Moderatorzy: Vampdey, Tigana, Shadowmage, Achmed
Kjarik pisze:O ile rozumiem narzekanie na dosłowność, sztampowość powtarzalność i ogólne zmęczenie na masowość produkcji DC, tak nazywanie jego okładek ohydą czy brzydactwami jest... żałośnie wyolbrzymione? Dla mnie te terminy są zarezerwowane dla grafik, które no... są po prostu źle wykonane: perspektywa leży, oświetlenie jest losowe a jeżeli na okładce są postacie, to takie, że można być pewnym że autor nigdy w życiu nie trzymał podręcznika anatomii.
w pewnym sensie wszystko jest w pewnym sensieObłęd pisze:jest w pewnym sensie genialny
to brzmi jak kompletne trocinyObłęd pisze:Jeśli “Skrzydlaty sztorm”, czyli część “Viriconium”, potraktujemy jako odbicie problematyki postmodernizmu (Brian McHale, F. Jameson, Lyotard i wielu innych) to otwierają się całkiem nowe perspektywy interpretacyjne. Tam się zgadza wszystko, najmniejszy motyw, jak w zegarku.
Fidel-F2 pisze:to brzmi jak kompletne trociny
Kjarik pisze:O wiele bardziej w Artefaktach i Uczcie Wyobraźni nie pasuje mi jednolita, ponura kolorystyka okładek. Może na podstawie artefaktów, bo tymi zajmuje się tylko DC: zaczęły się świetnie - odważny pomarańcz, nasycona czerwień, głęboki zielony... a potem DC zaserwował nam niekończącą się galerię czerni, bieli, brązów i granatów - z wyjątkiem dwóch Brunnerów same depresyjne barwy. To samo z UW, od czasów "Wodnego Noża" - nomen omen chyba ostatniej kreatywnej okładki DC - niekończąca się galeria bieli, szarości i czerni, czasem przełamana bladym błękitem lub odrobiną czerwieni. Miała być Uczta, a czuję się jak na Stypie.
Fidel-F2 pisze:Uważam, że ta stricte zacytowana wypowiedź nic nie znaczy. To wata. Nurt czy rodzaj literatury jest tu bez znaczenia.
Obłęd pisze:przesunięcie dominanty epistemologicznej (modernizm) do do ontologicznej (postmodernizm)
pytania o nieciągłość, iteracje, fluktuacje świata, oddzielenie jawy od snu
zakwestionowanie tradycyjnym ram historii
liczne symulakra na poziomie opisu
zachwianie tożsamości bohatera
Ziuta pisze:
2) Literatura piękne to nie jest szereg nawiązań do jakichś koncepcji filozoficznych, estetycznych, czy naukowych. Być może są jacyś ludzie, którzy tak robią (np. doktoranci zdolni zdekonstruować własną matkę, byleby wyszarpać parę punktów za publikację), inni raczej zgodzą się z Lemem, który takie myślenie wyśmiał w "Gigameshu."
3) A nawet jeśli, to wybór akurat postmodernizmu, dość powszechnie uważanego za humbug, był fatalny. Zresztą w ogóle ze zbyt hermetycznym dawkowaniem filozofii w fantastyce trzeba uważać.
4) Dekadę temu polskie wydanie "Viriconium" powitano tak czołobitnie, na kolanach i bezmyślnie, że sceptycy mają prawo się trochę powyzłośliwiać.
Pełna zgoda z historykiem. Ten ton wzbudza u mnie tylko politowanie. To nie jest dobra droga.Obłęd pisze:przesunięcie dominanty epistemologicznej (modernizm) do do ontologicznej (postmodernizm)
pytania o nieciągłość, iteracje, fluktuacje świata, oddzielenie jawy od snu
zakwestionowanie tradycyjnym ram historii
liczne symulakra na poziomie opisu
zachwianie tożsamości bohatera
Nie wpiszę się w ten szablon. Bo roboczo możemy założyć, że uważam twórczość Harrisona za bełkot a Schulza lubię i na dodatek nigdy nie czytałem żadnych opracowań a moje wiadomości na temat autora i jego twórczości są/były raczej klasy encyklopedycznego wpisu.Obłęd pisze:I jeszcze jedno pytanie do tych, którzy twórczość Harrisona uznają za bełkot. Ciekawi mnie, czy Bruno Schulza też wrzucacie do tej szufladki “tak elitarny, bo niezrozumiały”?
