Strona 1 z 1

Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: wt 14.10.2014 13:11
autor: tomerto
Świetny pomysł z recenzją do słuchania, ale chyba się nie przyjął bo pierwszy raz się na niego natknąłem.

Re: Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: wt 14.10.2014 13:15
autor: Shadowmage
Trochę zbyt dużo wysiłku nas to kosztowało, więc niestety zrezygnowaliśmy w pewnym momencie...

Re: Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: sob 18.05.2019 11:26
autor: Fidel-F2
Viriconium - Michael John Harrison

Kolejna pozycja z UW, po Welinie i Atramencie Duncana której nie skończę. Po stu stronach uznałem, że to bez sensu.

Przeczytałem pierwsze krótkie opowiadanie - Rycerze Viriconium - z rozczarowaniem. Jedyną jego zaletą mogłaby być atmosfera łotrzykowsko-arystokratycznej dekadencji. W sumie fajne. Tyle, że reszta składowych leży i kwiczy. Fabuła w zasadzie zupełnie nijaka, opowieść nie bardzo wiadomo po co i o czym, bez jakiej wewnętrznej koherencji. Postacie histerycznie teatralne, bez logiki. Konstrukcja psychologiczna, motywacje kompletnie nieogarnięte. I na koniec język. Niepoukładany, kanciasty, niezgrabny, ale dobra, jakoś może i by się człowiek przedarł, gdyby opowieść była sprawnie przedstawiona. Ale coś pod kopułką zaczęło mi pomrygiwać na pomarańczowo, jednocześnie pobrzękując. Coś jak skrzyżowanie alarmu przeciwpożarowego z lampką check engine na desce auta.

Gdy zacząłem drugi fragment Viriconium, nowelę Pastelowe Miasto, alarmy rozkrzyczały się już po kilku stronach. Poszukałem oryginału, The Pastel City, i włos zaczął mi się jeżyć. Pomijając masę błędów i niezgrabności językowych, które rzucały się w oczy i o których mówiłem wcześniej, okazało się, że tłumacz - Grzegorz Komerski - dokonał gigantycznej hucpy. Bo on nie jest tłumaczem ale, jak sądzę, operatorem automatu tłumaczącego, z komunikatywnym poziomem znajomości języka angielskiego.

Zdania tworzone przez pana Komerskiego, często przedstawiają zupełnie nowe treści w stosunku do tego co napisał autor, a w skrajnych, co nie znaczy, że rzadkich, przypadkach, wychodzą z tego kompletne brednie. Co ciekawe, niektóre akapity oryginału zostały zupełnie pominięte i nie ma ich w ogóle w wersji polskojęzycznej. Pomijając oczywisty fakt utraty pewnych treści, późniejsze odwołania, czy założenia autora, że czytelnik wie o czym mowa, powodują uczucie źle napisanego tekstu. Zupełnie nie z winy autora.

Żeby nie być gołosłownym, jeden przykład na poparcie. Jeden, bo nie mam chęci na taką zabawę w szerszym zakresie, a kto będzie miał ochotę, sam łatwo sprawdzi powszechność tego stanu rzeczy.

Brzmienie oryginalne:

And with that, Tomb the dwarf, as nasty a midget as ever hacked the hands off a priest, did a little complicated shuffle of triumph round his victim, cackling and sniggering like a parrot.


Tłumaczenie Komerskiego:

To powiedziawszy, karzeł Trup, nieznośny jak zawsze, odrąbał kapłanowi ręce, zatańczył jakiś zawiły taniec zwycięstwa wokół swej ofiary, gadając przy tym i skrzecząc niczym papuga


Pierwszą zastanawiającą rzeczą jest fakt, że ani przed tym fragmentem ani po nim, nie ma w opowieści żadnego kapłana któremu można by cokolwiek odrąbać. O ile większość zafałszowań trudno rozpoznać na pierwszy rzut oka, bo nie są w tak oczywisty sposób sprzeczne z resztą tekstu, tak tu mamy rzecz ewidentną. A teraz w czym problem.

