Dragon Age: The VeilguardPowiedzieć, że Bioware nie ma dobrej passy, to jak nic nie powiedzieć. ME: Andromeda została dość ostro zbesztana (IMO niesłusznie), Anthem okazał się katastrofą, i tak naprawdę to minęło już 10 lat odkąd wydali grę, którą możnaby nazwać sukcesem (DA: Inkwizycja). A plotki o tym, że właściciel, czyli EA, patrzy czujnym okiem i kalkuluje czy nie warto by czasem zamknąć studia, tylko się intensyfikowały. Zatem potrzebowali jak powietrza, żeby DA: The Veilguard okazał się sukcesem. Niestety, pierwsze doniesienia nie napawały optymizmem, o zakulisowych problemach słychać było wiele, trailery zostały przyjęte raczej chłodno, pula fanów radośnie czekających na premierę raczej topniała. A gdy już nadeszła, to pierwsze opinie też raczej nie wróżyły specjalnego sukcesu. Jednak cenię sobie wszystkie poprzednie gry DA bardzo wysoko, więc danie szansy Veilguardowi było dla mnie oczywistością.
Wyszło... średnio. Ta gra zdecydowanie nie jest katastrofą, jak próbują nam wmówić niektórzy. Nie jest też, niestety, grą którą postawiłbym w jednym szeregu z czempionami gatunku.
Spędziłem w niej blisko 40 godzin. Tyle czasu wystarczyło na zrobienie głównego wątku fabularnego, personalnych questów trojga (z siedmiorga) postaci oraz kilku, ale dosłownie kilku, może z pięciu, questów pobocznych. Spokojnie da się w tej grze spędzić 60+ godzin czasu, a jeśli człowiekowi zależy na lepszym wyniku w końcowych misjach, to nawet trzeba. Przeżywalność naszych towarzyszy wprost zależy od tego, czy zajęliśmy się ich prywatnymi sprawami, i poniekąd też od tego, czy w poszczególnych regionach spędziliśmy dużo czasu robiąc questy, czy tylko przez nie przebiegliśmy.
Mnie gra nie zachęciła do głębszej eksploracji. Od początku czułem w stosunku do niej bliżej niesprecyzowane "meh", które powstrzymywało mnie przez zagłębieniem się w jej świat bardziej, niż muszę. I to spory jej minus, bo jak sobie przypomnę np. Cyberpunka, od którego po blisko 70h oderwałem się z żalem, i do którego koniecznie jeszcze kiedyś wrócę na dużo dłuższe przejście, czy Horizon Forbidden West, w którym zrobiłem prawie wszystko, ale jeszcze zostawiłem na dysku, bo, no właśnie... prawie. A ja chyba chcę zrobić wszystko i kiedyś do tego wrócę
No, to tu DA:TV wypada słabo. Poprzednie części też maksowałem, tu nie miałem ochoty.
Fabuła jest... niezła. Zaliczam ją do atutów gry. Mamy tu kontynuację "Inkwizycji", a w szczególności DLCka "Trespasser" (kto grał, ten wie, nie chcę spoilerować, a kto nie wie, to i tak by mu nic nie powiedziało). I to cieszy, że nie próbowano zrobić żadnego "nowego początku", tylko kontynuowano srogi cliffhanger. Zrobiono to dobrze. Główny wątek fabularny jest momentami zbyt rozwleczony, trochę bym z niego wyciął, nie wszystko tam było potrzebne, ale jego szkielet jest przemyślany i konsekwentny i to spory plus. Zakończenie jest satysfakcjonujące.
Podobali mi się też towarzysze. Szczególnie trójka: Neve, Emmrich, Bellara. To ich misje zrobiłem - bo po prostu chciałem ich poznać lepiej. Reszta... Lucanis wydaje się w porządku, pozostałych mogłoby dla mnie nie być.
W okołopremierowych opiniach emocje budziły przede wszystkim dwie rzeczy, i do nich chciałbym się odnieść. Po pierwsze - tu chyba zero niespodzianki - dużo słyszałem o tym, jak to gra jest woke i promuje ichniejsze agendy. Czy to prawda? Niestety, w większości tak. Nie jest to aspekt demolujący wszelką przyjemność z gry (jak piszą niektórzy, w większości zapewne ci, którzy tylko usłyszeli i podają dalej, bo sami nie grali), ale jednak czasami kłuje jakby człowiek usiadł na pinezkę. Pomijam już dowolność customizacji postaci, tzn. że możesz sobie zrobić wielkiego, muskularnego chłopa z kobiecym głosem i ustawić mu zaimek(!) ona albo... onu. Ale w samej grze można się natknąć na całkiem sporą ilość postaci niebinarnych wraz z językowymi tego konsekwencjami. Przyznaję, nie umiałem z poważną twarzą obalać "zdeprawowanu gubernatoru" czy uczcić pamięci "poległu bohateru". Wisienką na torcie jest jedna z naszych towarzyszek, która niedługo po pozyskaniu odkrywa, że nie jest "ona" tylko "onu", a jej osobistą misją zdaje się być odkrywanie tych zmian i dyskutowanie z nią o nich. No, tego wątku to ani nie ruszyłem
Nie jest to kierunek, w którym chciałbym, żeby gry szły.