obłęd pisze:Gdybyśmy mieli wartościować utwory pisarzy przez pryzmat weryfikowalności czy prawdziwości filozofii, na którą się powołują, to gwarantuję Ci, że wszystko byłoby humbugiem. Idee pozytywizmu? Naiwne, proste, śmieszne. Odrzućmy całą literaturę XIX wieku, przecież to humbug. Psychoanaliza? Kto w to jeszcze wierzy? Ale, że Herman Hesse w “Wilku stepowym” się na to nabrał, albo Ken Kesey w “Locie…” czy “Czasami wielkiej chętce”? Wolne żarty. Pesymizm egzystencjalny, antynatalizm i filozofia Ciorana. Że też Ligotti w to wierzy.
obłęd pisze:I tu mamy kolejny problem. Przez kogo zostało tak powitane? Nie dalej niż pół roku temu pytałem Krzysztofa M. Maja o to czy w Polsce ukazały się jakieś opracowania naukowe lub eseistyczne dotyczące właśnie “Viriconium”. Guzik, nul. Więc kto powitał? Blogowi recenzenci? Fani? Czytelnicy? I tu pojawia się problem, o którym już trochę pisaliśmy wcześniej. “Viriconium” powitano jak mówisz hucznie, tylko nikt nie jest w stanie powiedzieć, o co ten cały szum. To nie jest lektura łatwa i intuicyjnie zrozumiała na poziomie założeń filozoficznych. Tym bardziej, jak trzeba coś wytłumaczyć odnosząc się do terminologii właściwej konkretnemu nurtowi myślowemu czyli postmodernizmowi.
obłęd pisze:Zupełnie nie o to mi chodzi, ale powrócę do wcześniejszego przykładu Schulza. Zobaczcie jak nagromadzenie dyskusji stricte literackich, monografii, opracowań, analiz etc. pozwala nam nie wrzucić go do tego worka, w którym teraz siedzi Harrison. Tu jest moim zdaniem pies pogrzebany. Konia z rzędem temu, kto mi udowodni, że autor "Sklepów cynamonowych" jest powszechnie, namiętnie i ze zrozumieniem czytany przez rzeszę ludzi. Nie, nie jest. Ale akademicy i krytycy wypracowali pas ochronny, w postaci literatury wyjaśniającej. Tego brakuje Harrisonowi.
plejbek pisze:Naprawdę? Tak ma działać literatura?
Pełna zgoda z historykiem. Ten ton wzbudza u mnie tylko politowanie. To nie jest dobra droga.
Może je czytać jak "Inne pieśni"? Trochę fantastyka o alternatywnej ludzkiej psychice, a trochę metafora czegoś realnego. Ale nigdy bym nie powiedział, że Hesse czy Kesey są wielcy, bo odwołują się do jakiejś przebrzmiałej konwencji. Prędzej jest na odwrót, Kesey i Hesse wyciągają psychoanalizę ze śmietnika dowodząc, że może nie jest prawdziwa, ale sprawdza się jako metafora literacka.
Zajrzyj choćby na Zaginioną bibliotekę. To polski bastion fanbojów Harrisona.
Wydaje mi się, że masz bardzo uniwersyteckie spojrzenie na książki i ich lekturę. Na Zaginionej Bibliotece nikt nie potrzebował głębszej wiedzy o filozofii współczesnej, żeby się zachwycać. Ja od początku byłem sceptykiem, ale uczciwie przyznam, że nikt z zewnątrz nie nakręcał mody na "Viriconium", nie ma mowy więc o owczym pędzie, snobizmie czy nowych szatach cesarza. Jakaś więc intuicja musiała zadziałać. Mnie była obca, stąd więc późniejsza niechęć.
A ja myślę, że rzecz leży gdzie indziej. Mogę nie rozumieć Schulza, ale widzę, jak pięknie jest to napisane. Podobnie mam z poematami Pounda i Eliota, "Ulissesem", Umberto Eco i wieloma innymi. Mogę się zachwycić wyobraźnią Borgesa (która jest bardzo podobna do wyobraźni pisarzy SF), powzruszać się nad Marquezem, podniecić sprośnościami u Henry'ego Millera. Ale Harrison zwyczajnie mnie męczy. Usypia mnie, budzi za to wewnętrznego Gałkiewicza.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 48 gości