"Rytmatysta" to prosta opowieść, osadzona w świecie alternatywnym będącym pewną wariacją na temat naszego, oczywiście ze złożonym systemem czegoś a'la magii, który polega na rysowaniu kredą znaczków i obrazków (sic). Książka ta to przykład tej legendarnej "lekkiej lektury, którą szybko się czyta". Czyli czegoś niewiele wartego. I muszę przyznać, że to chyba najsłabsza rzecz autorstwa Sandersona, jaką przeczytałem, a przeczytałem większość. Mamy zatem głównego bohatera, nastolatka, który uczy się w prestiżowej szkole/uniwesytecie. Jest biedny, ale pozwolili mu się tam uczyć, bo jego tata tam pracował (i umarł - tak, daddy issues też są). Mama zaharowuje się od rana do wieczora, żeby zapewnić byt synowi i spłacać długi. Dużo tu takich klisz: mamy i profesora który zgadza się przygarnąć młodego pod swoje skrzydła i zaczyna pełnić rolę substytutu ojca, mamy narwaną koleżankę z którą romans wisi w powietrzu, i tak dalej.
Autor prowadzi opowieść sprawnie, tak, że momentami człowiek potrafi zapomnieć o jej sztampowości. Podejrzewam, że problem leży w tym, że to powieść YA, a więc nie jestem targetem, a gdybym dorwał ją w swoje ręce mniej więcej w tym czasie, kiedy czytałem Harrego Pottera, to połknąłbym całą książkę bez popitki i wołał o jeszcze. Właśnie, jeszcze... jak to u Sandersona, nie potrafi on napisać samodzielnych powieści, ma problem z żegnaniem się ze światami, które stworzył. Na koniec mamy zawiązanie nowego wątku i całość aż krzyczy: "będzie kontynuacja!". Której od ośmiu lat nie ma ("Rytmatysta" wyszedł w 2013). Czyli sandersonowska klasyka. Kiedyś będzie, tylko wpierw dajcie mu napisać kontynuacje 17 innych cykli, które otworzył. A tymczasem "Rytmatysta" spokojnie mógłby być takim jednostrzałowcem. No trudno.
2/6, nie polecam.