Jest też kwestia romansów, czyli aspektu bardzo istotnego w grach Bioware (dla wielu; ile to ja widziałem opinii: "przechodzę ME2 po raz siódmy, tym razem będę romansować Kaidana"
). Wszyscy twoi towarzysze są panseksualni, czyli możesz ich romansować zarówno jako facet, jak i kobieta. Dziwne to i również śmierdzi przepychaniem agendy, ale prawdziwy problem jest z jakością tych romansów - w myśl zasady, że jak coś jest dla każdego, to jest do niczego. Takie uniwersalne podejście do romansów poskutkowało sporą ich płytkością, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jest to zrobione właśnie tak... żeby pasowało do każdego scenariusza który sobie gracz wymyśli, przez co brakowało mi bardziej indywidualnego podejścia. Byłem rozczarowany tym wątkiem, w porównaniu do poprzednich gier wypadł on mocno obojętnie.
Drugim zarzutem/obawą, z którą się spotykałem czytając o grze, jest opinia, że jest/będzie zbyt cukierkowo, jaskrawo i kolorowo, gdzie ten mroczny klimat z poprzednich części, to grimdark a nie baja dla dzieci, a mechanika walki jest uproszczona jakby to była gra mobilna. Czy jest to prawda? Trochę, ale w większości nie. Tak, jest kolorowo. Paleta jest bogata, bogatsza chyba niż w innych częściach, ale dalej mamy też mrok i brutalność z poprzednich DA, jest krwawo i ponuro. Nie jest to 1:1 klimat z jedynki, ale też nie dajcie sobie wmówić, że to błyskadełko dla nastolatków od LOLa. Co do mechaniki walki, zarzuty uważam za kompletnie bezpodstawne - jest tak samo jak w poprzednich częściach. Mamy swoje ataki, trzeba w miarę ogarniać strategię (np. nie wysłać swojego jedynego healera pod koniec na misję przez co brakuje go w finałowej walce, hehe, brawo Shedao) , trzeba patrzeć co się dzieje na polu walki. A z drugiej strony - jeśli ktoś ma dwie lewe ręce do grania, to najłatwiejszy poziom trudności jest naprawdę prosty, a i jest też opcja ustawienia sobie swoistej nieśmiertelności (nie polecam - mi by to zabrało przyjemność z gry; lubię jak jest łatwo, ale nie ZA łatwo).
Największym problemem DA:TV jest jakaś taka ciężka do sprecyzowania miałkość świata przedstawionego. Zwiedzamy Weisshaupt - główną twierdzę Szarej Straży, o której w poprzednich częściach się tylko słyszało. Powinno być WOW, a jest... no, zamek. Chodzę, patrzę, idę dalej. Nic ciekawego. I tak w kółko. Samo imperium Tevinteru jawiło się w poprzednich częściach jako coś bardziej tajemniczego; tu tej tajemnicy nie ma. I skutkiem tego było to, o czym już pisałem, czyli: nie chciało mi się eksplorować bardziej.
Na drugą nóżkę znowuż plus: gra nie odcina się od swoich korzeni. Odwołania do trójki mamy bardzo duże, do poprzednich części... jakieś tam są, pojawiają się postacie z poprzednich gier i w niektórych przypadkach pełnią istotne funkcje. Czuć, że to ten sam świat. To dobrze. Gdyby ta gra była tym, czym chcą jej hejterzy, to mielibyśmy "świeży start" i kompletne wypięcie się na to, co było wcześniej.
DA:TV stanowi zamkniętą całość, nie ma tu takiego cliffhangera jak na końcu Tresspassera. Mamy wprawdzie scenę po napisach sugerującą, co może być dalej, ale to nic "wiszącego". Może twórcy chcięli domknąć wątek, wątpiąc czy EA zgodzi się na kontynuację xD
Podsumowując? Wyszedł przeciętniak. Gra miewa swoje momenty, przy końcu robi się naprawdę epicko, ale jednak wymaga trochę za dużo czasu w porównaniu do tego, co oferuje. Jest to zauważalnie najsłabszy Dragon Age i mam nadzieję, że:
a) nie zatopi on serii (i firmy xD)
oraz:
b) w teoretycznej piątce pójdą w innym kierunku.
Jeśli lubiliście poprzednie części, to warto zagrać i w tę - nie straumatyzuje was, ale jeśli nie znacie DA, to to nie jest dobre miejsce na poznanie tego świata.
6/10