Poszedł człowiek na wesele, wraca zmęczony i niewyspany, a tutaj trzeba rozprawić się z całą masą wątpliwości i fałszywych założeń. Zaczynajmy!
Ma sens. Pod warunkiem, że jest zrozumiała dla inteligentnego, oczytanego człowieka. Inaczej to hermetyczna sztuka dla sztuki, nikomu i do niczego niepotrzebna. Nauk ścisłych czy przyrodniczych nie muszę rozumieć, żeby widzieć ich sensowność. Humanistyka to jednak nieco inne poletko.
Masz po części rację, chociaż tutaj tę krytykę i interpretacje rozbiłbym na dwa obozy. Jeden to ten zrozumiały dla oczytanego i inteligentnego widza, o którym sam mówisz, występujący np. w przedwojennej literaturze. Na polu fantastyki coś podobnego utrzymywało się w Fantasy&ScienceFiction, a dziś miejscami w Fenixie (sam tam jeden taki artykuł napisałem). Typ eseistyczny. Lubię go, natomiast ma on istotną wadę. Jeśli weźmiesz do ręki np. zbiór artykułów “Gombrowicz i krytycy” zawierający również teksty z okresu przedwojennego, to daję sobię rękę uciąć, że osoby czułe na konkret, takie jak chociażby Fidel-F2, będą mogły zarzucać zbyt duży poziom ogólności. Może nie wszystkim tekstom, ale dużej części. Odpowiedzią na ogólnikowość jest precyzowanie pojęć. A precyzowaniu pojęć już blisko do “naukawości”, czyli drugiego obozu pisania o literaturze. Uważam, że oba są potrzebne, zależy czego kto w literaturze szuka. Nie chciałbym żadnego wykluczyć. Będę się mocno upierał przy przykładach Borgesa i Gombrowicza, pokazujących że niekiedy wejście na szczegółowy poziom badania ich twórczości zmusza nas do przyjęcia terminologii i języka jakim się oni posługują czy do jakiego się odnoszą.
Proponuję poczytać dzieła z tej działki z okresu międzywojennego. I zastanowić się dlaczego są pisane normalną polszczyzną, a nie przemądralicą naukawą - pseudomądrym językiem mającym zamaskować miałkość intelektualną, jak to słusznie nazwał Fidel - to trociny. Mam wrażenie, że im ktoś mniej ma do powiedzenia, tym bardziej skomplikowanego języka używa
Wróćmy do przykładu dominanty. Czy to były Twoim zdaniem trociny i wypowiedź pozbawiona sensu, skoro kilka postów dalej zostało wszystko wyłożone w słowach, mam nadzieję, zrozumiałych dla inteligentnego czytelnika? Przyjmując Twoją argumentację, nie powinienem na tamten komentarz odpowiedzieć, skoro to sformułowanie to frazesy. Czemu go w takim razie użyłem, skoro mogłem zastąpić “normalną polszczyzną”? Z tego samego powodu, dla którego używa się skrótów myślowych. Nie mogłem przewidzieć, że tak dociekliwi będziecie i że ta dyskusja urośnie do takich rozmiarów.
Januszowi S. chciałbym móc odpowiedzieć, ale niestety “Modnych bzdur” nie czytałem, chociaż dzięki Wam wrzucam tę pozycję na listę.
Teraz przechodzimy do interpretacji. Kiedyś traktowano ją jako zgodność z intencjami autorskimi (w naszym systemie edukacji niestety jest to kierunek wciąż powszechny i zamknięty na alternatywy). Uważano, że czytanie tekstu to inaczej jego dekodowanie, odkrywanie, wyciąganie na zewnątrz tego co włożył w niego autor. XX wiek obalił te roszczenia zaczynając od podważenia pozycji autora i naszej wiedzy o nim. Skąd my wiemy co autor miał na myśli? Czy zawsze mamy dostęp do takich informacji? Umówmy się, że 90% tekstów nie dałoby się zinterpretować, bo autorzy nie zamieszczają przypisów z uwagami do swojej prozy. Beatrycze nazywa mój tok myślenia ekstremalnie głupim. Zastanowimy się zaraz nad tym, natomiast niewątpliwie jej punkt widzenia jest skrajnie niepraktyczny. Odpowiedzcie sobie szczerze na pytanie, kto z Was po każdej przeczytanej książce biegnie do biblioteki czy gdziekolwiek indziej szukając artykułów, wywiadów, dzienników samego autora, w celu znalezienia bezpośrednich wskazówek ułatwiających odczytanie tekstu? A nawet jeśli, to ile takich prób się powiedzie, biorąc pod uwagę to, że autorzy wcale nie muszą się tym dzielić? Ale idźmy dalej. Znaleźliśmy! Mamy. Święty Graal, jednoznaczność, zdanie autora, klarowna wykładnia, uff, jesteśmy uratowani… No prawie, bo kto da nam gwarancję, że zdanie autora o swoim tekście nie jest żartem, kłamstwem lub metaforą, która podatna jest na kolejne interpretacje? Padają przykłady Sapkowskiego, a to jest człowiek, który jeśli chodzi o wywiady czy spotkania autorskie jest jednym z największych zgrywusów i jajcarzy względem osób pytających wprost o jego twórczość. Zostawmy to jednak i idźmy dalej. Czy możemy założyć, że autor jest świadom wszystkich symboli, znaczeń, kontekstów kulturowych, które mogą się pojawić w jego tekście? Cały wiek XX miesza to podejście teoretyczne z błotem, aż się powtórzę. Autor już od dawna nic nie wie, a dokładniej od lat 40 XX wieku, czyli nurtu nowej krytyki, potem prac Barthesa ("Śmierć autora") czy takich tworów jak reader-response criticism (S. Fisha gorąco polecam).
