Filmy

Tutaj podyskutujesz o filmach, ludziach i wszystkim, co dotyczy X muzy.

Moderator: Wotan

Postautor: Avathar » śr 17.12.2008 13:45

Odnośnie wypowiedzi Algiego :

Reżysera nie znam (nie bić proszę), filmu widziałem tylko zwiastun, nie wiedziałem czego się spodziewać.

Generalnie film na mnie zrobił świetne wrażenie. Może nie powalające albo tymczasowo podniósł normę mojego samopoczucia.

Uwagi przedmówcy są jak najbardziej na miejscu, jednak z mojej perspektywy - jakby nie patrzeć - laika, film jest co najmniej na 9/10. Szczególnie za lekcje flamenco, podczas której popłakałem się ze śmiechu.

Pozdrawiam
Obrazek
Avathar
Lord
Lord
 
Posty: 1245
Rejestracja: sob 02.11.2002 0:18
Lokalizacja: Gdynia / Poznań

Postautor: Alganothorn » śr 17.12.2008 15:07

Avathar pisze:Reżysera nie znam (nie bić proszę), filmu widziałem tylko zwiastun, nie wiedziałem czego się spodziewać.

Generalnie film na mnie zrobił świetne wrażenie. Może nie powalające albo tymczasowo podniósł normę mojego samopoczucia.


I to jest kwintesencja: idźcie na ten film bez wielkich oczekiwań, a będziecie mile zaskoczeni - idźcie po lekturze hurraoptymistycznych recenzji i będziecie mieć poczucie niedosytu...

a co do flamenco: bez dwóch zdań, tekścik 'This is my space!' rządzi, pozostałe komentarze też są świetne, ten wątek jest jednym z najlepiej poprowadzonych w filmie (obok nauki jazdy), jesli nawet nie najlepszym

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Gvynbleid » wt 30.12.2008 9:08

Elemt Zbrodni - Lars von Trier

Jakiś czas temu na festiwalu filmów skandynawskich miałem okazję obejrzeć tenże film. Jest to długometrażowy debiut duńskiego reżysera i do tej pory, w moim mniemaniu, najlepszy jego film (chociaż całej filmografii jeszcze nie poznałem).

Tu krótkie streszczenie fabuły:

Element zbrodni to koszmarnie pesymistyczna wizja Europy w niedalekiej przyszłości, zalanej wodami pełnymi końskich trupów, skąpo oświetlonej, chłostanej wyjącym wichrem, skąpanej w brudnych tonach żółto-sepiowych. (...).
Skomplikowana akcja o zabójcy młodych sprzedawczyń biletów loteryjnych i o policjancie, który dla wyjaśnienia zbrodni musi zidentyfikować się ze zbrodniarzem. Pozostaje zaskakująca fantazją wizja autora, komunikowana widzom niczym w transie hipnotycznym, któremu ulega bohater w fotelu psychoterapeuty.


I dwa słowa ode mnie:

Nawiązując najpierw do sepiowych obrazów, zdjęcia po prostu kosmiczne - nie znam się na efektach filmowych (na fotografii trochę bardziej) i wygląda to tak jakby wszystko było kręcone nie tylko przez filtr sepii, ale również z dodatkowym żółtym filtrem; gruboziarnisty obraz - ale wyraźnie wyrysowany "jakby wycięty nożykiem", zakłócany podmuchami wiatru, sypiącego piachu, czy wszechobecną wodą. Pod względem zdjęć i ich montażu (bo to chyba to co opisałem, jeżeli nazywa się inaczej w "sztuce filmowej" poprawcie mnie), mało jest oryginalniejszych filmów.
Dźwięk - podobny efekt jak w Sin City, bardzo dużo przemów narratora, ale oczywiście nie w tak ostentacyjny gankstersko-holywoodzki sposób, spokojna narracja - niski, bezuczuciowy trochę, tembr; muzyki nie ma zbyt wiele poza końcową kabaretową, niemiecką piosenką o Europie z lat 20' -30' (nie jestem w stanie zidentyfikować śpiewaczki).
Przekaz - geniusz bez dwóch zdań, metafora europy i europejczyków, wyrosłych w zawsze "nieidealnych" warunkach. Przywołane korzenie chrześcijańskie, pochód germański od schyłku XIX w, zadufanie, brutalność, nagość. Europa i europejczycy piękni w swej niedoskonałości - twórczy i odważni. Dojmująca jest jedna ze scen końcowych - ludzi rytualnie skaczących z dźwigu - stara się ich powstrzymać jakiś trep z silnym akcentem amerykańskim - strzela żeby przestali skakać, zabijać się - żadnego efektu - tradycja i rytuały nad wszystko.
Jeżeli zaś chodzi o wątek główny widzimy ciężką pracę dochodzeniową, faktycznie tak jak w opisie próbę zrozumienia zbrodniarza - "wejścia w jego głowę" - w efekcie stanie się nim. Myślę, że to również nieprzypadkowe w wyżej wymienionym "europejskim nurcie".

Polecam jak najgoręcej, film zakupiłem na e-bayu w wersji angielskiej, bo na pewno zobaczę jeszcze niejednokrotnie, zakochałem się w twórczości reżysera, mimo iż przedtem np. trudno mi było obejrzeć całą "Europę" do końca. W polce niestety nie ma wersji ani na VHSie (chociaż kiedyś była) ani na DVD, ale bez problemu na ekranie komputera da się zobaczyć, i napisy polskie też są.
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: romulus » sob 03.01.2009 23:20

BODY OF LIES (W Sieci Kłamstw) - reżyseria Ridley Scott.
Filmy tego pana oglądam zawsze z przyjemnością, bo jego nazwisko gwarantuje rozrywkę filmową na wysokim poziomie. Tak też było i tym razem. To ciekawie skrojona fabuła dotycząca polowania na nieuchwytnego islamskiego terrorystę. Raz jest on zwierzyną, a raz łowczym. Film nie mierzi nachalną propagandą. Nie ma w nim politycznie poprawnych farmazonów, że musimy rozumieć naszych braci islamistów i "otworzyć się" na ich kulturę. Nie ma żadnego innego dydaktyzmu ociekającego lukrem Hollywood. Jest tylko Gra i liczy się tylko Gra. Terrorysta musi zostać schwytany - cena do zapłacenia za to (także ludzka) jest nieistotna, jeśli dzięki temu nie dojdzie do nowego zamachu.

Nie tylko Amerykanie są tu bezwzględni i nie liczący się z nikim. Także sojusznicy ze świata arabskiego nie przebierają w środkach. I są w tym skuteczniejsi, bo lepiej znają mentalność wroga. I również nie wahają się, kiedy trzeba kogoś poświęcić.

Mimo tego co napisałem, pamiętać należy, że chodzi w tym filmie o rozrywkę a nie przesłanie dla świata. Po prostu fabuła jest dobrze - wydaje się, że wiarygodnie - skonstruowana. I świetnie zagrana. Choć Russell Crowe i Leonardo DiCaprio nie zdobędą za swe role wyróżnień. Jednak znowu - to nie dramat o umęczonych islamistach i bezwzględnych Amerykanach. To rozrywka. Może dawać do myślenia (mnie się podoba bezwzględna walka z terrorystami zamiast kolejnej rundy rokowań, którą zajmuje się 3 pokolenie dyplomatów - naprzód Ludu Izraela! - to tak w nawiasie) - ale to tylko przy okazji. Rolą przeciętnego widza jest obejrzeć, nażreć się popcornu lub nachos, ochlać colą i iść do domu. Może czasem z przekonaniem, że nie może być litości dla wroga, który nie ma zamiaru z nami negocjować.

Mimo dobrych głównych ról - tak naprawdę najciekawszą postacią jest szef jordańskiego wywiadu. Jest o wiele bardziej wyrafinowany w Grze niż zdani na swą elektronikę i nielicznych wykwalifikowanych agentów (DiCaprio), Amerykanie. Wydaje mi się, że wobec przewidywalności...hmm... kulturowej pary głównych bohaterów - to właśnie szef jordańskiego wywiadu jest tu prawdziwym, najskuteczniejszym pociągającym za sznurki. Z dobrotliwym uśmiechem. Ale on się nie musi bawić w demokrację i pitolenie o prawach człowieka, które terroryści mają w nosie. Jest on idealną równowagą dla bohatera odgrywanego przez Russella Crowe, jeśli chodzi o metody. Z tym że u niego Gra jest bardziej wyrafinowana.

Fajny film, polecam. Dobra rozrywka, średni materiał do przemyśleń. Czas nie stracony. Bez wahania daje 8/10
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: romulus » sob 17.01.2009 21:42

DZIEŃ, W KTÓRYM ZATRZYMAŁA SIĘ ZIEMIA
Film jest nudny i głupi. Takie dzieła robią krzywdę fantastyce. A najgorsze, że nawet nie są świetną rozrywką. Wielkie Dno. Scenariusz nielogiczny, gra fatalna. Synowi Willa Smitha - Jadenowi, powinno się rzeczywiście wlepić zakaz występowania w filmach. Bachor jest beznadziejny a przy tym gra jeszcze bardziej beznadziejnego bachora. Ta właśnie postać uosabiała, moim zdaniem, wszystkie powody, dla których ludzkość powinna wyginąć a dzieciątko to powinno cierpieć najbardziej.

