autor: Shadowmage » pt 24.09.2004 12:57
Wyspa dnia poprzedniego Umberto Eco. Jest to historia młodego włoskiego szlachcica imieniem Robert de la Grive. Poznajemy go jako rozbitka, który dociera do opuszczonego statku „Dafne”. W pobliżu znajduje się bezludna wyspa, która według wszelkich obliczeń znajduje się za linią zmiany daty. Stąd właśnie tytuł powieści, choć jest zaledwie najprostsze wytłumaczenie, podtekstów jest znacznie więcej. Z resztą wszystko co pisze Eco można zinterpretować wieloznacznie. Jako mistrz pióra wspaniale manipuluje narracją. Jest to niby sprawozdanie pisane na podstawie listów, jakie pisze biedny Robert w samotności na statku, ale autor sprawnie przeskakuje od wiernego przytaczania wypowiedzi, do opisów wcześniejszych dziejów bohatera, które to naświetlają nam jego obecny stan ducha. Bezduszna narracja potrafi błyskawicznie przemienić się w polemikę, spekulacje, domysły. Już dla samego artyzmu pióra autora warto sięgnąć po tą książkę, a mówi to osoba raczej niepodatna na piękno słowa pisanego.
Umberto Eco to wielki erudyta. Tak jak mnie już przyzwyczaił w poprzednich powieściach porusza cały przekrój różnych tematyk. Rysuje barwny obraz XVII wiecznego społeczeństwa, wprowadza czytelnika w tajniki wydarzeń historycznych, a wszystko jakby od niechcenia. Bardzo dużo miejsca poświęcił problematyce określania długości geograficznej, objaśnia pomysły, często wydające się współczesnemu człowiekowi śmieszne. Porusza kwestie filozoficzne, jakie się z tym wiązały. Cechą charakterystyczną dla prozy Eco jest bazowanie na wiedzy czytelnika. Wielu rzeczy nie podaje wprost, ale poprzez szereg aluzji, tworzy swoistą układankę. Jest to świetna rozrywka dla osoby wykształconej, ale jest bez wątpienia nużąca i zniechęcająca dla osób o mniejszej wiedzy. Tym bardziej, że wydawnictwo Noir sur Blanc nie opatrzyło książki w przypisy. Szkoda, bo ułatwiłoby to miejscami lekturę. Nie każdy zna choćby wszystkie przytaczane sentencje w obcych językach, przez co utrudnione jest wyłapywanie niuansów.
„Wyspę dnia poprzedniego” oceniam najniżej z dotychczas przeczytanych powieści Eco. Dzieje się to głównie za sprawą fabuły. W „Imieniu róży” czy „Wahadle Foucaulta” jest ona równie wciągająca jak interesujące są przemycane w niej treści. Tu niestety tak nie jest. Śmiem twierdzić, że jest nawet nudna. Robert to postać tragiczna, nie potrafi zaintrygować. Było mi go żal, ale jego losy nie były w stanie mnie zafascynować. Takie wykreowanie bohatera miało oczywiście kolosalne znaczenie dla konstrukcji powieści, prowadzonej na jej kartach dyskusji filozoficznej, studium charakteru, lecz nie wpłynęło pozytywnie na odbiór. Przyznam się, że miejscami się męczyłem, z trudem przebijałem się przez kolejne rozdziały. Całe szczęście takich fragmentów było zaledwie parę. Mimo tych niedociągnięć (choć w przypadku Eco to nie jest właściwe słowo, może raczej w wyniku innych oczekiwań) książka dostarczyła mi dużej satysfakcji, a także poszerzyła horyzonty w niektórych sprawach.