Fanem South Parku jestem wielkim. Były w tej kreskówce wzloty i upadki, były chwile słabości, żeby powracał po chwili geniusz tego serialu.
Ale tak słabych odcinków jak początek sezonu dziesiątego jeszcze nie było!!
10x1 to pożegnanie sie z postacią Chefa - afera z scjentologizmem sie odbija echem, aktor podkładający głos postanawia odejść. Twórcy chcieli wymyśleć jakąś widowiskową historyjkę na pożegnanie, a wyszedł syf. Oglądając to czułem się, jakby to nie był SP, tylko amatorka twórczość jakiegoś profana - zażenowanie przez cały odcinek.
Dalsze odcinki - da się oglądać, ale to nie to! Twórcy obrali jakąś niezrozumiałą dla mnie drogę. Każdy odcinek wyśmiewa Hollywood, pełno tu sztampy, gdy bohaterowie z łzami w oczach rozmawiają o dylematach moralnych, a w tle przewija się fortepianowa muzyka - jawnie to szydzi z hammerykańskich produkcji i jest zabawne, ale do czasu. Każdy odcinek w takiej tonacji zaczyna już denerwować! Tu już nie ma tych gagów, tej świerzości, niezmiemskich patentów.
Odcinka 10x5, najnowszego, już nie widziałem. Ale kilka głosów powiedziało mi, że to najgorszy odcinek ever. Nie ciagnie mnie narazie...
Ech, żeby to tylko nie była już równia pochyła