Klaatu to "bezjajec" - pozwolił ludzkości przetrwać (nawet nie oznaczam tego jako spoilera, bo bym obraził waszą inteligencję), choć nic, absolutnie NIC nie przemawiało za tym, aby tak uroczy plan eksterminacji przerwać. Bo jeden bachor, który (uwaga spoiler :mrgreen: ) uronił łezkę nad grobem tatusia (koniec mega spoilera :mrgreen: ) nie był żadnym powodem, aby się tu kosmita "wzruszał". Generalnie na Esensji miał rację recenzent - film to kaszaniasty. Jeśli macie za dużo kasy - to idźcie. Na własne oczy przekonacie się, że według producentów kino fantastyczne to produkt dla ludzi stojących na wyjątkowym poziomie zdebilowacenia.

Dałbym 2/10 a może nawet 3/10, gdyby Klaatu jednak uwolnił śliczną Jennifer Connelly od jej męczącego pasierba. A tak daję 1/10. Ta wysoka nota tylko za "rolę" robota. On jeden się nie certolił.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: romulus » pt 06.02.2009 21:40

Ciekawy Przypadek Benjamina Buttona - reżyseria David Fincher
Ten film to czarująca love story, utrzymana w takim... staroświeckim stylu. Nie niesie ze sobą żadnego przesłania, nie moralizuje. Opowiada Historię jak prawdziwa filmowa baśń. Bawi, wzrusza, wprowadza w kołyszący nastrój - żałuję, że nie miałem w ręku kieliszka wina. Jest świetnie zagrany i zajmująco opowiedziany. Film bardzo nie w stylu D. Finchera - a przynajmniej dla każdego, kto chciałby oglądać filmy tego reżysera cały czas utrzymane w stylu (konwencji) Siedem, czy Fight Club. Reżyser udowodnił, że jest artystą wszechstronnym. Ciekawi mnie, czy zostanie doceniony na rozdaniu Oscarów - nie wiem, czy w dobie roku Baracka Obamy, kino nie - problemowe, ale powracające do swej (chyba) podstawowej funkcji (watch and enjoy) może zostać docenione. Choć jeśli wygra jednak - to obstawiam komentarze w stylu: "w dobie kryzysu Oscary oderwały się od nieciekawej rzeczywistości, oferując Ameryce ucieczkę od problemów". I tak źle i tak źle. Ale film bez wątpienia warto obejrzeć - dla dwóch i połowy godziny pięknej filmowej podróży na najwyższym poziomie. Idealny do oderwania się od codziennych trosk.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Tigana » pt 06.02.2009 21:55

Też dzisiaj widziałem - powiem tak - pierwsza połowa świetna. Główny bohater spotyka niesamowitych, a może po prostu zwykłych ludzi, którzy obdarzają go darami, doświadczeniem, mądrością życiową. Niestety z momentem, kiedy drogi głównych bohaterów zostają ze sobą na stałe splecione zaczyna się melodramat. I mnie już to nie odpowiadało. Nie spodobało mi się także dopowiedzenie losów głównych bohaterów - wydaje mi się, ze pewne rzeczy powinny zostaćzawieszone, aby widz mógł sobie je zinterpretować na własny sposób. A najpiękniejszy motyw w filmie to historia pana Gateau - i choćby tylko i wyłącznie dla tego wątku warto iść do kina.
Czy Pitt zagrał "oscarowo"? Powiem tak - im młodszy tym gorszy, a jak się zrobił na ciacho to film dużo stracił.
Ocena 8/10
"Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Awatar użytkownika
Tigana
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 10354
Rejestracja: pn 19.06.2006 13:09
Lokalizacja: Sosnowiec

Postautor: Jakub Cieślak » pt 06.02.2009 22:58

Tigana pisze:Czy Pitt zagrał "oscarowo"? Powiem tak - im młodszy tym gorszy, a jak się zrobił na ciacho to film dużo stracił.
Ocena 8/10

Ale grał cały czas, a że grać umie, to już udowodnił. Może po prostu nie lubisz oglądać Pitta w jego "plejbojskim enturażu"? Bo nie wierzę, że przestał dobrze grać jak już nie nosił skomplikowanej charakteryzacji.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Tigana » pt 06.02.2009 23:46

Pitt nigdy nie był w moim typie :wink: OK - w trzech filmach zabrał bardzo dobrze "Siedem", "12 małp" i "Fight Club" - reszta taka sobie.
Jedno muszę mu przyznać - ładnie się odmładzał i pod koniec filmu faktycznie wyglądał młodzieńczo. Tego samego nie mogę powiedzieć o Russelu Crowe w "Pięknym umyśle", który jako młodzieniec w przykrótkich spodniach wyglądał idiotycznie.
"Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Awatar użytkownika
Tigana
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 10354
Rejestracja: pn 19.06.2006 13:09
Lokalizacja: Sosnowiec

Postautor: Jakub Cieślak » sob 07.02.2009 16:22

Tak, Russel nie bardzo wyszedł jako młody. Jako postarzony już nieco lepiej, ale też niespecjalnie.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Jander » sob 14.02.2009 0:14

Ciąg dalszy oscarowych hitów, pozostał jeszcze Obywatel Milk i The Reader.

Dziś w dwóch partiach zobaczyłem Frost/Nixon. I tak lekko mówiąc to najlepszy film jaki widziałem ostatnich dwóch latach. Ciężko mi się porwać na choć ogólną recenzję, ale spróbuję.

Zaczyna się od telewizyjnego skrótu Watergate i rezygnacji Nixona z urzędu. Drugoplanowych bohaterów poznajemy przez kilka scen para-wywiadowych (bardzo dobrze to wyszło). Dwóch znanych mi aktorów, reszta raczej mi nieznana. Ale wszyscy trzymają wysoki poziom. Jednak w porównaniu z parą głównych bohaterów to nic. Zacznę od Frosta - popularny prowadzący talk-show i programy rozrywkowe, typowy anglik nie schodzi mu uśmiech z twarzy, jest na progu dużej kariery telewizyjnej. Widząc scenę rezygnacji Nixona z urzędu wpada na pomysł przeprowadzenia z nim wywiadu, który zostaje zrealizowany dużo później ze względów zdrowotnych Nixona.
Nixon: skończony, były prezydent, który otrzymał amnestię od następnego prezydenta, nie otrzymał szansy oczyszczenia się z zarzutów. Przebywa w swojej willi z Kalifornii, zmęczony wszystkim, odwiedzający dla pieniędzy spotkania emerytów, gdzie opowiada prezydenckie angedotki "Ja, Breżniew, Mao".
Nixon, pragnąc zrehabilitować się przed opinią publiczną (i nieco zarobić) przyjmuje ofertę wywiadu od Frosta, który według jego najbardziej zaufanego człowieka (Kevin Bacon) będzie bardzo łatwym przeciwnikiem w wywiadowym pojedynku.
Pojedynek - to w tym filmie słowo-klucz. Frost/Nixon bardzo przypominał mi pod tym względem Gorączkę Michaela Manna, gdzie rywalizowali Pacino i De Niro (jeden z moich ulubionych filmów sensacyjnych). Już od pierwszego spotkania widać siłę obydwóch postaci, obydwoje są zdeterminowani wygrać i jak na ringu - wygra tylko jeden.
Frost boryka się z problemami finansowymi, gdyż żadna stacja i żadna firma, od której dostanie znaczną większość pieniędzy za reklamy, nie wierzy w jego przedsięwzięcie. Jednakże Frost jest uparty, zbiera grupę ludzi i zaczyna zbierać informacje do wywiadu.
Film przypomina klimatem Zodiac (podobne lata) i właśnie Gorączkę. Psychologiczna wojna i genialny punkt zwrotny. Bitwa człowieka telewizji z człowiekiem polityki. Poza tym epilog, który doskonale wyjaśnia siłę telewizji i jej wpływ na współczesne możliwości dotarcia do prawdy.
Czy film Frost/Nixon zasługuje na Oscara? W porównaniu ze Slumdog Millionaire (rozrywkowy) i Benjaminem Buttonem (melancholijny) ten genialny film wygrywa w przedbiegach. Nie ma tu specjalnie zaangażowania politycznego, Demokraci/Republikanie. Polityczny jest tylko kontekst, w którym znajduje się film. Pole działania jest oczywiste, jednakże wszystkie triki reżyserskie są zaskakujące.
A czy Nixon zasługuje na nagrodę za najlepszego aktora? Tutaj raczej widzę Mickey'a Rourke'a z The Wrestler. Ale gdyby można było przyznawać nagrody filmowym pierwszoplanowym parom to Frost i Nixon byliby na pierwszym miejscu.
Porządne kino. Oglądać. Oglądać. Oglądać. Ja z kolejnym obejrzeniem czekam na porządnego dvd-ripa.
Awatar użytkownika
Jander
Czujnik ;-)
Czujnik ;-)
 
Posty: 1504
Rejestracja: sob 09.11.2002 23:07
Lokalizacja: Wrocław / Mysłowice

Postautor: Lord Turkey » sob 14.02.2009 0:27

Operacja świt (2006)
reż. Werner Herzog

Film opowiadający historię amerykańskiego pilota, który rozbił się na terenie Laosu w przeddzień wybuchu konfliktu wietnamskiego. Nie jest to kolejny film akcji, lecz próba przedstawienia warunków życia w pseudo obozie Vietcongu, prób jakim poddawana jest ludzka psychika w dość skrajnych okolicznościach i odmienności kulturowych. Film, któremu z pewnością można niejedno zarzucić, urzekł mnie grą aktorów (pierwszego i drugiego planu, z wyłączeniem głównego bohatera), przemykającą gdzieś w tle poszczególnych scen, jak i całego filmu rażącą odmiennością rdzennych mieszkańców, brakiem szans na zrozumienie tych ludzi i ich mentalności. W końcu napięciem, w jakim trzyma dramat bohaterów. Wszystko zaś podane w nieco absurdalnej atmosferze kreowanej przez główną postać filmu (Christian Bale).
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Alganothorn » sob 14.02.2009 1:17

