"Fionavarski gobelin" to debiut Kaya, zgodzę się, że lektura troszkę wtórna w stosunku do "Władcy..." i całej literatury arturiańskiej, ale mimo wszytko to pozycja obowiązkowa dla każdego fantasty. Polemiki na temt "Gobelinu..." nie dziwią, jak na tamte czasy to powieść nieledwie postmodernistyczna, a zarazem zgrywająca odrobinę stare klisze (vide król Artur, Lancelot i całe to towarzystwo). Pierwszy tom mnie rozczarował, był boleśnie przewidywalny, ale zaparłem się, bo toż przecie kanon (a kanon to kanon i nie ma przebacz
) i nie żałuję. Choć powieść do końca nie wyzbywa się charakterystycznych dla debiutantów fabularnych usterek (typu deus ex machina - w "Gobelinie..." niekiedy aż do sytuacji w sensie ścisłym groteskowych) to w połowie drugiego tomu nagle pod skórą fabuły zaczyna bić nowa, niezwykła arteria, jakby jakiś spiritus rector, duch opowieści wspólny dla historii doskonałych, chropawy przedtem język staje się gładki i płynny, a całe partie tekstu pełne wewnętrznego światła. Do końca czyta się z zapartym tchem.
Co do ekranizacji to z mojej strony oczywiście żart, filmidło wyszłoby z tego nieastrawne, no chyba, że zabrałby się za to mistrz Jackson (a tak, śmiejcie się, ale oglądając pierwsze sceny "Władcy..." popłakałem się z wrażenia w kinie
). Ale na to sie z pewnością nie zanosi.