Mam problem z twórczością Brunnera. "Wszyscy na Zanzibarze" nie dałem rady zmęczyć. "Ślepe stado" już tak, ale sądząc po mojej ocenie na Fantaście (2,5/6), szału nie było. "Na fali szoku" za to poradziło sobie lepiej (4,5/6).
Co łączy te wszystkie książki, to fakt, że mimo iż od mojej lektury minęło jakieś 5-6 lat, zupełnie nie pamiętam o czym były. Nic, null, nie jestem w stanie powiedzieć ani jednej rzeczy o nich. To też o czymś świadczy.
Jestem pewien, że "Zygzakowata orbita" dołączy do tego grona. Skończyłem jej lekturę tydzień temu, a już zaciera się w mojej pamięci, muszę posiłkować się Internetem, żeby w ogóle sobie odświeżyć, o co tam chodziło.
Brunner ma nam coś do powiedzenia i to jest warte uwagi i mądre, niestety robi to w sposób nieinteresujący, nie angażując fabularnie, nie kreując interesujących postaci. To nie dziwota, że potem czytelnik zapomina.
Z tego co widzę, cztery powieści Brunnera wydane w Artefaktach stanowią nieoficjalny "Club of Rome Quartet", w którym każda książka zajmuje się jakimś społecznym problemem (w przypadku "Zygzakowatej..." były to tarcia rasowe, problem jakże dziś modny, tu zaadresowany w sposób mniej delikatny niż obecnie, podejrzewam że ktoś tam gdzieś tam miałby z czymśtam problem). Zatem Brunner ukazał się u nas według jakiegoś klucza, a z tego co pamiętam jakąś wypowiedź AM, więcej planów na tego autora nie mają. I mnie to cieszy. Wystarczy. Poznaliśmy tego autora, może niektórym się on spodobał bardziej, ale dla mnie była to niezła przygoda na raz. Kolejny fragment klasyki gatunku zaliczony, niekoniecznie trzeba do niego kiedykolwiek wracać.
3/6