Operacja świt

Tak, Indyk i ja spędzamy upojne piątkowe wieczory oglądając C+...
;-)
Recenzja w odniesieniu do powyższej - od zera pisać nie ma w takich warunkach sensu;
-> film dla mnie nie jest próbą pokazania tamtejszych realiów, ale raczej pokazania determinacji jednego człowieka: najpierw wbrew okolicznościom, potem nawet wbrew współtowarzyszom, wreszcie wbrew wszystkiemu...nie chcę pisać precyzyjniej, bo spoilerów sam nie lubię
:-)
-> do gry Bale'a nie mam takich zastrzeżeń: o ile aktorsko rzeczywiście nie porywa, to chapeau bas w kwestii przygotowania fizycznego; generalnie gra przyzwoicie - nie rewelacyjnie, ale nie powiedziałbym też, że kreuje 'absurdalną atmosferę'
-> aktorstwo kolejnych planów jest wiarygodne, a to chyba jeden z najlepszych komplementów
-> wspominana przez LT odmienność miejscowych, brak możliwości porozumienia się jest dla mnie absolutnie klasycznym elementem 'jenieckiego filmu wojennego' (ok klasyków spod znaku 'Ucieczek' z realiów WW2, nawet po Rambo II'...) - wszystko jest przeciwko bohaterowi: wojsko, miejscowa ludność, pora roku (te ucieczki zimowe w innych filmach, tutaj pora deszczowa), przyroda; tutaj rzeczywiście przyroda pokazana jest jako wyjątkowo wyrodna Matka Natura, co to swojego syneczka nie przygarnie na rodzicielskie łono;
tak, jak to ujął reżyser, to nie jest film wojenny: to film o człowieku, o jego zmaganiach i motywacji;
czy warto obejrzeć? tak, ale są ciekawsze opcje
:-)
ocena: 7/10

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Lord Turkey » sob 14.02.2009 10:33

Alganothorn pisze:Tak, Indyk i ja spędzamy upojne piątkowe wieczory oglądając C+...

:P

Bale jest nadzwyczaj pozytywnie usposobiony do całej sytuacji (do czasu oczywiście), cały czas się uśmiecha, żartuje sobie, jest niesamowicie pewny siebie, zachowuje jakby nie rozumiał powagi sytuacji. To miałem na myśli pisząc o absurdzie, jaki kreuje jego postać. Nieco mi to przeszkadzało, ale z drugiej strony pozwala widzowi łatwiej zaakceptować fakt, że to ten właśnie facet jest najtwardszy, że trudno go złamać.

Czy przyroda faktycznie ukazana jest w tak okrutnych barwach? Owszem, ale bardziej dzięki pracującej wyobraźni widzów, podsycanej przez surowe ujęcia natury i dialogi bohaterów niż przez obraz/sceny przedstawione na ekranie. One też w filmie, oczywiście, występują - ale dla mnie odgrywają drugorzędną rolę, za co reżyserowi należą się wyrazy uznania.

Tradycyjnie bez oceny, ale werdykt przedpiścy wydaje się w porządku :wink:
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Tigana » sob 14.02.2009 10:50

Alganothorn pisze:Tak, Indyk i ja spędzamy upojne piątkowe wieczory oglądając C+... ;-)

A ja w tym samym czasie - też z Balem - "Prestiż". Ekipa jak z Batmana - Bale, Caine, Nolan. Tematyka - rywalizacja dwóch iluzjonistów (świetna rola Huge'a Jackmana ). Pokręcony scenariusz - bodajże dwie równolegle prowadzone retrospekcje + coś na kształt powieści szkatułkowej i sporo emocji. Można czepiać się samego zakończenia, sztuczka Bale'a jak dla mnie była przewidywalna, i nadmiarem s-f w iluzji Jackmana - ale jeśli spojrzymy na grę aktorów, zdjęcia, dawkowane emocje i zwroty akcji to wiele rzeczy można wybaczyć. Film często porównywany do "Iluzjonisty" z Edwardem Nortonem - bo też o sztuce iluzji, ale osobiście wole wizje Nolana.

Ocena 8/10
"Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Awatar użytkownika
Tigana
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 10354
Rejestracja: pn 19.06.2006 13:09
Lokalizacja: Sosnowiec

Postautor: romulus » pt 27.02.2009 21:12

OSZUKANA w reżyserii Clinta Eastwooda z Angeliną Jolie w roli głównej.
Akcji nie będę streszczał, bo film można spokojnie prześwietlić na serwisach filmowych pod tym kątem.
Wrażenia za to mam mieszane.
Lubię Clinta Eastwooda jako reżysera. Nawet nie od czasu UNFORGIVEN, co bardziej od pięknego melodramatu CO SIĘ WYDARZYŁO W MADISON COUNTY. Facet, który jest w stanie z taką wrażliwością opowiedzieć w sposób poruszający historię miłosną, musi zasługiwać na szacunek.
Jednak OSZUKANA to film "tylko" poprawny. Pod każdym względem, może poza scenografią, która się wyróżnia. Prawdziwa historia matki walczącej o prawdę o zaginięciu swego syna nie powala jednak na kolana, ani nawet nie przekonuje grą aktorską. Angelina Jolie chyba przez przypadek została nominowana do Oscara. Jest mało przekonująca jako zdesperowana matka próbująca walczyć o prawdę z inercyjnym, obojętnym, zajętym sobą system, który najpierw ją zbywa, a potem szykanuje. Gra oszczędnie, co początkowo wydaje się zaletą, zwłaszcza przy nielicznych scenach, kiedy posągowa bohaterka zostaje wytrącona z równowagi. Ale wówczas jej histeryczność i tak nie robiła na mnie wrażenia. Postać ta wydaje się niewykorzystana lub zmarnowana. W zasadzie dopiero postacie drugoplanowe i to, dodatkowo, negatywne sprawiają, że film przykuwa uwagę i potrafi wykrzesać jakieś emocje (zimna złość kiedy patrzy się w obojętne, cyniczne oblicze detektywa prowadzącego sprawę; chęć linczu na ujętym przestępcy). Ale to mało, aby na dłużej "rozgrzać" widza i wytrącić go z obojętności.
Nie mam pojęcia także o tym, o czym ten film jest. Brakuje mu jakiegoś rdzenia, bo w tej głównej warstwie (walka niepozornej, lecz okazuje się, że silnej, kobiety o prawdę o losach jej dziecka) film zawodzi. Stanowi on ledwie poprawną rekonstrukcję tej historii. A złości to, że na koniec, po rozwiązaniu wątku zaginięcia innego chłopca, główna bohaterka żegna się z widzami stwierdzeniem, że teraz dopiero ma nadzieję. To po co było to wszystko? Czy wcześniej jej nie miała? Ta iluzja happy endu (rozwiana "napisowym" epilogiem) daje widzowi poczucie, że on też został oszukany.
6/10 tylko dlatego, że to Clint Eastwood był reżyserem.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: romulus » ndz 08.03.2009 10:41

REZERWAT
Bardzo przyjemny, ciepły, polski film. Rzecz dzieje się na warszawskiej Pradze, gdzie trafia główny bohater - fotograf będący trochę "na zakręcie". Dziewczyna go wyrzuciła, szuka pracy, krucho z pieniędzmi. Trafia na dosyć szemraną ulicę, ale pełną sympatycznych meneli, żyjących w swoim rytmie, z daleka od świata i jego problemów. Bohater - co łatwo przewidzieć, bo skoro tu klisz - powoli wsiąka w ten świat, odkrywa jego tajemnice i prawdziwe oblicze, wcale nie piękniejsze, niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Ale uczciwsze i szczere, niż w "wielkim świecie" na drugim brzegu Wisły.
Film, jak wspomniałem, nie pozbawiony jest klisz. W wielu filmach wcześniej można było obserwować, jak główny bohater, zapędzony w życiu, trafia nagle na prowincję i odkrywa nie tylko inny, lepszy świat, ale i swoje w nim miejsce. Nic nowego i w REZERWACIE - ale film broni się tym, że nie jest "na siłę", będąc ciepłym portretem rzeczywistego rezerwatu ciepłego i bezpiecznego. Ale z drugiej strony także takiego, w którym wieczorem w bramie dresiarze pytają o godzinę :) ; gdzie można zarobić fangę w nos za sam wygląd; gdzie wścibska kioskarka zna wszystkich wokoło i nie omieszka ich oplotkować; gdzie nawet cwaniakowaty właściciel kamienicy potrafi się wzruszyć swoim "krajem lat dziecinnych". I tak dalej. Broni się ten film także dobrym aktorstwem (Sonia Bohosiewicz - zanim stała się popularna; Tomasz Karolak jako tępy oprych) i pozytywnym klimatem. Tylko muzyka drażni uszy. Warto obejrzeć
8/10
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Alganothorn » pn 09.03.2009 11:19

Slumdog. Milioner z ulicy.