Komerski popełnia kilka błędów.
Pierwszy dotyczy słowa midget. Pierwsze tłumaczenie jakie wyrzucają słowniki w tym przypadku to karzeł. I to mu się zgrało z dwarfem, więc szczęśliwy pobiegł dalej. Tyle, że słowo midget oznacza również małą, irytującą muszkę. I to jest wersja na która należało postawić.
Drugi dotyczy słowa hack off. Czasownikowe, najpopularniejsze, znaczenie słowa hack oznacza rżnąć, rąbać co w połączeniem z off i rękami kapłana znowu spasowało mu się perfekcyjnie. Odrąbał je i po sprawie. Tyle, że nie. Moim zdaniem mamy tu pewną zgrywająca się dwuznaczność zgrabnie wykorzystaną przez Harrisona. Raz, że zwrot to hack sb off oznacza wkurzenie kogoś a dwa samo to hack to włamać się, przedrzeć się, dać radę.

W efekcie sens zdania wygląda w ten sposób, że karzeł zachwycony własną wypowiedzią, odtańczył jakiś chaotyczny taniec, który sprawiał wrażenie podobne do chaotycznej trajektorii i gwałtowności ruchów muszki, która (to już poezja odharrisonowa) wyartykułowała w ten sposób radość jakiej dostarczyło jej udziabanie w rękę kapłana powodując jego wkurzenie.

Być może ręka (ręce) akurat kapłana ( The Hands of a Priest) mają jakieś idiomatyczne lub kulturowe znaczenie w anglosaskim świecie, o czym nie wiem, a co mogłoby uzasadnić użycie akurat rąk kapłana w roli ofiary muszki. To już jednak aspekt poboczny i mniej istotny.

Seria Uczta Wyobraźni pod względem poligraficznym jest dopieszczona i elegancka. Aż miło brać te książki do ręki. Szkoda jednak, że MAG, pomiędzy tak pierwszorzędne okładki włożył tak strasznego bubla. Zadziwiające jest, że wydawca który uczynił z tej serii produkt prestiżowy, podchodzi z taką nonszalancją i lekceważeniem do merytorycznej strony zagadnienia. W miejsce tłumacza zatrudniony został, pewnie tani, nieudolny amator. Później nikt tego bubla nie sprawdził, osoba zajmująca się redakcją pewnie wzięła pieniądze nawet nie czytając tekstu. Gdyby choć jedna osoba w wydawnictwie wykazała choć odrobinę zainteresowania jakością samego tekstu nie dałoby się takiego dziadostwa przepchnąć do druku.

Być może Harrison jest trudnym autorem, ale wydawnictwo zmasakrowało jego pracę. Poniższa ocena odnosi się głownie do pracy wydawnictwa. Harrison miał tu niewiele do powiedzenia. W takiej sytuacji, niestety nie widzę sensu dalszej lektury.

0/10

Re: Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: pn 20.05.2019 8:09
autor: nosiwoda
Hihi, czyli dobrze, że czytałem akurat ten utwór wyłącznie w oryginale.

Re: Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: pn 20.05.2019 12:59
autor: asymon
nosiwoda pisze:Hihi, czyli dobrze, że czytałem akurat ten utwór wyłącznie w oryginale.


Ja się nie upieram że to tłumacz, "Viriconium" po angielsku też zakończyłem w okolicach setnej strony :D Ale może muszę jeszcze podlewelować, bo książka jest specyficzna.

Re: Harrison, M. John - "Viriconium"

Post: pn 20.05.2019 14:16
autor: nosiwoda
Ja tam nie zamierzam bronić Harrisona, bo o ile Pastel City jest powiedzmy w miarę standardowe w narracji, to potem - moim zdaniem - odleciał w mocno niestrawne rejony. Naśmiewałem się z tego (mniej lub bardziej udolnie, zdania były podzielone :D ) jeszcze w innej recenzji, kto chce, to znajdzie.