Hm, to każe mi odetchnąć z ulgą, że i nasz rodzimy romantyzm nie był epoką posraną bardziej niż na Zachodzie, i dzisiejsze prowokacje i antyklerykalne narracje nie są szczególnie nowatorskie. Po prostu - czyta się "Mnicha" i nawet jak to człowieka poruszy, to zaraz przychodzi refleksja, że jednak nihil novi sub sole.
Kuriozalna jest w tym kontekście recenzja w Nowej Fantastyce, gdzie doszło do próby wciągnięcia tej powieści na sztandary i rozpoczęcia nowej krucjaty (pardon, "dyskusji") przeciwko siłom katolickiego ciemnogrodu xD