Grad Oskarów zawsze budzi niepokój. Z kolei nie obejrzałem filmu przed nocą oskarową, bo wolałem zrobić to w kinie. Efekt taki, że wyprawa obarczona była sporą dozą nieufności.
Fabuła jest dość prosta: młody człowiek zarabiający na życie jako podawacz herbaty w call centre dostaje się do indyjskiej edycji 'Milionerów' i jak burza przechodzi przez kolejne pytania. Prowadzący wietrząc oszustwo nasyła na niego policję i to na komisariacie podczas mało subtelnego przesłuchania spotykamy głównego bohatera po raz pierwszy.
Fabuła może prosta, ale realizacja bardzo ciekawa: film toczy się na trzech poziomach: mamy przesłuchanie na komisariacie, mamy udział w teleturnieju i mamy opowieść o życiu, którego poszczególne etapy ściśle wiążą się z pytaniami za kolejne kwoty;
nie ma sensu opowiadać więcej, wystarczy powiedzieć, że film potrafi zaskoczyć: scenariusz zaprezentowany jest równie prawdopodobny, jak i zgoła odmienny (nawet według kanonu prawideł Bollywood i Hollywood ;-) );

jaki jest to film? jest fajny...
może kogoś zaskoczyć taki werdykt, ale dla mnie jest to film wpisujący się w nurt filmów 'fajnych', które oglądam z wielką przyjemnością, które nie muszą być koncertowo zagrane, sfilmowane, okraszone świetną muzyką, bo są po prostu fajne;
z tym, że tutaj mamy bardzo przyzwoite aktorstwo (zazdrość bierze, że hinduskie dzieci tak dobrze grają - ok, pewnie mają więcej chętnych na castingach, niż u nas...;-) ), świetną muzykę (kupię, ale poczekam, aż spadnie cena :D) i rewelacyjne zdjęcia;
radziłbym wybrać się do kina, bo to film, który pokazuje życie w różnych jego odcieniach, ale zachowuje optymizm i równocześnie nie jest naiwny

ocena 8,5/10

pozdrawiam

ps. Rezerwat - dałbym chyba też 8,5; zupełnie inne '8,5', niż tu, ale filmy stawiam na jednej półce (choć 'Rezerwat' ma plusa za to, że jest polski...taka skaza subiektywizmu, ale bez nacjonalizmu :D)
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Galvar » pn 09.03.2009 22:15

"Popiełuszko. Wolność jest w nas".

Wczoraj, wraz z dziewczyną i mamą, miałem okazję obejrzeć ten słynny już film. Słynny z racji tematu, a także rozmaitych perturbacji, które stawały na drodze jego realizacji.

Film został zrobiony z rozmachem. Mamy naprawdę ciekawą, budującą nastrój muzykę jak i świetne zdjęcia. Nie jestem kompetentnym aby oceniać zgodność wszystkich faktów, ale na pewno ogólnie są one wiernie oddane. Pokazuje ks. Popiełuszkę jako sympatycznego, życzliwego, nieco niepozornego, ale jednak porywającego tłumy, człowieka. Człowieka i kapłana. Autorom udało się przedstawić go jako kogoś, komu nie jest obojętny los żadnego człowieka. Nawet śledzących go ubeków.

W filmie bardzo dobrze oddano realia PRL-u. Począwszy od lat dziecinnych księdza, poprzez głównie interesujące nas lata osiemdziesiąte. Można bardzo dobrze poczuć klimat ówczesnych czasów. Piszę to z punktu widzenia osoby, która chociaż jako dziecko, ale jednak, sporo z tego okresu pamięta. Zwłaszcza mieszkając całe życie w Gdańsku.

Bardzo ciekawym zabiegiem było wplatanie zdjęć archiwalnych. I to nie tylko jako przerywników ilustrujących epokę czy wydarzenia, ale np. tworzące film jak to ma w scenie pogrzebu Grzegorza Przemyka. Piszę o tym otwarcie, bo fabuła jest powszechnie znana. I dobrze, że wpleciono w nią zarówno wątek Przemyka, nie wiem czy ksiądz Popiełuszko go znał - być może, jak i Lecha Wałęsy. Inna sprawa, że aktora znaleziono i ucharakteryzowano trochę tylko podobnego.

Mniejsza jednak z tym. Ważne jest, że przy okazji hiostorii księdza Jerzego, autorom udało się pokazać kawałek historii Polski: esbeckie nękanie, ruch oporu, udział w nim Kościoła i społeczeństwa, przaśne życie w PRL-u. Co istotne, myślę, że udało się w tym filmie pokazać księdza Popiełuszkę jako człowieka i kapłana takim, jakim on był.

Podobało mi się, że udział w filmie wziął np. ks. prymas Józef Glemp, który ponoć krytykował Popiełuszkę w czasach w filmie przedstawianych. Dobrą rolę zagrał też Zbigniew Zamachowski, jako robotnik z Huty Warszawa.

Adam Woronowicz, aktor grający księdza Jerzego, bardzo dobrze wcielił się w tę postać. I nie chodzi li tylko o powierzchowność fizyczną. Naprawdę ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto z taką skromnością, oddaniem czy też humorem zagrałby tę rolę. Wspominam o humorze, bo choć historia ks. Jerzego Popiełuszki jest tragiczna, to nie brak go w niej. Takiego ciepłego, ludzkiego, dzięki któremu można pomyśleć, że ksiądz Popiełuszko był naprawdę równym facetem.

Mimo tego nie brak w filmie scen drastycznych. Na szczęście udało się uniknąć bezsensownego epatowania przemocą, ale autorom udało się oddać realia brutalnego życia, tłamszenia opozycji czy też bestialskiego katowania ludzi bez względu na powód...

Film powinien wzbudzać w widzu emocje. Powinien skłaniać do myślenia, zadumy, płaczu i śmiechu. Dobry film powinien te reakcje prowokować. "Popiełuszko. Wolność jest w nas" jest naprawdę dobrym filmem. Nawet bardzo dobrym. Dlaczego? Ponieważ w nienachalny, efektowny i efektywny, co istotne, sposób, przedstawia pewną ważną dla Polaków i Polski historię.

Jeśli myślisz, że "za komuny było lepiej", że był spokój i ład, że można było, biednie bo biednie, ale przeżyć od pierwszego do pierwszego, koniecznie obejrzyj ten film. W tym przypadku nawet szkolne wycieczki masowo pędzone do kin są jak najbardziej uzasadnione. Jest to bowiem film żywy, nie będący dawką zbędnego patosu, ale umiejętnie i uczciwie pokazujący historię. Historię człowieka, który zginął, bo mówił prawdę...

Moja ocena: 9/10
Galvar, mag z charakterem. ;)
Galvar
Książę
Książę
 
Posty: 2718
Rejestracja: wt 07.06.2005 17:43
Lokalizacja: Gdańsk

Postautor: romulus » ndz 15.03.2009 0:15

LEKTOR
Bardzo trudny do interpretacji jest ten film. Można na niego spojrzeć jako na historię o miłości - w taki najbardziej uproszczony sposób odnosząc to do pierwszej części. W tej warstwie pozostanie on zatem niczym więcej, niż oczywistą, choć subtelną i delikatną na swój sposób, opowieścią o inicjacji seksualnej młodego chłopaka zafundowaną mu przez starszą kobietę.

Ale takie spojrzenie zachowuje aktualność tylko do drugiej części filmu, który rozgrywa się na sali sądowej. Wtedy to główna bohaterka jest sądzona jako jedna ze strażniczek obozu w Auschwitz. Na tej sali odnajduje ją także główny bohater i choć nie spotkają się wówczas to łączy ich jej tajemnica. Wcześniej bowiem, w trakcie owej inicjacji seksualnej młodego chłopaka, odkrywa on - nie dając po sobie poznać albo nie zdając sobie w pełni z tego sprawy - że ona jest analfabetką. Ten sekret dzielony przez nich wspólnie choć oddzielnie na sali sądowej zaważyć może na przyszłości głównej bohaterki. Właśnie druga część tego filmu jest najbardziej przejmująca. Problem winy za holokaust, za nazizm staje się, za sprawą fabuły nie tylko problemem głównej bohaterki. Na pytanie, jak należało się wówczas zachować, będzie musiał odpowiedzieć sobie każdy widz. Ale czy na to pytanie istnieje jedna odpowiedź to największa zagadka. Na sali kinowej naprawdę dało się wyczuć napięcie podczas przesłuchania Hanny, prostoty jej odpowiedzi i strasznej konstatacji powodów, dla których robiła, to co robiła.

Dzięki twórcom filmu, fabuła nie dotyka tylko Niemców, nie staje się dla nich jakąś próbą zmierzenia się z przeszłością. Także widz, pod każdą szerokością geograficzną, będzie musiał poszukać odpowiedzi na pytanie, które Hanna skieruje do przesłuchującego ją składu sędziowskiego. Jak zachować się wobec takiego zła, jak zdać sobie z niego sprawę? Ale to nie będzie proste.

Trzecia część filmu to już smutna konstatacja o braku katharsis i nikłej nadziei na uspokojenie wewnętrznych lęków.

