Na fali entuzjazmu po sukcesie "Hajmdala" postanowiłem dać szansę kolejnej polskiej space operze od Drageusa. I odbiłem się ze sporymi obrażeniami :)
Autor nie zadaje sobie trudu, żeby zainteresować czytelnika. A może po prostu nie umie. Nie wiem. Są jacyś obcy z którymi ludzie prowadzą wojnę. Wojna nie jest specjalnie zaciekła, raczej nie jest to poziom zagrożenia dla naszego gatunku. No ale czasem coś tam się gdzieś tłuką, i o tym jest ta książka. Okręt obcych atakuje jakiś kompleks kolonia/stacja/inne instalacje, akurat nie ma na miejscu większej floty, dzielni żołnierze z niewielkiej fregaty muszą sobie jakoś poradzić. No i radzą, na stacji też są jacyś, i tam sobie walczą, i... i potem to już kartkowałem, żeby zmęczyć do końca. Kreacja postaci jest na podobnym poziomie co świata przedstawionego. Nikt mnie tu nie obchodził. Ciąg wydarzeń jest zwyczajnie nudny, nie ma żadnej intrygującej tajemnicy, żadnych haczyków mających przytrzymać czytelnika na dłużej.
To pierwszy tom z sześciu. Boję się myśleć co jest dalej; zdecydowanie nie zamierzam się przekonać.
1/6