, jego wolę – najtwardszą i niezłomną.
Taki tryb bytowania miał swoje złe strony.
Józek nie miał wielu znajomych pośród żywych.
Chciałoby się westchnąć i poklepać Józka po plecach w braterskim geście współczucia.
Jednakże nie znaleźlibyście smutku w oczach naszego bohatera. Józek miał wielu dobrych znajomych. Dużo ciekawszych od tych żywych. Niejednokrotnie w duchu sobie powtarzał „nie masz takiego brata w żywym, jak w zmarłym, ani trochę”. Nie jest to może poprawne, ani specjalnie mądre zdanie, jednak Józkowi to nie przeszkadzało.
Umarli byli naprawdę intrygującą grupą odmiennych charakterów.
Najbardziej z nich lubił dziadka Stefana. Pochowany ponad pół wieku temu zatwardziały komunista, nadal odznaczał się całkiem giętkim umysłem. A że przeżył ponad setkę, to widział nie jedno i uwielbiał o tym opowiadać. Zwłaszcza po wychyleniu kieliszka ulubionej nalewki wiśniowej.
Tak, nieboszczycy lubili dobrze popić. Siedzenie w ziemii było wyjątkowo nudnym zajęciem. Umarli na wszelkie sposoby próbowali urozmaicać sobie czas rozkładu. Tak więc kwitł Józkowi interes na alkoholu. Nikt nie zdawał sobie sprawy z drugiego źródła utrzymania Józka, w końcu przecież nikt nie miał pojęcia, że nieboszczycy nie dość, że prowadzą dość aktywne życie pozagrobowe, to do tego piją jak mało kto. Józek dość szybko się zorientował, że nie może żądać od pochowanych twardej waluty. Umarłym dość szybko kończyły się dobra materialne, z którymi byli chowani. To nie tylko był problem wyjątkowo pazernych krewnych. Po prostu mnogość osób odpowiedzialnych za ostatni spacer zmarłego nie dawała szansy na utrzymanie przy sobie wartościowych przedmiotów.
Ale za ulubiony napitek umarli potrafili się odwdzięczać. Przy flaszce rozwiązywały się im języki. Józek szybko pojął, że informacja mogła być dużo lepszym źródłem zarobkowania. Stanowczo był łebskim facetem.
Organizacja ulubionych trunków dla cmentarnej klienteli nie stanowiła dla Józka większego problemu.
Miał chody u pani Karoliny z niedalekiego całodobowca. Zawsze mógł liczyć na kredyt w chudsze dni.
Jedynie miał problem z jej młodszym synem. Na szczęście gówniarz nie miał słowa do powiedzenia w sklepie. Młodzieniec był jednak cholernie podejrzliwy i wietrzył poważniejszą aferę obserwując Józka biegającego jak kot z pęcherzem po kolejne piwa, wina, wódki i insze wyskokowe napoje. Właśnie ów młodzieniec stał się przyczynkiem kłopotów Józka, o których tu chcemy opowiedzieć.