Widz nie wyciągnie z tego filmu żadnej pouczającej lekcji, nie poczuje się po nim lepiej. Na pewno przestanie się czuć pewniej. Tak jak bohater filmu, Michael Berg, poczuje bezsilność i strach wobec braku odpowiedzi na pytanie, które zostanie w tym filmie wykrzyczane. Gdybym żył w tym wojenno - powojennym pokoleniu, nie chciałbym tego pytania usłyszeć, bo nie ma na nie prostej odpowiedzi a jej brak budzi niepokój. I odciska niezatarte piętno

Kate Winslet chyba zasłużenie otrzymała statuetkę Oscara za rolę Hanny - prostej, niepiśmiennej dziewczyny, postawionej wobec dramatu, którego sobie nie uświadamiała, nie ogarniała, uczestniczącej w przemyśle masowej śmierci, płacącej za swoją winę. Ale jaka to wina...

Mocne kino.
10/10
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: romulus » sob 04.04.2009 21:00

A mogłem znowu pójść na Gran Torino... Ech...

Zamiast tego poszedłem sam na "CHE. Part 1 - Revolution". Chyba tylko po to, aby w zgryzotę popaść.
Zacznę od pochwał, bo jest ich niewiele. A zatem: Steven Soderbergh jako reżyser - pierwszy powód, aby pójść. Drugi powód to Benicio del Toro w roli Che Guevary - po prostu pasuje idealnie. Przykuwa uwagę i fascynuje od początku do końca.
Wady: fabuła to ściema. Historia Ernesto "Che" Guevary przedstawiona jest jak hagiografia. Bez żadnych prób niuansowania choćby. Żadnych wzmianek o tym, że był mordercą, o bezwzględnych, niesprawiedliwych wyrokach śmierci, które wydawał i sam niejednokrotnie wykonywał, o jego "opętaniu" rewolucją, antysemityzmie. Mamy szlachetnego rewolucjonistę - jakby Soderbergh zaczerpnął fakty z jego życiorysu wprost z uładzonej hagiografii dla lewicowego przygłupa. Pewnie sprzedaż koszulek z podobizną Che po tym filmie wzrośnie. Jakie to żałosne i smutne...

Akcja filmu kończy się na rewolucyjnym pochodzie Castro i jego buntowników na Hawanę. To połowa filmu.

Druga część czterogodzinnego obrazu wchodzi do kin za pół roku, zdaje się. Zastanawiam się poważnie, czy pójść i chyba sobie daruję, bo nie wierzę w nagłą woltę reżysera w kierunku prawdy a nie kreowania świeckiego świętego dla ogłupiałych mas.

To bardzo dobre, lewicowo - agitujące, oparte na kompletnym kłamstwie, kino, bardzo dobrze zrobione i świetnie zagrane. Tyle, że co z tego? Gdyby w ten sam sposób zrobiono film o Adolfie Hitlerze nie byłoby końca skandalom, okrzykom zgorszenia i odruchom "moralnego" sprzeciwu. Widać z komunistycznych oprawców można robić świętych i kreować ich na symbole do naśladowania. Zatem, dlaczego tak samo nie można traktować faszystowskich zbrodniarzy?
5/10 - głównie za kłamstwo przejawiające się w braku jakiejkolwiek próby krytycznego spojrzenia na głównego bohatera. Ale lewicowi aktywiści powinni wycieczkami chodzić na ten film, aby wzmocnić swoją postawę anty-systemową i wiarę w Jedynie Słuszną Linię...
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Alganothorn » ndz 05.04.2009 21:34

Lektor

Jedynie w nawiązaniu do postu romulusa;
- film ma sporo ciekawych 'złotych myśli' i 'mądrości' wkładanych w usta kilku postaci: główni bohaterowie, co oczywiste, ale dodatkowo cenne są wszystkie sceny związane z seminarium;
- Winslet wydała mi się znacznie lepszą w 'Revolutionary Road': tamta rola nie zyskała takiego uznania chyba z racji podobieństwa filmu do 'Godzin' i tamtejszych świetnych ról kobiecych
- nie jestem przekonany, czy ten film nie daje żadnej lekcji: dla mnie takowa jest, banalna, ale prawdziwa - jeśli nie uporasz się ze swoimi demonami, będą cię trawić, aż zniszczą
pech chce, że nie czytałem wcześniej książki - teraz lektura będzie spaczona wizją filmową;
dla mnie film na 8,5/10 - równie dobry jak Slumdog, w zupełnie innym stylu

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Alganothorn » pn 06.04.2009 8:18

'Walc z Baszirem'

Zbiegiem okoliczności dostaliśmy wejściówki na pokaz przedpremierowy w ubiegłym tygodniu - w innych okolicznościach pewnie byśmy nie poszli na niego wcale, a byłby to błąd;
film otwiera bardzo dobra, niepokojąca sekwencja z głównym udziałem psów - to osadza akcję, pokazuje, że pomimo techniki animacji, film będzie 'mocny'; tu nie chodzi o to, że animacja kojarzy się z filmami dla dzieci (akurat na tym forum chyba takie przekonanie nie pokutuje), raczej o to, że czasami sposób pokazywania rzeczywistości za pomocą kreski odbiega od realizmu (nie tyle w kwestii ogólnej mechaniki naszego świata, ale np. pokazywania detali); od początku widać, że jest to film zrobiony bardzo solidnie, w którym tak naprawdę każda scena coś wnosi (co w wielu innych tak oczywistym nie jest), w którym uwaga widza przykuta jest do ekranu od początku do końca;
akcja toczy się wokół prób rekonstrukcji własnej pamięci - nie chcę tutaj pisać więcej o samej fabule, co druga gazeta skupia się na tym elemencie, warto jednak zwrócić uwagę na moment, w którym taki film się pojawia (niedawno zakończona interwencja wojsk izraelskich);
czy jest to więc film o mechanizmach pamięci, o tym, co wypieramy, jak i dlaczego? chyba przede wszystkim o tym: owszem, widzimy bardzo konkretne wydarzenia, ale, podobnie jak w 'Lektorze', tutaj te wydarzenia mogą być potraktowane jako pretekst, jako przykład, który ma pokazać, jak ludzka pamięć potrafi nas samych bronić przed tym, co przeżyliśmy i widzieliśmy...
ten film fascynuje także z tego powodu, jak otwarcie porusza temat, jak przedstawia autentyczne wydarzenia aż do ostatniej sekwencji włącznie - tutaj wielki szacunek dla twórców, mało kto potrafiłby tak się rozliczać z własną historią w wydaniu mniej chlubnym;
na koniec w kwestii zastosowanej techniki: niektórzy recenzenci uznali, że animacja pozwoliła pokazać temat pełniej, lepiej - moim zdaniem wydanie tradycyjne mogłoby być równie dobre, to jest tylko kwestia wybrania techniki i, ewentualnie, prowadzenia aktorów;
swoją drogą tym bardziej będę chciał obejrzeć 'Okuribito' z którym 'Walc' przegrał wyścig o Oskara za film nieanglojęzyczny - ta kategoria jest chyba w całych nagrodach Akademii najciekawsza

naprawdę bardzo dobry film, wciągający, przejmujący i wart obejrzenia
ocena 8,5/10

ps. film od razu przypomniał mi 'Manchurian Candidate', zwłaszcza pierwszą wersję z Sinatrą: film ma inny charakter, ale mechanizm odzyskiwania wspomnień (tam utraconych/zmienionych w innych okolicznościach) też bardzo przekonująco pokazany
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Alganothorn » pn 04.05.2009 8:33

albo nikt nie chodzi do kina (w co trudno uwierzyć), albo nikt nie kradnie filmów z netu (w co nie wierzę), albo nikomu się nie chce pisać (w co wierzę), uwentualnie nikt nie ma czasu napisać (w co wierzę nie specjalnie)...
...efekt taki, że kolejny raz post pod postem
;-)

'Tatarak'

Na film chciałem pójść z dwóch powodów: raz Krystyna Janda i dwa - nagroda w Berlinie obiecująca 'nowe spojrzenie' na obraz filmowy; recenzje, w znakomitej większości hurraoptymistyczne, nie miały znaczenia, choć z jednej strony rozbudzały apetyt, z drugiej budziły obawy, że oczekiwania będą zbyt duże;
to film trudny, jeśli ktoś podchodzi do kina emocjonalnie, czeka go solidne katharsis; to film, który jest popisem jednego aktora (trudno zgadnąć kogo, prawda? ;-) ), którego siła drzemie w jego nietypowej konstrukcji i warsztacie wszystkich głównych graczy (aktorzy, operator, reżyser);
nietypowa konstrukcja to trzy opowieści, trzy wątki biegnące równocześnie, z których monolog Jandy jest najbardziej przejmujący i gdyby nie on - film byłby solidnym produktem i właściwie niczym innym;
ciekawie sfilmowany, świetnie zagrany (nie tylko Janda, bo Englert najlepszy u Wajdy od dawna, Jankowska-Cieślak dobra jak zwykle, Szajda wiarygodny i solidny etc.), a konstrukcja jest chyba powodem nagrody w Berlinie;
solidne kino - nie wielkie, jak niektórzy chcą je widzieć, ale solidne, okraszone dodatkowo wielką Jandą (bez niej, bez jej historii film straciłby wiele, co daje do myślenia, ile 'zyskał' Wajda, ale ten temat pozostawiam już każdemu widzowi)

ocena: 8/10

'Vicky Cristina Barcelona'

