Spór o pisanie literatury fantastycznej bez znajomości Dukaja, czy kilku innych nazwisk jest kolejnym podejściem do pytania, czy można tworzyć bez znajomości twórczości istniejącej - można? oczywiście, że tak;
pojawia się pytanie, czy efekt końcowy nie będzie idealną kalką czegoś, co już istnieje - owszem, mamy takie ryzyko, patrząc czysto teoretycznie osoba nie znająca twórczości Tolkiena może sama napisać Silmarillon, słowo w słowo identyczny z Tolkienowskim dlatego, że ma takie same zaplecze kulturowe (znowu okazuje się, że 'background' brzmi o niebo lepiej
) i taką samą wrażliwość kulturową/literacką/życiową;
mamy jednak także takie ryzyko, że znając kilkaset dzieł tzw. kanonu twórca nie będzie w stanie uwolnić się od poruszania wokół kalek, nawiązań, odwołań etc. - im więcej znasz, tym trudniej stworzyć coś zupełnie nowego;
rzecz jasna, na pewnym poziomie talentu po prostu wypracowujesz własny styl, masz własną wrażliwość na otaczający świat i piszesz niejako w zupełnym oderwaniu od dzieł istniejących, ale to raczej cecha ukształtowanych autorów, a takimi stają się na ogół w okolicach kolejnego dzieła, rzadko już w momencie debiutu;
nieznajomość czegoś to zawsze jakiś wybór - ja programowo nie czytam Harrego Pottera nie dlatego, że uważam go za kiepską literaturę, ale dlatego, że zostawiam sobie to na później (może za x lat będę czytał dzieciom, to i będę miał motywację, żeby poznać dalszy ciąg
); nie widzę problemu w programowej nieznajomości jakiegoś autora (programowo to ja nie czytam Browna w ramach dziecinnego nonkonformizmu i kontestowania jego popularności), pytanie tylko czym taka decyzja jest podyktowana;
Dukaj jest jednym z najciekawszych autorów, jakich czytałem i przy okazji bardzo sympatycznym człowiekiem (detal, ale lepiej mi się czyta, kiedy przypominam sobie rozmowę czy korespondencję z autorem - pech chce, że np. o Homerze już tego nie powiem
); jego twórczość dokonuje tego, za co bardzo cenię twórczość jako taką - pozwala przenieść się gdzie indziej, poznawać coś nowego, uczyć się, doświadczać - nie ma znaczenia, czy to Delacroix, Lynch czy Dukaj, każdy przenosi mnie gdzieś indziej, gdzieś obok i za te wycieczki szalenie cenię jego książki;
nie znasz Dukaja Greg? Twój wybór i jeśli możemy mówić o jakichkolwiek stratach, to zawsze strata czytającego, bo przeczytanie nawet najgorszej książki czy obejrzenie najgorszego filmu zawsze coś daje czytelnikowi/widzowi - od znajomości estetyki autora, przez jego styl, narrację po klimat i przedstawiany świat; czasem robisz dobry interes, czasem gorszy (i rezygnujesz po pół godzinie), ale koniec końców zyskujesz i tracisz Ty, bo wspominane złotówki zatrzymasz w kieszeni, jeśli poświęcisz czas na wizytę w bibliotece...
długo, nie do końca o 'Lodzie', ale za to w duchu dyskusji...
pozdrawiam