Nie dajcie się zwieść tytułowi, okładce czy blurbowi... właściwie wszystko sugeruje tu, że będziemy mieli do czynienia z horrorem klasy B. Tymczasem ksiązce najbliżej jest do klasycznej sci-fi czasów minionych; spokojnie widziałbym ją w szeregach takigo Wehikułu Czasu. Miłośnicy pulpowych klimatów dostaną tu kilka scen seksu, ale nie są one specjalnie wyuzdane ani dokładnie opisane - jak możnaby oczekiwać po okładce
Tytułowe kosmiczne wampiry to... tak naprawdę nie wampiry. To obce byty pasożytujące na energii żywych organizmów; w powieści określa się je jako wampiry energetyczne -jestem w stanie wyobrazić sobie wykorzystanie takiego samego konceptu zupełnie bez lekko mylącego skojarzenia z wampirami. Ale to tak właściwie w ramach ciekawostki.
Książka zaczyna się fantastycznie. Eksploracja opuszczonego, ogromnego okrętu obcych w kosmosie jest opisana ciekawie, obrazy jakie odmalowuje autor są bardzo sugestywne i klimatyczne. Czułem, że odkryłem perełkę. Niestety, szybko akcja przenosi się na ziemię a sednem staje się śledztwo mające odszukać zbiegłe "wampiry" i odkryć ich naturę. Spory zawód. Końcówka znowu dostarcza, idąc w rozważania o moralności, rozwiązując akcję w sposób którego się nie spodziewałem (a który mi się spodobał). Znów czuć oldschoolowego sajfaja.
Mamy zatem sinusoidę - dobrze się zaczyna, słabo rozwija i znowu dobrze kończy. Książka jest odpowiednio krótka (niby 326 stron, ale w wydawnictwie IX, więc w takim MAgu czy Rebisie byłoby to, ja wiem, ze 200?). Nie zdąży zatem znudzić czytelnika, te mniej interesujące elementy w środku mijają szybko i sprawnie. A może i innych nie będą wcale nudzić, ja po prostu bardzo nakręciłem się na początkowy klimat i żałowałem, że nie był on potem kontynuowany. Kwestia oczekiwań.
Nie porwało, nie bolało. 3,5/6