Allen w świecie Almodovara z Barcelona 'wyciekającą' z ekranu, jak chcą recenzenci;
Allen w dość zmęczonym, ale ciągle solidnym stylu ze świetna grą w Hiszpanii, jak widział to malkontent Algi
;-)
tępi się ostrze krytycznego spojrzenia Woody'ego, ale ciągle dialog pozostaje jego najmocniejszą stroną; dialog i, ogólniej, słowo mówione - tutaj rolę Almodovarowego malowania emocji obrazem pełni narrator - nieco to smutne, bo akurat emocja wynikające z obrazu u Almodovara bardzo lubię, ale Allen jest nieco inny i niby temat panowie mają podobny (kobiety silne, czasami tylko nieco zagubione), a pokazują go inaczej;
nie będę wdawał się w szczegóły, bo film warto obejrzeć, warto popatrzeć na słoneczną Hiszpanię (z Barcelony widać Ramblasy i Barri Gotic plus nieco zabytków Gaudiego - pomijając Gaudiego tamte miejsca można znaleźć w sporej części krajów południowych, nie szalałbym z tym 'wyciekaniem' Barcelony: może, jak ktoś nigdy tam nie był, a Hiszpanię zna z albumów, to myśli, że tak jest właśnie w Barcelonie i nigdzie indziej...), piękne kobiety dobrze grające (oklaski dla Penelopy, Oscar zasłużony), inteligentne dialogi...
ocena: 8/10

ps. przy okazji: jeśli ktoś lubi Almodovara, niech popatrzy na scenę koncertu gitarowego i zastanowi się, jakby to pokazał Pedro (choćby przez pryzmat ("Porozmawiaj z nią' albo 'Volvera')

pozdrawiam
;-)
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Jander » pn 04.05.2009 12:43

Niestety Barcelony nie mogę ocenić niezależnie od poprzednich dokonań Allena - bo Allena stać na więcej. Barcelona była tylko dobra, ale nie znalazłem w niej nic wybitnego czy czegoś co by mnie zaciekawiło to np. następnego obejrzenia czy jakichś przemyśleń. Może nie dotarłem do głębi, a zatrzymałem się gdzieś pomiędzy nim, a świetnymi kobiecymi rolami. Dla pięknych kobiet, hiszpańskiego klimatu i niezłych dialogów (choć bez rewelacji dla Allena) film można zobaczyć.
Za to Vicky Cristina zachęciły mnie do powrotu do oglądania starszych filmów Allena, zacząłem od jednego ze świeższych, czyli Hollywood Ending (Koniec Hollywood). I to jest właśnie według mnie Allen na najwyższym poziomie, świetne dialogi, jak zawsze genialna kreacja neurotycznego Allena, a pointa rewelacyjna.
O ile najnowszy film okularnika oceniłbym na okolice 6/10 (a niezależnie od nazwiska reżysera może 7-8/10), tak ten starszy spokojnie dostałby u mnie 9/10. To nie znaczy jednak, że jego nowych filmów oglądać nie będę - bo mimo wszystko są one warte uwagi.
Awatar użytkownika
Jander
Czujnik ;-)
Czujnik ;-)
 
Posty: 1504
Rejestracja: sob 09.11.2002 23:07
Lokalizacja: Wrocław / Mysłowice

Postautor: Jakub Cieślak » czw 14.05.2009 7:25

Star Trek
S-F z dużą porcją akcji. Zrobione ze swadą i humorem kino "resetujące" uniwersum Star Treka i dające nadzieję nam (a głównie producentom) na to, że ten gwiezdny tasiemiec jeszcze będzie bawić. JJ Abrams całkiem słusznie porównywany do młodego Spielbegra znalazł się na właściwym stołku we właściwym czasie. Pokazał nam swoją wizję Star Treka bardzo bliską duchem pierwszym filmom ST. Nie ma tu miejsca na skomplikowany mistycyzm, na jakieś głębsze przemyślenia. To kino to ma być czysta przygoda okraszona ciekawą fabułą i radująca nasze oczy każdym elementem. Wszystkie elementy zdają się układać po myśli reżysera. Po pierwsze primo, aktorzy. Widać, że JJ ma oko do obsadzania. Żadnych wielkich nazwisk (bo czyż można powiedzieć, że Eric Bama jest gwiazdorem? Czy Leonarda Nimoy'a rozpoznaje ktoś jeszcze poza fanami Star Treka? Karl Urban i Simon Pegg też raczej do czołówki jeszcze się nie przebili), same nowe twarze (lub twarze rozpoznawane przez fanów seriali) i tak dobrane, że świetnie wpasowują się w charaktery postaci znanych starym fanom. Zwłaszcza cieszy Pegg jako Scotty, doskonali są Urban (McCoy) i Yelchin (Chekov), bardzo dobrze dobrano Chrisa Pine'a (Kirk) i nawet Quinto daje sobie radę z jakże trudnym zadaniem mierzenia się z wręcz ikoną Star Treka- Spockiem doskonale zobrazowanym przez Nimoy'a. Naprawdę doskonale odrobiona praca domowa.
Po drugie primo, fabuła jest nawet nieźle pomyślana. Nie jest może najbardziej sensowną fabułą (zabawy scenarzystów z podróżami w czasie zawsze budziły we mnie wątpliwości, gdyż dużo z tego wynika problemów logicznych) i dość trudno jednym zdaniem ją streścić, ale bawi. Jest zabawnie, jest uroczo, jest czasem dramatycznie i przede wszystkim człowiek nie nudzi się. Generalnie spełnia swoją podstawową rolę- w dość sprytny sposób pozwala producentom "zresetować" uniwersum Star Treka i dopuścić się wielu zmian w świecie, o którym powstało już wiele "mądrych" książek, opisów i który zaczął już dawno żyć swoim życiem (zapewne bardzo chronionym przez ortodoksyjnych "trekkies"). To jest przykład fabuły, której nie powstydziłby się Spielberg. JJ Abrams doskonale rozumie prawidła kina. Kino komercyjne ma bawić, radować oczy i zapierać dech w piersi. Krytycy z kolei będą zadowoleni, ponieważ JJ lubi sobie żartować, nie traktuje wszystkiego całkiem serio. Nie ma tu żadnych prób udowadniania nam, że ten film ma jakieś głębsze przesłanie, jakąś myśl do sprzedania. To ładny, pstrokaty obrazek, który chętnie powiesimy sobie na ścianie i przed nikim nie będziemy się wstydzić, że go mamy- choć wszyscy zdajemy sobie sprawę, że wartości sobą wielkiej nie przedstawia.
Jak dla mnie 8/10.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: charlie_cherry » ndz 07.06.2009 22:19

Ostatnio poszedłem do kina na dwa flimy: "The antichrist" i "The Terminator". Dziś szerzej o drugim.

Efekty specjalne były naprawdę "wow!" zarówno pod względem wykonania jak i pomysłowości. Obraz świata przyszłości - też całkiem, całkiem. Przyzwoite aktorstwo i rozrywka, plus sporo smaczków dla oddanych fanów serii (np. muzyka, którą Connor wabi robota na drodze).

Uwaga spoilery

To co mnie zawiodło to dziury w scenariuszu. Owszem, był on ciekawy i momentami zaskakujący, ale ma parę poważnych płycizn, jak np. wątek kobiety zakochanej w Markusie. OK, nie przeszkadza mi, że go uwolniła, ale bądź co bądź zdradziła przez to swoich towarzyszy, a podczas ucieczki Markusa zginęło dwóch pilotów Ruchu Oporu. I co? Nic, łapią ją, a Connor ją wypuszcza z "więzienia". Dobrze, przywódca miał swoje powody, ale nie zdradził ich reszcie (chyba, że to wycięli w montażu), więc cały oddział powinien być na zdrajczynię mocno wpieniony. Tak jednak się nie dzieje - w niedługo potem rozmawiają sobie z nią jak gdyby nigdy nic...

Druga, poważniejsza sprawa to narastające paradoksy czasowe. Skynet wpadł na cwany plan zabicia Kyle'a Reesa oraz Johna Connora. Czyli likwidując ich nie musiałby wysyłać Terminatorów w przeszłość, aby tam dybali na ich życie. Zauważę jednakże, że zgodnie z fabułą Terminatora 2, to właśnie szczątki pierwszego Terminatora były olbrzymim krokiem naprzód w badaniach korporacji Cyberdyne. Innymi słowy - zabijając Reesa, Skynet ryzykuje swoje własne "życie".

Poza tym - dalej nie wiem o co tak naprawdę chodzi Skynetowi? Jeśli chce wybić ludzi do nogi to za bardzo się z nimi/nami cacka rasę? To czemu tak się z nimi/nami cacka? Zostawić nas przy życiu?

