Janusz S. pisze:Tradycyjne trzy grosze. Zupełnie nie zgadzam się z W.Sz.P. recenzentem w kwestii tego, że "jednak w czwartej części autor nie rozwleka fabuły". Na 666 stronach książki (bez dodatków) nie wydarzyło się prawie nic, co zmieniłoby w znaczący sposób sytuację głównych bohaterów. Na końcu są prawie dokładnie na tym samym etapie, na którym byli na początku. Jesli to nie jest rozwlekanie fabuły to co? Zresztą powyższa opinia Sz.P recenzenta pozostaje w pewnej sprzeczności z kpinami z produkcji przez autora kolejnych tomów, których zawartości nie było w pierwotnym planie. Ten tom jest jak dla mnie po prostu zbędny i wypełniony sieczką.
"Przeszkoda" medyczna była zaś w moim odczuciu żenująca i jeśli autor ma w przyszłości zamiar wprowadzać do swoich książek wielorozdziałowe dywagacje na temat kolejnych dysfunkcji seksualnych, to ja sobie dalszą lekturę książek BW odpuszczę.
W moim odczuciu to zdecydowanie najsłabsza powieść Weeksa - a dodam, że bardzo lubię (lubiłem?) jego książki.
Znam większych artystów w laniu wody, niż Weeks. A poza tym jestem naiwny - śmichu chichu, ale on chyba naprawdę zmierza już do finału.
Z tym problemem ginekologicznym w powieści też tak miałem, że zbierało mi się na ochotę rzuceniem książką o ścianę. Ale potem okazało się, że autor wziął na siebie ciężar misji więc mu trochę odpuściłem. Wyszło, jak wyszło. Ale się starał. I to chyba pierwszy znany mi pisarz fantasy, który w swoich książkach podjął się trud uświadamiania czytelników. Jakkolwiek by to nie wyszło - chyba pierwszy raz po przeczytaniu powieści fantasy czuję się mądrzejszy wiedząc, że taki problem istnieje i co z nim zrobić.
Wcześniej mogłem sobie myśleć, zachowując wszystkie proporcje: ale ciężkie życie ma ta Sansa Stark w tym pseudośredniowiecznym świecie fantasy.
Jak fajnie, że żyję w świecie realnym.
A po Weeksie - cholerka, zatem i w wymyślonym świecie fantasy żyją bohaterowie, którzy mają realne problemy.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.