Potem nastąpiło przejście od autora do tekstu. To tekst mówi nam co możemy z niego wyciągnąć. Przykład podaje Eco, który opowiada o tym jak pracował nad “Wahadłem Focaulta”, którego treść jest grą z czytelnikiem w szukanie spisków, tropów etc. Okazuje się, że na jednym ze spotkań autorskich Eco został zapytany czy pochwalony za to, że jego trzej główni bohaterowie noszą imiona zaczynające się kolejnymi literami alfabetu: A, B, C; i że to fajny zabieg, dobrze się komponuje z książką, a może rodzi jakieś interpretacje. Na co Eco mówi “Jak pisałem książkę, to ostatni bohater nazywał się Sebastian. Dopiero przed drukiem to zmieniłem i w ogóle nie myślałem o tym jak o czymś co ma dopełniać odczytanie”. Eco komentując tę sytuację mówi wprost. Ja nie jestem władny żeby powiedzieć temu człowiekowi, że on nie ma racji w swojej interpretacji. Tekst ewidentnie pozwala na podjęcie takiego tropu. Ja może tego nie chciałem, ale tekst robi swoje. Czy jeśli Tarantino powie nam co znajduje się wewnątrz walizki w “Pulp fiction” to będziemy zmuszeni przyjąć to stanowisko jako pewnik i zaniechać innych interpretacji? Czy zdanie to będzie rozstrzygające, skoro sam tekst o tym nie mówi? Ostatni szybki przykład. Wyobraź sobie opowiadanie w pierwszej osobie. Bohater opowiada, jak kwiatki rosną na polu. Koniec. O co my jako podmiot czytający możemy zapytać? Skoro mamy 1 osobę, to nie mamy pewności, że bohater mówi prawdę. Możemy z samego tekstu wysnuć przynajmniej dwie interpretacjie: 1) opis bohatera jest prawdziwy; 2) bohater kłamie i wprowadza nas w błąd. Nawet jeśli autor napisze w dziennikach, że bohater mówi prawdę, to w obrębie tekstu nic to nie zmienia. Wciąż sam tekst możemy interpretować na dwa sposoby. Zamysł autora jest bez znaczenia dla samego tekstu kultury i prób interpretacji.
No i dochodzimy już do ostatniej refleksji, czyli przejścia z perspektywy tekstu bezpośrednio do czytelnika. Jednym słowem wyrzucamy ze słownika takie określania jak: jednoznaczność, rozstrzygalność, zdania “same w sobie”, dosłowne znaczenie, literalne czy normalne znaczenia słów, obiektywność, monolityczne czy stabilne odczytania. Odrzucamy to, z tego powodu, że każda interpretacja dzieje się w języku. Więc należy zadać pytanie, jak działa język i jak tworzy znaczenia. Do tego przyjmujemy jedno założenie (pewnik?), że KAŻDE zapośredniczenie jest interpretacją! Jeśli opowiadasz mi jakąś historię to jest to już Twoja interpretacja tej historii a nie obiektywna historia, dlatego bo używasz pojęć i języka, który stara się wywoływać jakieś skojarzenia. A z językiem jest ten problem, że generuje wiele znaczeń. Nie jesteś w stanie podać przykładu zdania, które jest zrozumiałe samo w sobie, bez kontekstu (kontekstem będzie sytuacja, emocje, ton, definicje pojęć językowych etc.). I tutaj już zacytuję Stanleya Fisha, bo sam tego lepiej w słowa nie ubiorę: “żaden stopień wyraźności nie wystarczy nigdy do tego, by pozbawić zdanie wieloznaczność, jeśli przez pozbawianie wieloznaczności rozumiemy uniemożliwienie wyobrażenia sobie zbioru okoliczności, w którym jego bezpośrednie znaczenie nie mogłoby być inne od tego jakim wydaje się w tej chwili.” Oznacza to ni mniej ni więcej, że nasze konteksty kulturowe będą wpływały na interpretację, na to jak będziemy odczytywali literaturę. Dlatego interpretacje zmieniają się w czasie, nie są stałe. Dlatego też w katedrach filologicznych uczy się czytać np. Szekspira przez pryzmat psychoanalizy, feminizmu, marksizmu etc. Więc teraz powstaje pytanie, czy zepchnęliśmy się w czeluść skrajnego subiektywizmu? Nie. Teoria Fisha nie jest ani obiektywna, ani subiektywna, w prostym rozumieniu tych słów. Nie ma obiektywizmu, bo nie ma jednej prawdziwej interpretacji. Ale nie ma też subiektywizmu, bo nie uznajemy interpretacji, które pozbawione są tzw. wspólnoty interpretacyjnej. Wspólnoty, która podobnie jak Ty jest w stanie tę interpretację poprzeć i razem z Tobą zgadza się, że w pewnych uwarunkowaniach kulturowo-językowych, dany tekst może być odczytywany jako X. Za tym muszą iść oczywiście jakieś argumenty. Ale uwaga! To może się zmieniać, tzn. interpretacja ważna dziś, za 20 lat może taką już nie być, bo zmieni się wspólnota interpretacyjna i jej kryteria. Zobaczcie, że tak się dzieje bardzo często ze sztuką. Coś lat temu 100 było uznawane za pokrzepiające i podnoszące na duchu, dzisiaj jest smutnym obrazem upodlenia człowieka. Zmieniły się konteksty kulturowe i wartości.
Tego o czym pisze Bereza nie nazywałbym nawet interpretacją.
Mam nadzieję, że jak na osobę mocno niewyspaną w miarę składnie to wytłumaczyłem, jeśli nie, będę precyzował.