Mam nadzieję, że 2 następne filmy z serii "Terminator" rozjaśnią te niejasności.
Ostatnio zmieniony pn 08.06.2009 11:37 przez charlie_cherry, łącznie zmieniany 1 raz
charlie_cherry
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 531
Rejestracja: sob 07.01.2006 13:27

Postautor: Jakub Cieślak » pn 08.06.2009 7:30

Też byłem na "Ocaleniu Elektronicznego Mordercy", też chętnie podzielę się z Wami moimi uwagami. Mam nadzieję, że mniej chaotycznie, niż Charlie... ;)
UWAGA, SPOJLERY ZAMONTOWANE
A zatem mamy sobie ten trudny moment w życiu Connora, kiedy już jest istotnym człowiekiem w strukturach ruchu oporu, ale jeszcze nie jest jego przywódcą, przyszły tatuś Kyle Reese jest jeszcze nastolatkiem, który sobie radośnie biega po ruinach L.A. i jest poszukiwany przez obie strony konfliktu: Connor chce go znaleźć by go wysłać w przyszłość by Kyle mógł zostać jego tatusiem, Skynet chce oczywiście zgładzić. W to całe bagno pakuje się niejaki Marcus Wright (udana kreacja nowej buzi Hollywood- Sama Worthingtona), który ostatnie co pamięta to wykonanie wyroku własnej śmierci za spowodowanie śmierci brata i dwóch policjantów. Acha, pamięta też, że zgodził się użyczyć swoje ciało do badań pewnej mocno naćpanej pani z Cyberdyne (niezbyt udana kreacja Heleny Bonham Carter).
Mamy zatem uzupełnianą sukcesywnie historię konfliktu ludzi ze Skynetem. Po świecie biegają dość prymitywne T-600, w pełni funkcjonalny T-800 pojawia się tylko raz jako "nówka-sztuka" (w czysto cyfrowym, całkiem niezłym wcieleniu Arnolda Gubernatora).
Jest to całkiem ciekawie opowiedziana historia, dynamiczna, dramatyczna i momentami naprawdę wciągająca. Podobają mi się aktorzy dość dobrze dobrani do swych ról- nawet zimny Christian Bale (który zdecydowanie zamknął się w szufladce nieskażonych zbyt wyrafinowanymi emocjami bohaterów walczących). Rzadko jest zabawnie, film jest zrobiony na poważnie, ale to nie przeszkadza. Mamy w końcu anty-utopię, wizję postapokaliptyczną. Mam oczywiście wiele uwag do samej historii, która żadną miarą nie może być uznana za logiczną, choć pan autor bardzo się starał. Według mnie cały problem leży u podwalin całej historii wymyślonej jeszcze przez Jamesa Camerona. Ta cała opcja z podróżami w czasie, gdzie syn wysyła tatusia do przeszłości by go spłodził i maszyny, które uparcie wysyłają w kolejne następujące po sobie punkty w przeszłości kolejnych zabójców, zamiast atakować jeden konkretny punkt w czasie. No i cały Skynet, który niby taki zaawansowany a zachowuje się wyjątkowo pierdołowato. Zamiast dziarsko osiągać założone cele głównie się podkłada sam powodując taki, a nie inny rozwój wypadków w przeszłości stanowiący podwaliny mrocznej przyszłości (sam w sumie powoduje narodziny Connora, bo gdyby Skynet nie wysłał terminatora, Connor nie wysłałby tatusia w przeszłość). Tak samo w mrocznych czasach przyszłości Skynet zdaje się nie mieć jasnego planu. Może jest to część tortu odłożona do kolejnych części cyklu (które niechybnie powstaną). Może tam nam wyjaśnią, co Skynet robi ze złapanymi ludźmi i co tak naprawdę go interesuje? Unicestwienie ludzkości, dominacja, czy tylko na przykład wykorzystanie ludzi jako narzędzia/ bateryjki (tak jak w Matrixie).
Tak czy siak mister McG stara się jak może wycisnąć z tej nielogicznej historyjki jak najwięcej. I całkiem nieźle mu się to udaje. Kreuje dość sugestywną wizję apokalipsy, umiejętnie podkreśla dość trudne relacje między ludźmi, ludźmi a maszynami i między ... maszynami. Nie traktuje wszystkiego bardzo serio. To tu, to tam puszcza do nas oko, może nie żartując, ale flirtując i dając pewne smaczki starym fanom poprzednich części. To jest kolejny film potwierdzający moją tezę, że efekty specjalne są już na takim poziomie, że już niczym producenci nie są w stanie nas zaskoczyć i dlatego cały punkt ciężkości musi być umieszczony na atrakcyjności samej historii, a nie jej strony wizualnej. Stąd nie szokują nas naprawdę porządne efekty, mroczne zdjęcia ukazujące zniszczone miasta, technobazy Skynetu, ani też "cyfrowa" obecność Arnolda (warto zaznaczyć, że wzorowano się na jego wyglądzie z okolic pierwszego terminatora- zatem Arnold jest piękny i młody). Ogólnie wizja piękna, choć historia ma więcej dziur niż nasze drogi (ale, jak pisałem, wg mnie wynikają one z samych podwalin pomysłu). Tak czy siak warto było obejrzeć, z kina wyszedłem usatysfakcjonowany i głodny kolejnych przygód Connora i spółki. Brak ("analogowego") Arnolda nie boli, zatem nie jest on obowiązkowym elementem całej mitologii Terminatora.
7/10
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Lord Turkey » wt 09.06.2009 9:55

Terminator: Ocalenie - będą spoilery

Generalnie zgadzam się z przedpiścami. Film zrobił na mnie wrażenie, ale nie takie, jakiego oczekiwałem. Kilka rzeczy paskudnie mi zgrzytało, jak choćby ciągłe zaskakiwanie bohaterów nadejściem maszyn, które rozmiarami przypominały budynki lub były napędzane napędem odrzutowym (myśliwce). Rozmawiamy sobie, zajadamy zwiędłe warzywka, a tutaj nagle - tadam! - kilkudziesięciometrowy robot się zjawia! Może go teleportowali na miejsce akcji? Dalej zgrzytały mi patetyczne teksty (w kilku miejscach) i nielogiczne, choć wzruszające zachowanie Ruchu Oporu, gdy Connor mówił o pozbawionych jakichkolwiek konkretów bzdetach na temat ocalenia przyszłości - a to podziałało. Dalej: maszyny-motocykle potrafiły ominąć koziołkujące samochody i wybuchający sprzęt, a dały się złapać na..... przeciągniętą w poprzek drogi linę :lol: Można znaleźć jeszcze więcej smaczków. I choć efekty robiły wrażenie, to tego typu "ciekawostki" skutecznie psuły ogólną pozytywną ocenę.

Co mi się szczególnie podobało? Akcja desantowa z początku filmu, Arnold, kwatera główna Ruchu Oporu i pomysł z polem minowym. No i hydroboty :)
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Shadowmage » czw 09.07.2009 13:34

Po długim rozbracie z kinem wybraliśmy się ostatnio na Transformersy 2. W kategorii film rozrywkowy bez aspiracji do bycia czymkolwiek innym niż zabawną napierdalanką film w ostatnim czasie nie ma sobie równych. A może po prostu potrzebowałem czegoś odstresowującego i akurat Zemsta Upadłych idealnie wpasowała się w moje potrzeby?
Szerzej o filmie napisałem tutaj.
Każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył.
Arturo Perez-Reverte, "Klub Dumas"
Awatar użytkownika
Shadowmage
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 20729
Rejestracja: ndz 06.10.2002 15:34
Lokalizacja: Wawa/Piaseczno

Postautor: Jakub Cieślak » czw 09.07.2009 14:05

Shadow w innej przestrzeni internetowej pisze:Ekranizacje komiksów już dawno temu przestały być nowością; nie znam danych, ale przypuszczam, że obecnie (w kasowych produkcjach rzecz jasna) jest ich znacznie więcej niż adaptacji prozy. A jeśli chodzi o szeroko pojętą fantastykę, to nawet nie ma czego porównywać. Pula możliwych komiksów powoli się zawęża, stąd też coraz to pojawiają się sequele, n-te części Batmana, Spidermana, etc. Również Transoformers doczekali się filmowej kontynuacji. Pierwsza część była w porządku – trochę kiczowata, trochę nielogiczna, miejscami nawet zabawna. Nie było to jakieś wielkie kino, ale zaskakująco dobre, jeśli weźmie się pod uwagę to, co hollywoodzcy producenci i scenarzyści zrobili z niektórymi komiksami. Druga część Transformersów, co zdarza się rzadko, jest lepsza od poprzedniczki. Pod warunkiem, że nie idzie się do kina na ucztę intelektualną lub emocjonalną, a na niewyszukaną rozrywkę skoncentrowaną głównie na prostych gagach i efektach wizualnych.

Idąc na Zemstę Upadłych trzeba rzecz jasna pozostawić w domu zestaw do analizy logicznej. W wielu przypadkach ciąg przyczynowo-skutkowy jest w filmie zaburzony. Znaczna część pojawiających się nowych elementów jest wyciągana z kapelusza, a nie jest konsekwencją wcześniejszych wydarzeń. Błędów i nieścisłości można się doszukiwać zarówno na poziomie szczegółów, jak i w założeniach leżących u podwalin fabuły. I co z tego? Nic. Podczas długiego, trwającego chyba 2,5 godziny seansu nawet przez moment mi to nie przeszkadzało. Dostrzegałem, ale co najwyżej powodowało to dodatkowy uśmiech. Są filmy, w których to strasznie razi, ale twórcom Transformersów numero duo udały się na tyle pozostałe elementy, że nie zwracało się uwagi na luki w scenariuszu.Zalety filmu można podzielić na dwie kategorie: coś dla oka i coś do śmiechu. Zemsta Upadłych jest naprawdę nieźle zrealizowana wizualnie. Roboty prezentują się okazale, transformacje i wybuchy zdarzają się w zasadzie co chwilę. Czasem co prawda zmiany (głównie w trakcie walki) zachodzą tak szybko, że nie sposób zorientować się co tak naprawdę się dzieje, ale to dosyć częste zjawisko w kinie akcji ostatnich lat. Być może należałoby popracować trochę nad zdjęciami i montażem, ale i tak nie jest źle.

