Czerwone drzewo" to książka-łamigłówka, opierająca się na zabiegu niewiarygodnego narratora. Pisarka Sarah Crowe otwarcie ostrzega nas, że czasem kłamie, zmyśla, używa półprawd, a bywa i też, że o niektórych rzeczach zapomina. Stwarza nam to kolejną - poza dosłowną - warstwę powieści, bo czytelnik zaczyna szukać drugiego dna i kwestionować to, czego zazwyczaj podczas lektury się nie kwestionuje. I to stanowi chyba największą siłę powieści Kiernan. Powieści gdzie wszystko nie zostaje nam podane na tacy jest sporo; tu mamy dodatkowe wyzwanie związane z koniecznością zdecydowania, czy te strzępy które otrzymaliśmy są w ogóle prawdą. Dobrze się bawiłem snując własne teorie na temat poszczególnych scen i całokształtu wydarzeń.
Główna bohaterka to postać trudna, ciężka do polubienia, mocno poraniona psychicznie. I przez to też ciekawa i wyróżniająca się na tle legionu everymanów grających często główne role w podobnych książkach.
W trakcie lektury sformułowałem dwa zarzuty do tej powieści, które następnie autorka - ustani Sary Crowe - rozbroiła. Z początku męczyły mnie liczne dygresje narratorki oraz zbytnie poleganie na snach jako metodzie przekazywania czegoś czytelnikowi. Do obu zarzutów bohaterka-autorka się odniosła, przyznając że właśnie te dwie rzeczy często są jej wytykane jako wady jej twórczości. Nie powiem, mocno mnie to spacyfikowało , nie sposób nie mieć wrażenia, że w "Czerwonym drzewie" Kiernan bawi się z czytelnikiem nie na jednej, ale na kilku płaszczyznach.
Jest tu trochę grozy, ale nienachalnej, nie powiem żebym po lekturze nie umiał zasnąć z przerażenia. Raczej to tło - cały czas obecne, ale jednak nigdy nie wychodzące na pierwszy plan.
Ciekawa to była lektura, nieszablonowa. Nie powaliła mnie na kolana, ale i zostawiła po sobie jakiś ślad, zmusiła do kombinowania w kierunki, w które lubię kombinować. O ile "Pokój" Wolfe'a to dla mnie arcydzieło gatunku nierzetelnego narratora, to "Czerwone drzewo" to solidna pozycja, która przyniesie sporo frajdy fanom takich łamigłówek. 4,5/6
Na osobne wspomnienie zasługuje oprawa graficzna, która jest po prostu 10/10. Książka leżąc sobie przez weekend na moim biurku zebrała kilka komplementów od osób odwiedzających ("o wow, jaka ładna, co to?"). I nie dziwię się. Niesamowicie podoba mi się użyta kolorystyka i szata graficzna. A już w szczególności porównując z okładką oryginalną, która jest chyba jednym wielkim żartem wydawcy z autorki i czytelnika, ew. pułapką na nastolatki szukające jakiegoś lekkiego YA wrzucam dla potomności:
"