Do zalet wizualnych (bo aktorskich to już niekoniecznie) oczywiście należy również Megan Fox, choć twórcy przesadzili trochę z makijażem, w związku z czym dziewczyna nawet po kilku godzinach biegania po egipskiej pustyni wśród wybuchów itp. nadal wygląda jakby właśnie wyszła od kosmetyczki. No i coś jej z wargami zrobili, wyglądały, jakby zaraz miały pęknąć…

Skoro już jesteśmy przy aktorach, to jeszcze kilka słów o Shia LaBeoufie (nawet nie próbuję dociekać jak to się odmienia). Nie wiem jak się na niego zapatruje płeć piękna, ale dla mnie namaszczenie go na następcę m.in. Harrisona Forda jest zdecydowanie na wyrost. Brak mu moim zdaniem odpowiedniej charyzmy, a i umiejętności aktorskie powinien jeszcze podszkolić. Do Transformersów jeszcze się one nadają, ale próby zagrania czegoś wymagającego trochę więcej niż tylko sprawności fizycznej mogą się okazać bolesne.

Zemsta Upadłych tak naprawdę jest komedią, tylko przybraną w sensacyjno-przygodowe piórka. Żarty nie są oczywiście zbyt wyszukane, ale też nie jakoś wybitnie prymitywne. Grunt, że w większości przypadków są one śmieszne. Czasem jest to jakaś scenka, innym dialog, a w jeszcze innym przypadku parodia nawiązująca do innych filmów czy postaci.

Miałem pewne wątpliwości czy faktycznie opłaca się iść na Transformers 2 do kina, ale okazały się one płonne. Nie żałuję nawet mimo tego, że w kinie padła klimatyzacja i temperatura na sali dochodziła do nieprzyjemnego poziomu. Film okazał się zabawną napierdalanką bez najmniejszych aspiracji do bycia czymkolwiek innym. Nawet typowego amerykańskiego patosu nie było za dużo, więc i pod tym względem nóż się nie otwierał w kieszeni. Wątpię, żebym obejrzał ten film jeszcze raz, ale chyba bym żałował, jakbym na niego się nie wybrał.


Kurcze, ciężko polemizuje się z tekstem wiszącym gdzieś indziej, bo ludkowie musieliby przeklikiwać non stop i jakoś tak niewygodnie. Zatem nie obraź się, ale postanowiłem Cię po prostu zacytować, coby ludzie po internecie nie biegali i butów se nie zniszczyli... :)
Ja na filmie nie byłem i... chyba nie dotrę. Sam mam duży sentyment do spielbergowskiego kina (a ów właśnie swoim nazwiskiem to widowisko firmuje i zdecydowanie jest to kontynuowanie tej samej idei, jaką Spielberg kieruje się przez całe swoje życie- kino ma bawić). Jednak w kinie ostatnio jest przerost tej idei nad choćby znikomą potrzebą przekazania jakieś cennej myśli odbiorcom. Ja już się najadłem ostatnim Terminatorem i po Transformerach miałbym chyba mocną zgagę. A słyszałem, że ów Bay (Michael, reżyser) właśnie poszedł w stronę "wszystko bardziej", tylko z elementami stymulującymi nasze intelekty już nie przesadzał, by nie powiedzieć, że je po prostu olał. Generalnie przed wejściem do kina mózg zostawić na wycieraczce.
Co do komentarza o Szaju Lebufie- przed kamerą czuje się równie dobrze, jak Harcio, prezentuje się również odpowiednio (ma jakąś charyzmę, może z wiekiem mu nie ucieknie), potrafi być zabawny. A to, że wielkim aktorem nie jest, to niestety i o Harciu muszę powiedzieć, choć go cenię i lubię niezwykle.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Karol Wojciechowski » pt 10.07.2009 11:47

Mi tam sie "Transformatory" part 2 całkiem podobały, świetne efekt mają ładnie toto nakręcone, dobry dźwięk no i Megan Fox :D. Chociaż ten film nie może mieć żadnych aspiracji do bycia filmem który porusza ważne tematy takie jak :D aborcja :D eutanazja czy dylematy uczuciowe bohaterów Mody na Sukces :P
Karol Wojciechowski
Wędrowiec
Wędrowiec
 
Posty: 32
Rejestracja: wt 17.10.2006 8:57
Lokalizacja: Redlin

Postautor: Lord Turkey » sob 11.07.2009 9:20

3:10 do Yumy

Swego czasu, kiedy remake tego wyśmienitego westernu wchodził do kin, wybrałem się na coś innego i tak wyszło, że o filmie zapomniałem. Kilka dni temu znalazłem go jednak w programie TV i z radością postanowiłem nadrobić zaległości.

Nie będę rozpisywał się na temat fabuły, która jak na westerny przystało nie jest zbyt skomplikowana. Wystarczy powiedzieć, że w filmie chodzi o coś więcej niż zwykłe porachunki sił dobra (miejscowy marshall i kilku "porządnych" kowboi) z siłami zła (mordercy, rabusie, gangi koniokradów etc.). Choć to więcej tak naprawdę zbyt wiele nie wnosi. W skrócie kompania kolejowa oferuje nagrodę za konwojowanie groźnego recydywisty do więzenia w Yumie. Dotarcie tam nie będzie proste nie tylky z powodu wiernej paczki "chłopców szefa", lecz również samego negatywnego bohatera, który z niesamowitym wdziękiem wytnie nie jeden numer.

Film wciąga przede wszystkim za sprawą kreacji bohaterów. Pierwszoplanowa dwójka robi wrażenie, nie tylko tym, co sobą reprezentuje, ale i poprzez to jak w trakcie filmu się zmienia (czy też jak zmienia się jej przedstawienie, dochodzą nowe fakty itp.). Russell Crowe gra w porządku, ale to nie aktorzy wydają się być siłą postaci, lecz nadane im przez twórców filmu określone, takie a nie inne cechy. Nasz "bandyta" ma niesamowitą klasę, jest skuteczny w swoim fachu, bezczelny, ale też szarmancki (w zależności od osoby, z którą ma do czynienia :wink: ), nie jest dobry, ale nie jest też jednoznacznie zły. Bardziej kieruje się w życiu fantazją i swoją - trwającą przez krótką chwilę - zachcianką. Tak bym scharakteryzował jego motywy. Także pozytywny bohater budzi zainteresowanie. Poznanjemy go jako ofiarę o utartych motywach działania, ale i na nie w trakcie filmu przyjdzie spojrzeć inaczej.

No i kwestia zakończenia - to po prostu trzeba zobaczyć.
Szczerze polecam, film wart spędzonego przed ekranem czasu. Po obejrzeniu wciąż wraca się do niego myślami, do bohaterów i ich historii.
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Vampdey » ndz 12.07.2009 16:20

Antychryst
Wiedziałem że ma być schizująco i szokująco, nie wiedziałem, że aż tak. W sumie to można odebrać zarówno pozytywnie jak i negatywnie, ale "Antychryst" chyba mi się nie spodobał - chyba, bo jakiś efekt został osiągnięty i cholernie długo nad tym filmem myślałem.
Dobry jest początek - widzimy tragedię rodziców, których synek ginie wypadając z okna. Żeby poradzić sobie z narastającymi problemami emocjonalnymi żony, mąż zabiera ją do chatki w lesie na odludziu, nazwanej przez nich Edenem - tutaj jest jeszcze dobrze, psychologicznie, o gęstej atmosferze i nieźle zagrane. A w lesie psychoza rozpoczyna się na dobre.
"Antychryst" jest poplątany, mroczny, wręcz psychopatyczny. Od momentu przybycia małżeństwa do Edenu film staje się cholernie niejasny od symboliki, dziwnych wydarzeń i biblijnych elementów, a wszystko wymieszane z ostrą przemocą i seksem. I na tym polega mój problem z tym filmem: jest w nim tyle dziwnych scen, o niejasnym dla mnie znaczeniu, że czułem się wyczerpany seansem. Sam nie wiem czy w tym obrazie który wygląda jak złowieszczy sen jest jakaś logika, która składa wszystko w jedną całość. Ale tego wszystkiego jest tak dużo, że wolę próbować tego nie składać tylko przyjąć, że nie, a głębszy sens błąka się tylko gdzieniegdzie pomiędzy ostrą makabrą i scenami, które wykroczyły za erotykę i weszły na poziom pornografii.
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Karol Wojciechowski » wt 14.07.2009 10:53

IRONMAN
Ostatnio obejrzałem (wiem wiem wcześnie :D ) ironmana. I jak to kiedyś napisał MyszaQ (PSXExtreme dla niezorientowanych) " że jest to zaraz po nowym Batmanie najlepsza ekranizacja komiksu". Film ten co chce zaznaczyć nie jest filmem akcij a raczej komedią opartą na postaci głównego bohatera świetnego swoją drogą Roberta Downeya Jr. i to właśnie na nim budowany jest ten luzacki klimat filmu o "Człowieku Termosie"(znów niezastąpiony MyszaQ ten sam który ma praw do określenia "Chłopiec z Kijkiem" to o Harrym Portierze :D ), charyzma i styl bycia bohatera nie pozwalają go nie lubić. Najgorsze w tym filmie jest to że jak już się porządnie rozkręca to niedługo się kończy nie dziwi to bo zapowiedziano go jako trylogie. Moja ocena 8= świetne lekkie kino polecam.
Karol Wojciechowski
Wędrowiec
Wędrowiec
 
Posty: 32
Rejestracja: wt 17.10.2006 8:57
Lokalizacja: Redlin

PoprzedniaNastępna

Wróć do Film

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości