Filmy

Tutaj podyskutujesz o filmach, ludziach i wszystkim, co dotyczy X muzy.

Moderator: Wotan

Postautor: elTadziko » pn 04.08.2008 11:46

Ale lipa... Jako, że mieszkam koło Wrocławia mam daleko do Warszawy i nie pojadę do niej tylko, by obejrzeć "Upiora" :P Jakoś będę musiał z tym żyć :(

RaF - nie wiem co masz do muzyki w filmie :P Mi się naprawdę bardzo podoba.
Awatar użytkownika
elTadziko
Wojownik
Wojownik
 
Posty: 124
Rejestracja: ndz 25.11.2007 11:16
Lokalizacja: Oława

Postautor: RaF » pn 04.08.2008 13:26

elTadziko: To kwestia gustu, mnie nie odpowiada po prostu wykonanie. Albo inaczej: momentami się podoba, innymi - nie. W sumie normalka ;)

Choć muszę przyznać, że to w Romie było naprawdę udane. Przynajmniej na tym przedstawieniu, na którym ja byłem. Swoją drogą, na YT są klipy z Romy, ot np. tu: http://pl.youtube.com/watch?v=d5M1rMRI5Pw (Edyta Krzemień śpiewała też i dla mnie ;)).

Co do miejsc, to naprawdę ciężko. Ja trafiłem na przedostatnie przedstawienie, następne mają być dopiero od października. Kumpel rezerwował bilety jakoś na początku maja, i dopiero w drugiej połowie lipca był wolny termin.

romulus: Tak, to z koncertu z okazji 50. urodzin Webbera. Oprócz Banderasa i Brightman występowali m.in. Bonnie Tyler, Elaine Paige, Danny Osmond, Jose Carreras.

EDIT: Tak mnie jeszcze naszło co do tego przyjeżdżania. Znam ludzi, którzy zza oceanu przyjeżdżali specjalnie na przedstawienie :P Jeśli wierzyć musicalowym wyjadaczom, Roma ma obecnie jedno z najlepszych wystawień na świecie ;)
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks
Awatar użytkownika
RaF
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3498
Rejestracja: pt 04.10.2002 22:24
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Alganothorn » pn 11.08.2008 11:19

i tak oto z topicu o układzie pt. 'jeden post - jedna recenzja' zrobiła się dyskusja...
jeśli Wam pasuje, proszę bardzo, dla mnie padł ostatni bastion uporządkowania na forum, minuta ciszy...

...a kończąc offtopa i przechodząc do rzeczy

Mroczny Rycerz

Chyba najgłośniejszy film sezonu, wyczekiwany, ogłoszony hitem przed premierą, połączony ze smutną informacją nt. jednego z aktorów (tak oto rodzą się filmowe mity i legendy...) dotarł do nas i trza było sie wybrać i obejrzeć;
celowo przed premierą nie czytałem recenzji poza jedną - tu nie chodzi o zdradzanie szczegółów fabuły, raczej o chłonięcie wszystkiego jak gąbka - przy dobrym kinie tak filmy odbieram (bo nie tylko oglądam, tu pracuje więcej zmysłów, z węchem traktowanym zapachem popcornu włącznie ;-) ), a założyłem optymistycznie, że idę na film dobry;
Otóż film jest dobry, a nawet bardzo dobry; Bale konsekwentnie przedstawia nowe oblicze Batmana, którego 'uczłowieczenie' wpisuje sie w ogólnokulturowy nurt 'uczłowieczania' bohaterów (vide choćby Bond Craiga), Oldman i Caine są wyraziści w tle, ale cos jest na rzeczy z kradzieżą show przez Jokera; rola Ledgera jest, nomen omen, jego rolą życia - nie dlatego, że wcześniej grał gorzej, ale dlatego, że to rola najtrudniejsza tak pod względem aktorskim, jak i czysto kulturowym, bo zmierzył się z rewelacyjną kreacją Nicholsona (takie porównania były pewne w momencie decydowania się na wzięcie tej roli i musiały jakoś ciążyć na aktorze); Ledger rolę nie tylko 'uciągnął', ale tak samo jak Bale, pokazał swoją postać inaczej, bliżej rzeczywistości, nie tak groteskowo i przez to może bardziej przerażająco;
Aktorsko film jest pierwszej klasy smakołykiem, operatorsko - trzyma wysoki poziom (nie ma fajerwerków, ale i nie ma zgrzytów - solidna robota), muzyka dobra, bardzo dobrze komponująca się z obrazem (co jest najważniejsze w muzyce filmowej; pewnikiem za czas jakiś posłucham jej bez obrazu i będzie można ocenić ją od strony czysto muzycznej), scenografia jest palce lizać (chłopcy lubią takie zabawki, jakie ma w szafeczkach Bruce Wayne...;-) ), efekty bardzo udane (nie przeszarżowane, nie waląco-po-oczach-komputerowe), jest więc gdzież jakiś zgrzyt?
ba, oczywiście...
jakiż to zgrzyt?
a za co kochamy Hollywood? za traktowanie jak idiotów
:D
za to, że trzeba nam, widzom, wyjaśnić krok po kroku jakie mają motywacje bohaterowie, co nimi kieruje, co czują, kim muszą być 'dla dobra ogółu' i czym owo 'dobro ogółu' jest...
oczywiście większość dotyczy tytułowego bohatera, ale także kilka innych osób będzie mogło się wypowiedzieć, jedyne komentarze, które jestem w stanie strawić, to teksty Jokera i Alfreda, reszta mogłaby uwierzyć, że lepiej mądrze milczeć, niż głupio gadać
;-)
nie zgodzę się z tezą, że w filmie jest za dużo wątków - miłośnicy Batmana znajdą w filmie sporo smaczków, osoby mniej zorientowane mogą się poczuć nieco przytłoczone, ale całość jest tak sprawnie podana, że nie stanowi to problemu (znając trochę universum Batmana bawiłem sie świetnie, małżonka go nie zna i mnogość wątków już jej nieco przeszkadzała, choć nie na tyle, żeby był to zarzut odnośnie filmu), problemem są teksty sypane w ostatniej 1/3 - 1/4 filmu, przez to zakończenie staje sie irytujące, a magia filmu powoli odpływa...
...ale przecież miłośnicy kina nie spodziewają się po produkcji z USA niczego innego, są na to przygotowani (czasem, jak choćby w 'Między słowami' zakończenie jest tak nieamerykańskie, że miłe wrażenie wręcz szokuje, ale na ogół lepiej przyjąć, że końcówka to zepsucie efektu całości ;-) ) i fakt, że w filmie jest tylko zakończenie gorsze od zasadniczej części, że 'nie jest najlepsze', że słyszymy slogany nie jest szokiem i bezboleśnie przechodzimy przez ten fragment wspominając bardzo dobre wcześniejsze minuty...
Film bardzo dobry, kino rozrywkowe w najlepszym wydaniu, paralele do współczesności należy zostawić z boku i cieszyć się filmem, napawać wizją świata i delektować Jokerem

ocena 8,5/10

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: RaF » pn 11.08.2008 12:21

Alganothorn pisze:i tak oto z topicu o układzie pt. 'jeden post - jedna recenzja' zrobiła się dyskusja...
jeśli Wam pasuje, proszę bardzo, dla mnie padł ostatni bastion uporządkowania na forum, minuta ciszy...

Przecież to nie było nigdzie ustalone :P
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks
Awatar użytkownika
RaF
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3498
Rejestracja: pt 04.10.2002 22:24
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Alganothorn » śr 27.08.2008 23:07

RaF pisze:Przecież to nie było nigdzie ustalone :P

Nie było tylko spisane - jak zwykłem mawiać, jestem staroświecki i przywiązuję może zbyt dużą wagę do formy...

...co np. nie pozwala mi za bardzo wrzucić tu posta bez recenzji...

...więc tym razem coś mniej świeżego:

'Jabłka Adama'

Pisali już o nim tu Fraa i romulus, nie będę więc pisał o samej fabule, z resztą stanowiącej miłą odmianę od ostatnich produkcji, napiszę o innych aspektach filmu;
film dystrybutor kwalifikuje jako czarną komedię - tego się spodziewałem i to dostałem; to miłe zaskoczenie, bo na ogół 'czarnymi komediami' nazywane są komedie, które nie są dość głupie, żeby je nazwać 'młodzieżowymi' i za mało w nich migdalenia się, żeby były 'romantyczne'; tutaj mamy klasyczne motywy (wartości, percepcja świata, przemiana, wpływ otoczenia, realność zerwania z przeszłością, stereotypy etc.) podane z humorem, ale bez rechotu, z wyczuciem i dużą sympatią dla wszystkich bohaterów; ta sympatia nie jest zbyt częsta, a jej mistrzami są chyba Czesi - to jedna z tych niezwykłych cech ich filmów, która zawsze mi się podobała, fakt, że widzę to też tutaj jest dla mnie wielkim atutem;
film zaskakuje, niektórych rozwiązań można się spodziewać, niektóre przychodzą niespodziewanie, niektóre oczekiwane nie pojawiają się wcale - to standard, jeśli czytało się i oglądało się już sporo, tym milej witam każde zaskoczenie, a było ich kilka;
jest kilka świetnych scen (absolutnie wymiata scena w której bohaterowie walczą z problemem ptaków, ta, w której z drzewa spada m.in. kot...), kilka kiepskich, są wątki znakomite i prowadzone mniej udanie - nie jest to film, którym można się tak zachwycać, jakby na to wskazywały nagrody i fama, którą jest otoczony zwłaszcza w Polsce, ale to tylko moja opinia
;-)

film ze wszech miar wart obejrzenia, należy do rzadkiego nurtu filmów dość kameralnych, a równocześnie lekkich i przyjemnych do oglądania, prostych, ale nie prostackich, a na dodatek dowcipnych;

ocena: 7/10

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: romulus » pn 01.09.2008 21:21

Miał być MROCZNY RYCERZ - ale miałem też do wyboru pyszny obiad z pieczonym łososiem i dobrym winkiem. Muszę zatem czekać do premiery na dvd. Choć Batman Początek bardzo mi się podobał...

Zatem, na otarcie łez, zostałem zaciągnięty przez dziewczyny na MAMMA MIA!
Nie wiem, co tu napisać o tym musicalu... Początkowo myślałem, że to jakiś pastisz, parodia tego gatunku - publiczność się śmiała (ale nie złośliwie, tylko sympatycznie). Potem zorientowałem się (naprawdę z moją bystrością jest coś nie tak ostatnio...), że wszyscy śmieją się z aktorów, którzy śpiewają piosenki - dlatego, że śpiewają. Bo rzeczywiście, Pierce Brosnan śpiewający łzawą balladkę ABBY to było coś naprawdę zabawnego. Chórki w postaci jakichś greckich wieśniaków (ale głównie wieśniaczek), też nie pozostawiały obojętnym.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa, stąd streszczanie jej może odstręczyć nawet największego entuzjastę romantycznych komedii. Wszystko dzieje się w rytm i do słów piosenek ABBY i to jest największa zaleta filmu, choć sam ich fanem nie jestem. Ale mają one moc i to poczuć może nawet laik siedzący przed ekranem. Sam film ogląda się z przyjemnością i bezboleśnie, zwłaszcza że za scenografię robi malownicza grecka wysepka, a poza tym: lato w pełni, młodość, żar, pęd i humor.

Mimo to największym atutem pozostają aktorzy w głównych rolach. I chodzi mi tylko o "dorosłą" obsadę. "Młodzieżowa" jest bezbarwna i nijaka do granic niewidzialności. Za to Meryl Streep wygląda wspaniale i zachowuje się jak dwudziestolatka mimo swych lat z takim urokiem i wdziękiem - a przede wszystkim werwą, że nie ma w tym za grosz fałszu. Oglądanie jej to czysta przyjemność. Wspaniała aktorka. Panowie też nie zawiedli, choć to Jej film: wspomniany Pierce Brosnan prezentuje skrajnie odmienną kreację od tych, do których przyzwyczaił widzów i - jak pisałem wcześniej - jego grymasy wzbudzają salwy śmiechu. Stellan Skarsgaard to również wyśmienity aktor (choć i tak brakuje mi jego długich włosów i rudej, długiej brody ze szmirowatego Króla Artura). Najzabawniejszy pozostaje Colin Firth. Ale on nie musi się męczyć. Granie brytyjskich sztywniaków (choć nie bez niespodzianek) ma opanowane do perfekcji. Dla niego to rutyna, ale miło popatrzeć.

Mam wrażenie, że musical ten powstał z sentymentu do ABBY (naprawdę - przy fabule nikt się zbytnio nie napracował). Najważniejsze są tu piosenki i to dla nich jest ten film wart obejrzenia. Taka intencja przyświecała twórcom i wspomnianym aktorom, bo wszyscy się dobrze bawili. Podobnie zapewne Tom Hanks i Rita Wilson, którzy wyprodukowali ten film.

Miarą tej dobrej zabawy jest finał. ale nie wychodźcie za szybko z kina, bo czeka was jeszcze jedna niespodzianka. Warto wysiedzieć troszkę dłużej.

Film ten to miła letnia rozrywka. I nic więcej. Po wyjściu z kina zapomina się o nim szybciej, niż o wyśmienitym obiadku u mojej przyjaciółki. Polecam dla odprężenia i, przede wszystkim, fanom ABBY.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Alganothorn » wt 23.09.2008 8:38

'Katyń'

Posiadanie C+ sprawia, że co ma wisieć nie utonie i można obejrzeć w końcu film bez towarzystwa popcorno/nachożerców (przy kinie rozrywkowym mi nie przeszkadza, przy takim - a i owszem...)

Może to nietypowe, ale zanim ocenie film staram się poczytać, co o nim napisali poprzednicy na forum - tutaj pisał Galvar i Vamp;
zgadzam się z Galvarem, że film jest trudny do oceny, ale przede wszystkim z dwóch powodów: postaci reżysera i przesłania filmu;
Wajda miał wyjątkową motywację do nakręcenia tego filmu z przyczyn, które są powszechnie znane; jednocześnie fakt, że ktoś ma taką motywację nie oznacza automatycznie, że zrobi to lepiej od reżysera, który do tematu podszedłby 'chłodniej', sine ira et studio, jakby powiedzieli klasycy;
drugi powód to przesłanie, a raczej pytanie, co nim jest; kino ambitne ma to do siebie, że wymaga postawienia takiego pytania i szukania odpowiedzi (w kinie rozrywkowym chodzi o...rozrywkę i sprawa jest prosta :-) ); ja w przypadku tego filmu mam duży problem, bo...nie wiem, co reżyser chciał pokazać; mamy obraz losów jeńców, mamy losy wojenne i tuż powojenne ich rodzin i bliskich, ale to tylko narzędzia do pokazania czegoś - czego? no właśnie, na to pytanie trudno mi po tym filmie odpowiedzieć...
opcji jest wiele:
- honor jest najważniejszy, 'życiorys ma się tylko jeden', jak mówi jeden z drugoplanowych bohaterów
- myślcie o żywych, a nie tylko o umarłych, budujcie, zamiast rozdrapywać, jak mówi inna bohaterka
- ZSRR to potwór
- hitlerowska okupacja to nie przelewki
- Rosjanie też cierpieli ('dobry Rosjanin', który nie potrafił ocalić rodziny)
- wśród Rosjan byli też dobrzy ludzie
listę można wydłużać, tyle tylko, że nie pojawi się na niej nic innego, niż truizmy;
ok, filmy to zlepki truizmów, ale jeśli już decydujemy się na truizm, to skupmy się na konkretnym i postarajmy się go pokazać w pełni, szeroko, ze wszystkimi odcieniami, inaczej wychodzi nam kalejdoskop powierzchownych obserwacji i charakterystyk, zlepek klisz;
im dłużej oglądałem ten film, tym bardziej miałem wrażenie, że Wajda chorował na ten film, on go musiał nakręcić i czuł, że każdy rok czekania mi nie służy...wielki pech reżysera polega na tym, że tego filmu nie mógł nakręcić 30 lat temu, albo nawet 20 - już 10 lat temu kręcił filmy dość ujęte konwencją, tutaj potrzebne było ostre spojrzenie jak w 'Kanale', a otrzymaliśmy przewidywalną konstrukcję, jak ekranizacja lektury - bez zaskoczenia, bez emocji większych, niż odczuwało się w związku z tą historią wcześniej;
emocje w kinie to nie tylko nieznajomość finału, bo w samym 'Kanale' też znaliśmy finał - sposób pokazania, historia konkretnych osób i możliwość identyfikowania się z nimi (do pewnego stopnia) świadczy o sile filmu, tutaj tego mi zabrakło...
żałuję, że aktorzy nie mogli się wykazać, bo byli całkiem nieźli - jest kilka scen, ale słownie kilka, na cały film to za mało;
szkoda tematu, teraz mamy pewność, że przez najbliższe naście lat nikt go nie ruszy i na dobry film o wschodniej historii Polski w czasie ww2 poczekamy dłużej...

ocena: 6,5/10

PS. 6,5/10 bo film poprawny i dobrze zagrany, a także z powodów emocjonalnych (ograniczę się do takiego określenia) - gdybym miał oceniać absolutnie obiektywnie, pewnie byłaby może nawet o pół punktu - punkt niższa

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: romulus » ndz 28.09.2008 0:11

Katyń - miałem płytę w ręku, ale się nie udało mi zebrać i oddałem. Po prostu przykład filmu, którego najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty oglądać.

Wreszcie, z dużym opóźnieniem, obejrzałem 2 days in Paris
Nie pamiętam, kiedy oglądałem równie bezpretensjonalny, inteligentny i szalenie zabawny film. Nie miałem pojęcia, że Julie Delpy jest tak dowcipną i inteligentną aktorką oraz reżyserem. Oglądanie tego filmu to czysta radość. Lekkie, soczyste dialogi, humor słowny i sytuacyjny bez chamskiego wygrywania różnic amerykańsko - francuskich. A jednocześnie jest to film o trudności miłości pozbawiony chwytów z komedii romantycznych. Nie można też zapominać o autentyczności postaci wynikającej nie tylko z faktu świetnej obsady, ale i z braku jakiejkolwiek charakteryzacji, która ukryłaby mankamenty fizyczności.

Kto nie widział i nie wie: para głównych bohaterów, Amerykanin i Francuzka wraca z wycieczki do Wenecji do siebie, do Nowego Jorku przez Paryż (gdzie wcześniej u rodziców dziewczyny zostawili kota na przechowanie). Zatrzymują się w tym mieście na dwa dni. Dla troszkę neurotycznego Amerykanin będzie to jak wyprawa do innego świata... Fabuła tego filmu oparta jest na błyskotliwych i inteligentnie dowcipnych dialogach, lecz nie pozbawiona też próby spojrzenia na istotę związku między kobietą i mężczyzną, w dodatku bez banału.

Początkowo myślałem, że J. Delpy próbuje trochę skopiować z W. Allena (neurotyczne cechy postaci granej przez Adama Goldberga). Ale trwało to do czasu sceny przed lotniskiem, kiedy tak "brutalnie" postać ta potraktowała swoich ziomków :) Potem było już cały czas wzwyż.

Uwielbiam ten film. Nie jestem w stanie niczego mu zarzucić. Postanowiłem od jakiegoś czasu wystawiać oceny tylko filmom dobrym lub złym.
Bez wahania: 10/10.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Alganothorn » ndz 28.09.2008 14:01

'Rysa'

W ramach akcji 'wspieraj rodzime kino' nawiedziliśmy przybytek X Muzy celem obejrzenia 'Rysy';
Film zapowiadał się ciekawie: większość recenzji ocierała się o peany, wyróżnienie dla pary głównych aktorów w Gdyni (aktorów, których bardzo lubimy) - tak miło i zachęcająco, że aż budziło podejrzenia, że coś będzie nie tak...
...i było
:-/
fabuła filmu jest prosta: w ramach prezentu bohaterka otrzymuje fragment programu tv, w którym pada zarzut, jakoby jej mąż był tajnym agentem i został podstawiony jej w celu rozkochania w sobie i związania węzłem małżeńskim, a wszystko po to, żeby szpiegować jej ojca, onegdaj ważną personę na scenie politycznej;
zarzut jest bagatelizowany, ale zaczyna drążyć, przenikać myśli, pojawia się tytułowa rysa...małżeństwo pogrąża się w kryzysie i w tym obrazie kryzysu krytycy dopatrują się wielkości filmu;
mam wielki problem z oceną tego filmu, bo ocena ta musi być dwutorowa: z jednej strony film ma ewidentnie dwa bardzo jasne punkty, aktorstwo (nie tylko pierwszy plan, ale wszystkie inne też) i zdjęcia (bardzo fotograficzne, takim sposobem komponowania kadru zawsze zdobywają u mnie punkty ;-) ), z drugiej - fabuła, konstrukcja, scenariusz są dla mnie nieudane, jakby czegoś zabrakło...
film trwa 95 minut i jak dla mnie, to za mało: brakuje wyrazistego zakończenia, ba - mam wrażenie, że tu w ogóle zakończenia brakuje, bo reżyserowi-scenarzyście zabrakło na takowe zakończenie pomysłu; napisałem, że za mało minut jak dla mnie - z kolei dla Najpiękniejszej Kobiety Świata było tych minut za dużo: niespieszna akcja, spokojny montaż, stosunkowo oszczędna kompozycja sprawiają, że film może podejść pod przymiotnik 'nudny';
okrutne? dramaty psychologiczne, społeczne, czy jakiekolwiek inne, na ogół toczą się dość powoli, ale o ile nie zaiskrzy między twórcami a widzem, kończy się to stwierdzeniem 'nuda i smucenie o beznadziei życia'
;-)
niestety, jest to film niewykorzystanej szansy: dobry pomysł, znakomite aktorstwo, ale zabrakło 'tego czegoś', co sprawiłoby, że film przykuwałby uwagę widza, dawał do myślenia po wyjściu z kina, wyszedł poza doszukiwanie się najprostszych motywacji i tłumaczeń (krytycy doszukują się tych najbardziej zawiłych, ale taką mają robotę, ja film oglądam emocjami, analizę mogę odpalić po ich opadnięciu :-) );

szkoda, wielka szkoda, ale i tak będę zachęcał, bo:
-> aktorstwo świetnym jest, Jankowska-Cieślak i Stroiński wymiatają, Preis trzyma poziom, wszyscy mają co pokazać
-> zdjęcia fotograficznymi są, kadrowanie jest miłe oku, a zabawa z kompozycjami kadru podczas śnieżycy jest bardzo inspirująca
-> dialogi fajnymi są, a przynajmniej bywają (np. dlaczego Olga chodziła w spodniach)
-> kino jest polskim i jako takie wsparcia od nas potrzebuje...
-> reżyser ma głowę na karku, może będzie coraz lepiej
;-)

ocena: 7/10 (film 6,5 + bonus za aktorstwo)
pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Jakub Cieślak » czw 02.10.2008 15:11

Jestem legendą
Takie niezłe kino hamerykańskie z gatunku S-F. Skromna opowieść (o nieskromnym budżecie i formacie produkcji- to pewne) o panu, co sam się ostał na świecie, nie licząc całych tłumów pomutowanych ludków, co wyłażą tylko w ciemnościach i łakną krwi. Pomutowane ludki wymyślono tak by jak najmniej kojarzyły się z oczywistym w tym przypadku skojarzeniem- wampirami. Niestety komputerowo poczynione i wyjątkowo kiepsko- zalatuje pixarem. A to przecież nie bajka dla dzieci. Film ma potencjał. Niestety, nie do końca wykorzystany. Nim opowieść się rozkręci i zdążymy się nią nacieszyć, film kończy się. I to kończy w sposób taki mało satysfakcjonujący.
I tu wpadam od razu w drugi wątek mojej wypowiedzi. Chodzi o wydanie polskie dwupłytowe z "kontrowersyjnym alternatywnym zakończeniem bez cenzury" (z pamięci podaję). Wbiję chyba cyrkiel w oko pana, który wrzucił to hasło na okładkę. Po pierwsze, zakończenie jest mniej kontrowersyjne od oryginalnego, po drugie- co niby tutaj można było od-cenzurować?!? Widać dokładnie to samo, chyba coś przespałem? No i zabawne jest, że to jest po prostu drugi raz ten sam film (wsadzony na drugą płytkę), dodane ze dwie sceny chyba, no i to "kontrowersyjne" zakończenie. Zabawne, że dostaję dwa filmy w ramach tego wydania i w zależności od nastroju oglądam koniec, w którym Will wysadza się z ludkami mutantami (zupełnie niepotrzebnie, scenarzysta trochę wydumał), albo koniec, gdzie Will wypuszcza ludkę mutantkę i odjeżdża w siną dal (to ma być ten alternatywny kontrowersyjny koniec?!? Albo dystrybutor coś źle opisał/ poplątał, albo ja mam problemy z czytaniem).
ŁAŁ!
7/10

Przy czym dwa punkty awansem- za zdolnego całkiem Willa, fantastycznego partnera- psa i fajne zdjęcia opuszczonego Nowego Jorku.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Tigana » czw 02.10.2008 17:07

Jakub Cieślak pisze: (to ma być ten alternatywny kontrowersyjny koniec?!? .

O ile ja zrozumiałem sens tego zakończenia to Will okazuje się tym złym, który męczy ducha winne mutki np pop przez rozdzielanie kochającej sie parki. Zły Will :twisted:
"Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Awatar użytkownika
Tigana
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 10354
Rejestracja: pn 19.06.2006 13:09
Lokalizacja: Sosnowiec

Postautor: Jakub Cieślak » czw 02.10.2008 19:31

SPOILER!!!!

To, że w ogóle opublikowano dvd z drugim zakończeniem, oznacza, że panu reżyserowi nie spodobało się pierwsze (tylko które w końcu jest pierwsze?) i dał drugie. Ale moim zdaniem i to zakończenie jest mało satysfakcjonujące. Jedno kończy się śmiercią Willa, który poświęca się żeby ochronić dwójkę innych niezakażonych. Co z tego? Przecież mógł spokojnie zadekować się z nieskażonymi w owym szybie, w którym się skryli. Porzuciłby granat i tyle. A drugie? Łzawe. Para zakochanych mutantów, hlip, hlip. Jakie romantyczne komputerowe mizianie się dwóch mutantów...
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Jakub Cieślak » pn 06.10.2008 8:38

Jaja w tropikach
Co mnie podkusiło? Czemu ja w ogóle spodziewałem się, że dzięki temu tworkowi osiągnę upragniony stan mózgowego katharsis i uroczo pośmieję się z żartów Jacka Blacka, Roberta Downey'a Jr i występów gościnnych Toma Cruize'a? Czemu nie zauważyłem, że Ben Stiller nie tylko gra w tym filmie, ale też go reżyseruje? Zwariowałem...
W tym filmie jest pięć minut śmiechu, głównie jeszcze przed napisami, kiedy oglądamy zestaw spreparowanych zapowiedzi filmów, które dają nam poznać bohaterów filmu. Wszystko, co dzieje się potem, należy szybko zapomnieć. Boli, że Downey jak zwykle daje z siebie wszystko, ale ginie pod ciężarem sieczki, jaką serwuje nam Stiller. Black też nie ma co zagrać, poza kilkoma bąkami. Cruize w ogóle nie śmieszny, Steve Coogan ma uroczy epizod i dobrze go puentuje (w iście Pythonowskim stylu). Reszta to masa przekleństw, żenujących pomysłów i po prostu nudy...
1/10
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: romulus » pt 10.10.2008 20:56

JUNO
Jason Reitman miał u mnie duży kredyt zaufania już po THANK YOU FOR SMOKING - niepoprawnej politycznie inaczej komedii.

Kolejny jego film, JUNO to bez wątpienia dzieło, które zasłużyło na wszelkie zebrane laury. Film bezpretensjonalny i pozbawiony choćby cienia schematu, czy stereotypu, które w telewizyjnej i filmowej rozrywce kojarzy się z hasłem: szesnastolatka zachodzi w ciążę i chce oddać dziecko do adopcji. Film bez fałszu, bez jakiejkolwiek ideologii. Zabawny i wzruszający. Mądry.

10/10
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Jakub Cieślak » sob 11.10.2008 21:44

romulus pisze:- niepoprawnej politycznie inaczej komedii.

To jak w końcu, poprawnej, czy niepoprawnej? :)

Jodhaa Akbar
Muszę się przyznać do pewnej słabości. Już pewnie dobrze się orientujecie, że lubię kino rozrywkowe, lubię dobrze się bawić na filmach, mam słabość do kiczu i patosu. No i tak jakoś się złożyło, że filmy z Bollywood dość często podpadają pod wymienione wyżej czynniki. Tylko mi tu teraz nie skakać, że Cieślak kompletnie zwariował, że zamienia się w pięćdziesięcioletnią kucharkę. Filmy z Bollywood są tak złe, że aż dobre. Fascynuje mnie zwłaszcza kult wokół imć Shah Rukh Khana- facet ma opanowane dwie miny (czyli nawet więcej niż Seagal i Chuck Norris!), jego specjalnością jest drgający podbrudek. Rewelaja.
A tymczasem na rynku (nie polskim, film przyjechał do mnie prosto z Indii) pojawił się Jodhaa Akbar. Nie jest to typowy Bollywood. Owszem, trwa okropnie długo, gra aktorska jest mocno... prosta, wszystko jest takie piękne, niezwykłe i ogólnie zawsze wszystko wielkie. Tyle, że jest to film historyczny i mocno trzymający się swojej konwencji. Opowiada historię (w jakiejś części oparte na faktach, w dużej- na przypuszczeniach) pewnego władcy, który podbija poszczególne prowincje by ostatecznie stworzyć podwaliny przyszłego kraju Indii. Tenże pan z powodu kilku ciekawych wydarzeń decyduje się na małżeństwo z rozsądku z księżniczką z jednej z niezdobytych prowincji. I cały film jest głównie o tym jak to małżeństwo próbuje zaowocować miłością. Całkiem to trudne bo pan wyznaje islam, a pani- hinduizm. No i z tego powodu właśnie różni ludzie z kraju tego pana nie bardzo są zachwyceni tym związkiem.
Trzeba przyznać, że potencjał jest, to takie ichniejsze Ogniem i Mieczem. Łącznie z tym, że hindusi mniej więcej równie "umiejętnie" inscenizują bitwy i pojedynki. Jest więc przy tym trochę śmiechu. Ogólnie jeżeli ktoś lubi inne klimaty i nie boi się Bollywoodu- zapraszam.
7/10
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Azirafal » czw 23.10.2008 0:46

No to ponadrabiać zaległości - hurtem:

Hellboy 2
Ładny, ciekawy, nie przynudza jak jedynka, chociaż wątek romantyczny nadal beznadziejny. Świetny Abe, niezły Pearlman, bardzo spoko niemiecki "duszek", i genialny książę Nuada. Bardzo ładne efekty, wizja - miodzio.

8/10


Batman - Mroczny Rycerz
To zero-pół za trochę średnią końcówkę, zbyt moralizatorską. Ale całą reszta - szczyt szczytów, i na Mont Everest. Genialnie zagrany (nawet mimo drewniatowatego Bale'a, a Ledger tak czy inaczej powinien za to Oscara dostać, bo to co wyprawia na ekranie... pure genious!), bardzo klimatyczny, bardzo dobrze napisany, świetne zagrywki socjalno-psychologiczne, itp. Ogółem - jeden z najlepszych filmów (mimo że rozrywkowy!) jakie widziałem w ostatnich latach.

9,5/10


Mumia 3
To już tak trochę żartem, żeby dokończyć sequel'ową (Sequel'ową? ;) ) mantrę. Bardzo średniawe zakończenie (tak?) serii. Największym minusem (oprócz wielu wielu durnot i błędów) było zatrudnienie Jet'a Li i... nie danie mu żadnych poważnych walk do odbycia!!! Ktoś za to powienien odpowiedzieć głową, a moze nawet i półdupem lewym, a co!

6/10




Kategoria specjalna:

Mist
Fajny, na podstawie niezłego opowiadania Kinga. Czemu kategoria specjalna? Bo zakończenie zaskakuje - odchodzi od tego książkowego, i rzeczywiście nie wiem czy nie jest aby przypadkiem lepsze. Plus ostatnia scena rozgrywa się przy dźwiękach "Host of Seraphim" Dead Can Dance, a wszyscy wiemy jak ja się zachowuje jak ktoś doecnia geniusz tegoż zespołu, a zatem...

8/10
If you don't stand for something you'll fall for anything.
Awatar użytkownika
Azirafal
Arcypryk
 
Posty: 1938
Rejestracja: wt 07.01.2003 15:33
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Tigana » pt 07.11.2008 20:33

James Bond wrócił.
"007 Quantum of Solace" to już 23 film z cyklu przygód o agencie 007. Po świetnym "Casino Royal" oczekiwania były bardzo duże. Czy najnowszy Bond je spełnia? I tak, i nie. Plusem są świetne sceny akcji i szybkie tempo filmu - widz nie ma prawa się nudzić. Wydarzenie popycha kolejne wydarzenie, a Bond ma ciągle ręce pełne roboty. Podstawowym wątkiem filmu jest zemsta. Bond chce pomścić śmierć Vesper i odnaleźć odpowiedź na pytanie kto stoi za jej zabójstwem. A że przeciwnik jest wredny, 007 nie przebiera w środkach i likwiduje (widowiskowo) kolejne zastępy wrogów. Film wiec jako widowisko się sprawdza - gorzej jako kolejny Bond. Otrzymujemy bowiem film, w którym jest za mało Bonda w Bondzie. Zabrakło klimatu - brakuje klasycznego teasera, klasycznej melodyjki, martini i charakterystycznego sposobu przedstawienia. Sam Bond nie jest eksponowany - o ile w "Casino Royal" widzieliśmy jego ewolucje, "dorastanie"- tutaj Craig nie ma za dużo do zagrania - wciąż goni, ucieka, likwiduje. Trochę sytuacje ratują liczne wejścia M, ale i tak czuć, ze czegoś brakuje. Mam też zastrzeżenia do części sekwencji akcji - są widowiskowe, ale montaż jest "za szybko" przez co akcja jest trudna do śledzenia. Wkurzało mnie również przerywanie scen akcji czy wręcz dzielenie ekranu na pół (Austria) - męczące to było. No i piosenka nie trafiła w mój gust.
Ogólnie film bardzo dobry, ale jako Bond nieco zawodzi. Oby kolejna przygoda 007 połączyła to co najlepsze w serii i utrzymał "realizm"
Ocena 7/10
"Z gustami literackimi jest po trosze jak z miłością: zdumiewa nas, co też to inni wybierają"
Andre Maurois
Awatar użytkownika
Tigana
Cesarz
Cesarz
 
Posty: 10354
Rejestracja: pn 19.06.2006 13:09
Lokalizacja: Sosnowiec

Postautor: romulus » pt 07.11.2008 20:54

ELIZABETH I

Był sobie reżyser Shekar Kapur, który ponad dziesięć lat temu nakręcił film pt. Elizabeth z Cate Blanchett. Bardzo intrygujący i przykuwający uwagę. Dziesięć lat później nakręcił z tą samą aktorką film ELIZABETH: Złoty Wiek. I to był jego błąd, ponieważ była to tandetna kontynuacja skrojona według wzorów kina masowego, nędzna laurka z tezą tak prosto wyłożoną, że umysły stają się zbędne. Gdybyż tenże reżyser, Kapur, miał jaja (czytaj: swobodę twórczą), to nakręciłby inny film - ten, który obejrzałem.

ELIZABETH I to dzieło współprodukowane pod marką HBO Films. W roli głównej wystąpiła Helen Mirren, która postanowiła widać zagrać dwie najsłynniejsze Elżbiety na tronie angielskim: I i II. W obydwu tych rolach jest wspaniała. To historia, która winna być kontynuacją (pod każdym względem) tamtego, pierwszego, doskonałego filmu pana Kapura. Widać nie tylko ja uznałem Elizabeth Golden Age za nędzną błyskotkę. W tym telewizyjnym filmie twórcy pokazali to, co działo się z królową Elzbietą I przed rozgromieniem Wielkiej Armady, ale i po tym zwycięstwie (na którym zachowawczo zatrzymał się S. Kapur w Elizabeth: Golden Age) aż do śmierci królowej.

Przedstawili oni nie tylko przekonujący dramat historyczny, ale przede wszystkim poruszającą historię kobiety, której nie dane było być szczęśliwą.

Ale to zdanie ostatnie, to błąd. Ponieważ napisane zostało z męskiego punktu (pryzmatu) widzenia: czy szczęśliwą może być kobieta bez mężczyzny?

Film ten to nie feministyczna ściąga w historycznych szatkach, bo nie daje odpowiedzi na to pytanie. Ale też nie karze widzieć w królowej Elżbiecie biednej, starej panny lub niemal świętej męczennicy (nieszczęsna Elizabeth: Złoty Wiek). Mężczyźni, którzy się w jej życiu pojawiali, albo czegoś chcieli (francuski książę), albo ją zawodzili (pierwszy faworyt, hrabia Leicester - w tej roli Jeremy Irons - i jeszcze bardziej tragiczny jego potomek, hrabia Essex). Nie spotkała w swym życiu mężczyzny, który mógłby jej sprostać, lecz nie zdominować. Jest to film o dramacie silnej, niezłomnej kobiety, lecz nie spiżowego posągu, bo nie unika też portretowania wad królowej: pychy, zazdrości.

Natknąłem się na informację o nim na stronach HBO i jakaż była niespodzianka, gdy trafiłem na niego w polskim wydaniu na dvd (bardzo starannym, choć bez dodatków, ale dodatki to raczej zbędny, z mego punktu widzenia, bajer). Helen Mirren jest doskonała w każdym calu i to jej film. Jeremy Irons to raczej... dodatek przydający tylko szyku, ale bez pierwszoplanowej kreacji. To bardzo staranna, wierna realiom historycznym i twardo w nich osadzona opowieść o samotnej kobiecie dźwigającej brzemię władzy i wyrastającej ponad przeciętność. Niby nic nadzwyczajnego i nowego, ale naprawdę doskonale się ogląda.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Azirafal » pn 10.11.2008 22:34

Tajne przez poufne

Mmmm, zawsze lubiłem braci Coen :) Dla tych co znają i lubią - ten film jest jak "Fargo" ale w odrobinę bardziej komediowej otoczce. Bohaterowie w większości są jeszcze większymi głupkami, no i nie ma żadnego odpowiednika sympatycznej i inteligentnej policjantki ;)

Dla tych co nie znają - dosć zabawny, ale w ten czarno-komediowy sposób, film o głupocie ludzkiej, o małych grzeszkach, o zwykłych ludziach, którzy źli jako tacy może i nie są, ale w pewnych okolicznościach ich błędne decyzje, głupota, ambicje i kompletny brak wyobraźni potrafią tak się zazębić, by stworzyć kilka wyjątkowo absurdalnych sytuacji, które w sensownym świecie nigdy nie powinny się wydarzyć.

Genialne kreacje Malkovich'a, Clooney'a i McDormand. Niesamowicie sympatyczna rola Pitta, jako kompletnego głupka :D

Polecam, jako w miarę zabawne, rozrywkowe kino, ale zmuszające do zastanowienia się nad paroma sprawami, mimo wszystko...

9/10
If you don't stand for something you'll fall for anything.
Awatar użytkownika
Azirafal
Arcypryk
 
Posty: 1938
Rejestracja: wt 07.01.2003 15:33
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Alganothorn » czw 13.11.2008 10:03

'33 sceny z życia'

Jeśli ktoś nie lubi długich recenzji, to napiszę na początku: jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio oglądałem (a piszę o kilku latach, a nie miesiącach);
Jeśli ktoś woli dłuższe, to teraz będzie więcej
;-)
Film oparty o osobiste doświadczenia autorki w każdej minucie tchnie autentyzmem; ta cecha, jakże rzadka zwłaszcza w naszym kinie, jest tak cudownie wszechobecna, że gdyby film był o łuskaniu fasoli (bez nawiązań do książki), też by mi się pewnie spodobał...
to, na co choruje polskie kino to brak autentyzmu: czasami kraina płaszczaków, czyli płaskie postacie, aktorstwo, dialogi, czasami kraina teatru, czyli lekka pompatyczność i patos, czasem po prostu brak 'tego czegoś', ale fakt faktem, kino w ogóle, a nasze w szczególności cierpi na brak autentyzmu;
niedawno recenzowana 'Rysa' miała w sobie właśnie lekka nutę teatralności, czegoś, co sprawiało, że ludzie na ekranie byli mi obcy, że patrzyłem na nich jak na, przepraszam za porównanie, zwierzęta w terrarium: ciekawy widok, ale motywacja, system wartości, pobudki były dla mnie trącące sztucznością;
tutaj nie mam na myśli kwestii tematyki: to ma znacznie mniejsze znaczenie, dobry zestaw scenarzysta-reżyser-aktor są w stanie autentycznie przedstawić wszystko;
w '33 scenach' autentyczne jest wszystko: postacie, dialogi, scenariusz... choćby dlatego warto ten film obejrzeć, ale powodów jest więcej;
problemem przedstawionym w filmie jest, ogólnie rzecz biorąc, problem bliskości, starości, odchodzenia i tym, jak sobie z tym radzimy; tu nie ma wielkich słów, płomiennych deklaracji, tu po prostu bardzo jasno widzimy coś, z czym, prawdopodobnie, sami się kiedyś zmierzymy; nie mam tu na myśli śmierci lub choroby rodziców, choć to najczęściej podawana analogia do kolei życia - dla mnie ważniejsze jest pokazanie jak ludzie reagują na sytuacje skrajne, czego oczekują od innych, o czym nie potrafią mówić;
nie będę rozpisywał się o aktorstwie, dubbingu, muzyce, napisze tylko, że jeśli jakiejś przedstawicielki płci pięknej nie przekonałem, może zrobią to pośladki (i nie tylko) Macieja Stuhra
;-)
film nie jest łatwy, ale naprawdę bardzo dobry - jeśli ktoś nie stawia na piedestale autentyzmu i braku dosłowności (film ma jedno z lepszych zakończeń, jakie widziałem od wielu lat), może nie będzie tak zachwycony jak ja, ale gdybyśmy mieli jednakowe gusta, byłoby nudno
:-)

ocena 9/10
i w sumie ciągle myślę, czy nie dać więcej...

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Jakub Cieślak » ndz 16.11.2008 22:31

Lubię polemizować ze zdaniem mojego osobistego Szwagra, który prowadzi blog i wywiesza na nim różne bardzo barwnie wyrażane opinie. Tym razem zamierzam poruszyć temat najnowszej odsłony przygód Bonda i bardzo chętnie przy okazji zapoznam Was z opinią Wyżej Wymienionego a poniżej zacytowanego. A później odniosę się do jego słów.
A zatem Adrian pisze:
A miałem tyle dobrej wiary i dobrych chęci. Słysząc zewsząd, że jest mało Bonda w Bondzie, że brak gadżetów, odzywek, że Bond nawet nie rozpoznaje drinka, postanowiłem zresetować pamięć i nie patrzeć na "Quantum" jak na film bondowski tylko jak na czystej wody rozrywkowe kino sensacyjne.
Początek obiecujący. Dynamiczny, szybki, pozbawiony hamulców. Craig jako Bond znakomity – wk--wiony, szorstki, brutalny, zabójczy. Przestał przeszkadzać brak Q czy R i ich gadżetów, brak dystansu czy odzywek.
Niestety wszystko było do momentu gdy zaprezentowali bedgaja. I wtedy nie wiedziałem, czy śmiać się czy płakać. Robert Davi jako Sanchez budził grozę brutalnością, Blofeld budził strach demonicznymi zamiarami, Scaramanga był wysublimowany i wyrachowany. Natomiast Mathieu Amalric jako Greene to jakaś spedalona popierdułka jest. Zamiast strachu budzi groteskę opowieścią o żelazku i konsumowaniem jabłka.
Do tej pory w Bonach grożono konfliktem między USA i ZSRR w czasach zimnej wojny, czy jakąkolwiek destabilizacją – finansową, demograficzną, elektroniczną – w każdym momencie. Greene grozi... suszą w Boliwii. W dodatku w taki sposób, który odkryłby średnio rozgarnięty boliwijski kmiotek oderwany od boliwijskiej motyki.
Nie mam pojęcia kto wymyślił tę postać, ale mam wrażanie że zarówna aktora jaki jego rolę wybrano tylko ze względu na to, że ma obcy akcent i paskudną gębę podobną do ropuchy.
No i finał. Ponoć w tym Bondzie postawiono na realizm. Tymczasem finał odbył się w hotelu zbudowanym na środku pustyni (!), z cienkich sześciennych klocków (!!) z wszechpanującymi butlami gazowymi (!!!). No ja pier--lę. Wiem, że miało być efektownie, ale miało też być realistycznie, a wyszła wydumana żenada równa chyba tylko tej w Moonrakerze.
I jeszcze jedno. Z każdego Bonda coś da się zapamiętać, coś charakterystycznego. Czy to czołgowy pościg z "Goldeneye", czy Szczękę ze "Szpiega który, mnie kochał" i "Moonrakera", pomalowaną na złoto laskę z "Goldfingera", czy Golden Gate w "Zabójczym widoku". W "Quantum Solace", poza wspomnianymi żenadami, nie ma nic pozytywnie charakterystycznego. Nic mi nie utkwiło, co by sprawiło, że chciałbym ten film jeszcze raz obejrzeć.
i tyle.
PS.
Całości żenady dopełnia g--niana piosenka, za którą powinien ktoś odpowiedzieć głową. O czym już pisałem zresztą.
PS.2
Zapomniałem! Olga Kurylenko to zdecydowanie najpiękniejszy pozytyw "Quantum" jest
zdrówko


A zatem piszę teraz ja:
Bond w nowych ciuszkach, ukryty za twardzielską, szorstką buźką Craiga to normalny Bond. Wciąż knują i kombinują, że niby nowy, że od nowa. Ale przecież nic tutaj nie jest żadną rewolucją, ani odkryciem. Poważny Bond z prywatną zemstą? Było- Licence To Kill. Realistyczny i brutalny? Z tą realistycznością to chyba się za bardzo napinają, bo im nie wychodzi. Przynajmniej nie bardziej niż w Licence To Kill czy w Casino Royale. Gadżetów brak? W Casino też miało nie być, choć za dobrze im nie wyszło- zestaw respiracyjny w aucie Bonda to chyba nie standardowe wyposażenie Astona Martina. A i Licence To Kill też jakoś nie świeciło gadżetami. Za to Quantum świeci bardzo gadżetami na wyposażeniu biura MI6. Stół wirtualny, ściana wirtualna, cuda wianki, Panie. Realizm? Hehe.
Zatem moja teza jest taka, nie ma co płakać, że to nie Bond. To Bond pełną gębą. Nierealistyczny, gadżeciarski, lubiący luksus, lubiący ładne kobitki, niezniszczalny. Ja bym wolał skupić się na tym, że po prostu nie wychodzi im nic ciekawego jeżeli chodzi o opowiadanie jakiejś historii. Wciąż knują i kombinują z jakimiś odmianami, a tymczasem wciąż brak po prostu dobrego scenariusza. Już chyba Casino Royale było bardziej wciągające i jako tako zrozumiałe. W Quantum do końca nie wiadomo co zła organizacja knuje, po cholerę końcówka dzieje się w jakimś dziwnym hotelu na pustyni (rzeczywiście będącym jedną wielką składnicą gazu, który efektownie wybucha), co to jest to cholerne Quantum i co jest demonicznego w organizacji, którą dowodzi (tu w pełni przyznaję rację Szwagrowi) jakaś popierdułka z oczami żaby i charyzmą papieru toaletowego. Pan Almaric z pewnością miał być kontynuatorem mody na charakterystycznych aktorów z importu, którzy sprawdzili się w ambitnym kinie. Jednak kompletnie nie odnajduje się w konwencji, jedynie potrafi wytrzeszczać oczy i pokazywać żyłki na czole. Acha, no i cała kompania bedgaji umawia się na omawianie biznesu podczas jakiejś opery. Gadają za pomocą jakichś komunikatorów specjalnie im wydanych. Siedzą na widowni i gadają w najlepsze. Jezy Chryste…
Acha, rzuca się w oczy, że Hollywood wyspecjalizowało całą rzeszę tak zwanych drugich reżyserów od poszczególnych sekwencji dynamicznych. Pierwsza klasa robota, szkoda, że główny pan reżyser nie ma z tym nic wspólnego, bo całość nie jest spięta jakąś klamrą. Nie idziemy od punktu A do punktu B, nie wiemy dlaczego akcja idzie w tą stronę i co mają nam mówić poszczególne wydarzenia. Po prostu wychodzimy z filmu z poczuciem jakiejś pustki, niewiedzy, czy niezrozumienia.

Co z plusów? Muzyka Dawida Arnolda. Jak zwykle wysoki poziom, jak zwykle w bardzo bondowskim typie. Fajny Craig. Tak brzydki, że aż ładny. Szorstki, kapitalnie świeci oczami, ma cudny szorstki głos. To dobry pomysł na Bonda. Judi Dench jak zwykle solidna. Ale tutaj ma niewiele do pogrania, ot ozdabia trzeci plan. Olga Kuryenko fajna. Zgrabna, skupiona i nie udowadniająca, że potrafi więcej niż potrafi. Wypada przekonująco. Do tego fajne pościgi, wybuchy, widoki i zdjęcia.

Acha, jeszcze trochę odnośnie tych bondowskich elementów. Bond nie rozpoznaje ulubionego drinka, nie bzyka się z każdą napotkaną babką i ogólnie nie ma jeszcze tej całej klasy. Widać, że wszystko to pewna forma zabawy konwencją i widać, że idą w kierunku dość konsekwentnie. Bond dopiero staje się Bondem. Mi to nie przeszkadza. Za to jest piękne odwołanie do klasycznych Bondów. Jedna z dziewczyn zostaje znaleziona martwa, pokryta ropą. Ropa jest dziś tym, czym było złoto w czasach Goldfingera. Miły to ukłon w stronę klasyki. Piosenka nie boli, animacja tytułowa- też. Po prostu nic niezwykłego, ale- według mnie- w klimacie.
Podsumowuję- jest średnio dobrze, ale czuję, że może być lepiej i daję jeszcze dużo kredytu zaufania dla potencjalnych kontynuacji serii z Craigem. W tym jest potencjał. Tylko wciąż niewykorzystany. Do dzieła!
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Avathar » ndz 16.11.2008 23:10

Jako iż dziwnym trafem dzisiaj JA obejrzałem Bonda, to może się wypowiem...

Jakoś nigdy nie byłem wielkim fanem Bonda ( i mam tutaj na myśli tylko to, iż lubiłem, lecz nie kochałem) - dlatego też nie rozumiałem dlaczego przed powstaniem Casino Royal wszyscy jęczeli, jaki to ten Craig nie jest. Casino Royal - moim zdaniem - był/jest świetny.

QoS? Hmm... Film robi wrażenie. Jest akcja, czasem mocne 'mordobicie', fakt iż Bond przestał być drugim inspektorem Gadżetem, moim zdaniem wychodzi na plus - w naszych czasach wyglądałoby to na lekki kicz.

Jednak... coś się zesrało. Film się skończył, a ja nie poczułem tego 'jebudu'. Nie mam tu na myśli migających obrazów i kakofonii, chodzi mi raczej o jakąś marną namiastkę pseudo-katharsis lub też 'satysfakcji' wynikającej z faktu, że obejrzałem ten film.

I jak było to wspomniane wcześniej, przez Szwagra RaFa - czarny charakter jakoś nie przypadł mi do gustu. Może wynika to z formy w jakiej został przedstawiony, jednak był on wielce nijakim. Miałem wrażenie, iż jest to jakiś cwaniak, który uważa, że zrobi wszystkich w konia. Pod tym względem moim zdaniem nowy Bond leży.

Krótko podsumowując - aby moje zdanie było jasne - film niezły, przyjemny, (uwaga zabrzmię jak krytyk filmowy) rozrywka dla mas. Ale zabrakło mi 'tego czegoś', Bonda w Bondzie, gdzie mimo wszystko jeden człowiek dawał sobie rade z kimś potężnym (może nawet nie w zakresie władzy, ale chociażby osobowości i charyzmy). Lecz co jak co - warto zobaczyć.

Pozdrawiam,
Obrazek
Avathar
Lord
Lord
 
Posty: 1245
Rejestracja: sob 02.11.2002 0:18
Lokalizacja: Gdynia / Poznań

Postautor: Jakub Cieślak » pn 17.11.2008 8:34

Avathar pisze:Szwagra RaFa,


??!! Rozpracował mnie! RaF i JC to ta sama osoba. To wszystko ściema! Alganothorn to też fałszywa tożsamość stworzona tylko po to by spamować. :)

A co do filmu. Tak, na pewno dużym minusem, który rzutuje na odbiór filmu, jest Mathieu Almaric. I cieszę się, że nie jestem odosobniony w tym wrażeniu pustki. Ten film spływa po człowieku. Szkoda, że ostatnio każda moja wyprawa do kina kończy się podobnym wrażeniem.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: RaF » pn 17.11.2008 9:41

Oh, fcuk! :(
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks
Awatar użytkownika
RaF
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3498
Rejestracja: pt 04.10.2002 22:24
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: romulus » pn 17.11.2008 13:03

Bond to dla mnie MIT pisany dużymi literami. Bodaj jedyna postać popkultury obecna zawsze w moim życiu i ktora mi się nie przejadła. Żadne Batmany, Supermany, Kapitany Żbiki i inne dziwadła w śmiesznych wdziankach (sorry Heath..., sorry Christian...). W pokoju pręży mi się dumnie kolekcja wszystkich Bondów. Toteż i ja do każdego Bonda podchodzę bez dystansu.

Craiga zaakceptowałem w ciemno, bo zasługiwał na duży kredyt zaufania, sądząc po jego wcześniejszych rólkach filmowych. Z Drogi Do Zatracenia to jego pamiętałem najbardziej, przykładowo. Craig sprawdził się w Casino Royale, sprawdził się i w Quantum Of Solace. Bond pierwsza klasa, najbliżej mu do Seana Connery, choć uważam, że go przewyższy, jeśli już tego nie zrobił. Skupiłem się na oglądaniu akcji, która była przytłaczająca i nie zauważyłem wielu nieścisłości, jak wnoszę z powyższych wpisów. Akcja pędziła bowiem na łeb na szyję - a gdybym obejrzał po raz kolejny (co nastąpi na dvd) pewnie zgodziłbym się z powyższymi krytycznymi opiniami. Twórcy poszli droga wyznaczoną przez serię z Mattem Damonem o przygodach "odświeżonego" Jasona Bourne. I to akurat dobrze, ale czym w takim razie Bond różni się od JB, jeśli chodzi o sposób rozwałki? Przebolałem to i łyknąłem w końcu, bo nie można przywiązywać się w sposób... kanoniczny... doktrynalny...

Olga Kurylenko - taka sobie, ale od dziewczyn Bonda rzadko wymagano wiele poza ładnym ciałkiem i ochotą na seks w kazdym miejscu i czasie. mimo to Eva Green była tak seksowna i pociągająca, że do tej pory wyję jak głodny pies nad pusta miską, gdy ją oglądam w Casino... Bez wątpienia u mnie przebiła wszystkie Bondo-laski, nawet zimną Rosamund Pike :)

Bond jako taki - jednak przywiązany jestem do nonszalancji poprzedników, do trochę sakastycznych uwag, boskich one-linerów, które można cytować w nieskończoność. Pal diabli gadżety (ale Aston Martin Vanquish z Die Another Day... ech...), ale tego mi właśnie brakowało. Składam to na karb własnie tego, że niby Bond dopiero się rozwija, to początek jego drogi: od szorstkości i "wulgarnej" brutalności do lekkości, luzu i zabijania z uśmiechem na ustach między poprawianiem krawatu a całowaniem jakiejś głupiutkiej siksy. Gdyby rzeczywiście tak miało być - Bond miałby się dalej rozwijać na tej linii, to może być interesująco. Ale gdyby miał chodzić cały czas z tą twarzą wkur....-ego z powodu zaparcia, to wolę jednak Matta Damona.

Oceny na razie nie wystawiam. Z miłości do Bonda właśnie. Poczekam na dvd.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Vampdey » wt 18.11.2008 22:27

Co ja tam ostatnio widziałem...?

Easy Rider
Niby film kultowy, film legenda, manifest wolności - cóż... "Swobodny jeździec" to marnie nakręcony film o hipisach jeżdżących na motocyklach, palących marihuanę i prowadzących rozmowy, które nie mają sensu dla widzów, którzy nie palili właśnie trawki.
Niektórzy będą się w tym obrazie dopatrywać manifestu pewnych czasów, pewnego ruchu, który przyciągnął masę ludzi. Inni widzieć tu będą świadectwo brutalnej, nietolerancji, która, i owszem, była i jest. Jeszcze inni zauważą dobrą, acz krótką rolę Nicholsona. Ktoś się zachwyci mocną sceną narkotycznego odjazdu.
Ale co z tego wszystkiego, skoro dalej będzie to nudny film o hipisach, którzy podziwiają widoki i palą trawę?! Doprawdy, półtorej godziny seansu wymęczyło mnie i popsuło nastrój. Tragedia?

1408
Na podstawie opowiadania Kinga - jest pisarz-sceptyk, który pasjonuje się zwiedzaniem miejsc słynących z nawiedzeń. W wielu podróżach nie natrafia na nic, co byłoby nierzeczywiste, aż odnajduje informacje o pewnym pokoju w luksusowym hotelu w Nowym Jorku.
Przede wszystkim - marna gra aktorska. Może nie całkiem, dobry był Samuel L. Jackson, jako dyrektor hotelu, który do ostatniej chwili próbował pisarzowi wybić z głowy nocowanie w przeklętym pokoju. Główna postać? Słaba. Udawane przerażenie, kiepski dramatyzm.
Sceny z Jacksonem zwiastowały jeszcze coś fajnego, potem było gorzej. Ograne motywy, brak zaskoczeń, nic mocnego. Może po prostu horrory na mnie nie działają, ale jak dla mnie to "1408" można sobie odpuścić.

Archiwum X: Chce wierzyć
Dużo się spodziewałem, nie otrzymałem nic. Zapowiadało się fajnie - duże wrażenie robił klimat, zaśnieżone odludzia, zamiecie (może to przez mój głód prawdziwej zimy?). Potem okazało się, że całość to nic innego, jak zwykły odcinek X-Files. Z tym, że serial miał odcinki dobre, średnie i słabe - ten to taki średni, rozciągnięty razy dwa. I co dziwne, całość fabuły dałoby się upchnąć w jednym odcinku, bo na tyle tylko tu jest materiału! Dużo jest za to rozmów o niczym, durnych dylematów, rozważań o ściętych drzewach itp. Pamiętam odcinki o bardziej zawiłych i skomplikowanych fabułach, ten film to zwykły średniak.
Cieszyłem się, że film nie będzie o wielkim światowym spisku i kosmitach układających się z rządem, bo ten motyw zwyczajnie się wyczerpał, ale wyszło jeszcze gorzej.
Jak coś mi się podoba, to mam skłonność do przymykania oka na wady i udawania przed samym sobą, że tych wad wręcz nie ma. Jak coś jest marne, to kopię leżącego. Zrobię to i tu: Anderson przybyło lat i widać to. W zły sposób.
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Avathar » pn 01.12.2008 20:44

Ironman

Krótko...
Moim zdaniem najlepsza ekranizacja komiksu/gry (wrzucam do jednego worka) w ostatnim czasie. Downey Jr. jest genialny. Polecam.
Obrazek
Avathar
Lord
Lord
 
Posty: 1245
Rejestracja: sob 02.11.2002 0:18
Lokalizacja: Gdynia / Poznań

Postautor: romulus » sob 06.12.2008 12:28

KSIĘŻNA
Jestem pazerny na filmy kostiumowe, historyczne - zwał, jak zwał... A już szczególnie z lub o pięknych kobietach.
Nie mogłem zatem nie obejrzeć KSIĘŻNEJ. To opowieść o Georginie księżnej Devonshire (1757 - 1806) - ponoć niezwykłej kobiecie żyjącej w tamtej epoce: pięknej, politycznie zaangażowanej, modnej, nie stroniącej od hazardu - takiej ówczesnej celebrity tylko z większą ilością szarych komórek będących w użyciu. Oczywiście - nieszczęśliwej w miłości. Film ten skupia się własnie na tym nieszczęściu: poślubiona mrukliwemu księciu Devonshire, mieszkająca w wielkim pałacu, miała jeden obowiązek - powić księciu męskiego potomka. W końcu się to udało, ale była nadal nieszczęśliwa, bo nie kochana. Książę wolał pokojówki albo jej przyjaciółkę, z którą zresztą mieszkał w ich wspólnym pałacu. I żyli sobie aż do śmierci Georginy (Georgiany) w takim dziwnym trójkącie.

Film ten jest standardowym melodramatem o niekochanej kobiecie, dziwnym układzie między nią - mężem - kochanką męża. Jedyna jej prawdziwa miłość to późniejszy premier Anglii. Ogląda się go zasadniczo bez znudzenia, ale i bez większych emocji. Mnie nużył przez większość trwania i dopiero ostatnie pół godziny nadało filmowi rumieńców i wykrzesało z niego trochę energii i dramatu. Keira Knightley jest taką sobie, bardzo przeciętną aktoreczką - przekonuję się o tym od jakiegoś czasu. Ładna buzia, od biedy... Tak naprawdę w filmie o nieprzeciętnej ponoć kobiecie zabrakło właśnie tej nieprzeciętności a najciekawszą postacią jest książę Devonshire zagrany przez Ralpha Fiennesa. Nie pozwolił on swojej postaci wepchnąć w szablon łotra oraz gbura i nadał jej subtelny rys tragiczny. Bo wszak nie kochał on swej zony, ale... - może właśnie ją kochał na swój sposób. Kilkoma gestami aktor pokazał przepaść dzielącą jego bohatera od swojej żony i daremne próby pokonania tejże przepaści. Tylko to po tym filmie jestem w stanie zapisać na plus. Pozycja tego aktora jest niekwestionowana i dla niego warto obejrzeć ten film, bo jest w nim daleki od wizerunku romantycznego kochanka. Reszta to, jak pisałem wcześniej, konwencyjny standardzik sytuujący ten film w gronie przeciętnych melodramatów.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Lord Turkey » ndz 07.12.2008 9:37

Poniższe filmy należało zobaczyć już dawno, ale jakoś nie było okazji :wink:

300

Głośna produkcja, po której (zwłaszcza po obejrzeniu Sin City) spodziewałem się bardzo wiele. Film usatysfakcjonował mnie połowicznie, bowiem o ile wiele dialogów, niektóre ujęcia i sceny, oraz sama kreacja bohaterów, ich zachowania są mocno komiksowe, o tyle ogólne wrażenie pozostawia jakiś niedosyt - zbyt wiele było tu zwyczajnej walki, podczas której ulatywał specyficzny klimat. Z drugiej strony klimat, choć inny - nie tak niepowtarzalny - był obecny przez cały czas. Wiele przedziwnych stworów i pretensjonalne wypowiedzi Leonidasa w klasycznym filmie bardzo by raziły, ale na potrzeby ekranizacji komiksu Millera (którego nie czytałem) wykreowały smakowitą mieszankę pozwalającą odróżnić ten film (a w dużo większym stopniu Sin City) od "normalnych" produkcji.

Wywiad z wampirem

Film współtworzący szeroko rozumiany kanon, a dla czytelników przynajmniej jednej z książek pani Rice dodatkowo interesujący. Trudno mi napisać coś o samym filmie, mam wrażenie, że gwiazdorska obsada nie do końca poradziła sobie w roli nocnych łowców (może z wyjątkiem Kirsten Dunst); kostiumowo nieźle, ale bez rewelacji. Generalnie "Wywiad..." nie zainteresował mnie jako dobry film - byłem ciekaw przeniesienia książkowych postaci na ekran. I na tym się właściwie skończyło. Czytając tylko "Merrick" mogłem przekonać się kim naprawdę była Claudia i dlaczego Louis był do niej tak bardzo przywiązany. To się twórcom udało, postać z książki została umiejętnie przedstawiona w filmie - co cieszy.
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Jakub Cieślak » ndz 07.12.2008 10:12

Lord Turkey pisze:300

Głośna produkcja, po której (zwłaszcza po obejrzeniu Sin City) spodziewałem się bardzo wiele. Film usatysfakcjonował mnie połowicznie, bowiem o ile wiele dialogów, niektóre ujęcia i sceny, oraz sama kreacja bohaterów, ich zachowania są mocno komiksowe, o tyle ogólne wrażenie pozostawia jakiś niedosyt - zbyt wiele było tu zwyczajnej walki, podczas której ulatywał specyficzny klimat. Z drugiej strony klimat, choć inny - nie tak niepowtarzalny - był obecny przez cały czas. Wiele przedziwnych stworów i pretensjonalne wypowiedzi Leonidasa w klasycznym filmie bardzo by raziły, ale na potrzeby ekranizacji komiksu Millera (którego nie czytałem) wykreowały smakowitą mieszankę pozwalającą odróżnić ten film (a w dużo większym stopniu Sin City) od "normalnych" produkcji.


Bardzo podobne mam zdanie na temat tej produkcji. Niby wizualny cukierek, niby komiksowa poetyka, ale coś nie gra, jakiś niedosyt zostaje. Film spływa po człowieku. Gerard Butler fajny i David "Faramir" Wenham sympatyczny. Bardzo ładne ujęcie pani wyroczni. :) Tyle zapamiętałem.
Obrazek
Mistrz Gimli powiada:
Cisza nie leży w naturze krasnoludów. Jednakże w lochach pełnych orków jest ona jak najbardziej wskazana.
Awatar użytkownika
Jakub Cieślak
Prefekt
Prefekt
 
Posty: 4010
Rejestracja: czw 12.12.2002 22:24
Lokalizacja: JózefOFF k. Otwocka

Postautor: Vampdey » ndz 07.12.2008 11:04

Wchodzi człowiek rano na forum i co znajduje? No proszę, proszę.
Stos herezji i bluźnierstw! :P

Wywiad z wampirem: kostiumy bez rewelacji?
One i charakteryzacja są nadzwyczajne, można na "Wywiad..." patrzeć bez dźwięki i rozumienia fabuły po to, aby cieszyć się wizualnością wszystkiego.

Co prawda książek nie czytałem, ale film jest niesamowicie nastrojowy, magiczny wręcz. I jak się ima do tego, co pani Ryżowa napisała w pierwowzorze, mało mnie w tej chwili interesuje. ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Lord Turkey » ndz 07.12.2008 11:34

Na mnie wspomniane przez Ciebie elementy nie zrobiły większego wrażenia, co innego kreacja bohaterów (w wymiarze reżyserskim, nie aktorskim) i nastrój, faktycznie magiczny - ale to właśnie udane przeniesienie klimatu książek. Trudno mi mówić o całych "Kronikach wampirów" po lekturze jednego tomu, ale jeżeli pozostałe są podobne, to pomimo średnio interesujących fabuł i przegadania, są one pełne nastrojowości, niezwykłości - czy też właśnie owej magii, o której wspomniałeś.

JC --> poza wyrocznią w pamięci została mi rozmowa Leonidasa z małżonką (generalnie interesującą kobietą i postacią). Nie licząc cynicznych słów Leonidasa podczas spotkań z Persami.
Obrazek
Krzysztof Kozłowski
Lord Turkey
Książę
Książę
 
Posty: 2549
Rejestracja: sob 15.02.2003 12:41
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Galvar » ndz 07.12.2008 19:21

Obejrzałem sobie niedawno nowy polski film pt."To nie tak jak myślisz kotku". Jest to komedia oparta na klasycznym schemacie omyłek, aczkolwiek, wbrew pozorom i nastawieniu, okazała się być całkiem sympatycznym obrazem.

Oto króki opis fabuły:

Przystojny i zamożny neurochirurg Filip Morawski (Jan Frycz) postanawia spędzić grzeszny weekend z młodą pielęgniarką Dominiką (Małgorzata Buczkowska). Niestety, te romantyczne plany może pokrzyżować żona – doktorowa Morawska (Katarzyna Figura). Ale dla człowieka, który na co dzień pracuje ze skalpelem w ręce, nie ma przeszkód nie do pokonania. Nawet gdy sprawy stoją na ostrzu noża…

Doktor Filip obmyśla więc misterny plan i, pod pretekstem udziału w sympozjum naukowym chirurgów, rezerwuje apartament dla dwojga w sopockim hotelu. Tymczasem, osamotniona żona doktora, Maria, też chciałaby oddać się weekendowemu szaleństwu - najchętniej w ramionach niejakiego Bogusia (Tomasz Kot). Boguś to typ mężczyzny, któremu nie oprze się żadna znudzona mężatka. Ale kochanek marzeń też skrywa pewien wstydliwy sekret. Obie pary przypadkowo wybierają ten sam hotel i na domiar złego, zamieszkują w sąsiadujących pokojach…

Ale to jeszcze nie wszyscy uczestnicy szalonego weekendu. Do hotelu przybywa niezbyt rozgarnięty asystent doktora Morawskiego – Jakub Bazyl (Jacek Borusiński), który zostaje wciągnięty w sieć skomplikowanych kłamstw przez oboje małżonków, próbujących ukryć przed sobą nawzajem żywe dowody zdrady. Niewinna ofiara intrygi szybko bierze sprawy w swoje ręce i udowadnia, że w sprawach męsko-damskich uczeń potrafi zadziwiająco szybko przerosnąć mistrza…

[opis dystrybutora kino]

Atutem filmu są bez wątpienia piętrzące się komplikacje, powodujące ciągłą zamianę miejsc i pozbywanie się jednej tożsamości na rzecz innych. Bez wątpienia pomaga tutaj świetna rola Jacka Borusińskiego znanego z kabaretu Mumio, który gra Jakuba Bazyla, asystenta doktora Morawskiego. Muszę przyznać, że dobór tego odtwórcy do roli udał się znakomicie. Zwłąszcza, ze nie odbiega on od tego co możemy zaobserwować przy okazji kabaretowych skeczów czy telewizyjnych, kultowych już reklam.

Podobnych pochwał nalezy się więcej: grająca kochankę doktora - Dominikę Małgorzata Buczkowska, świetny Jan Frycz czy Katarzyna Figura z Tomaszem Kotem, a to nie wszyscy dobrze prezentujący się aktorzy.

Osobiście byłem troszkę zaskoczony faktem, ze film tak bardzo mnie rozbawił. Co prawda nie zrywałem ze śmiechu boków, ale naprawdę dobrze się bawiłęm. Nie tylko dzięki pokręconej fabule ale i kilku sytuacyjnym i nie tylko tekstom.

Niestety, końcówka troszkę zaniżyła poziom, co nie umiejsza ogólnej oceny filmu jako dawno nie oglądanej, ciekawie i przede wszystkim śmiesznie, zrobionej polskiej komedii.

Moja ocena: 7/10
Galvar, mag z charakterem. ;)
Galvar
Książę
Książę
 
Posty: 2718
Rejestracja: wt 07.06.2005 17:43
Lokalizacja: Gdańsk

Postautor: romulus » wt 16.12.2008 20:50

ELEGIA
Obejrzałem ten film i nie wiem, ja do niego podejść. Czytałem książkę Philipa Rotha "Konające zwierzę", której to Elegia jest ekranizacją. Porównując z powieścią, można powiedzieć, że wyszła z tego ambitna porażka. Ambitna bo film jest świetnie zagrany przez parę Ben Kingsley i Penelope Cruz i chyba mierzono wysoko, ale powieść okazała się zbyt trudna, albo wręcz nie do przeniesienia na ekran. Bo po obejrzeniu miałem wrażenie, że chodzi w tym filmie o taki banalny romans starszego mężczyzny, profesora, hedonisty i seksualnego sybaryty, który u progu starości zakochuje się w młodej pięknej studentce. Ale jest tak nieodrodnym dzieckiem swojej epoki (lat 60-tych, seksualnej rewolucji, wolnej miłości itp.), że nie potrafi tak po prostu, mając smierć za pasem, wydorośleć, przestać zachowywać się jak mały chłopiec, który chciałby mieć ciastko i je zjeść jednocześnie.

Ale może i o tym jest ten film, tylko mnie się wydawało, że w powieści chodzi o coś więcej, o walkę ze strachem przed śmiercią, jakimś młodzieńczym, przedłużonym "ćpaniem" życia przeciwko przemijaniu w sensie metaforycznym i dosłownym: przeciwko fizjologicznie więdnącemu ciału.

Można i tak podejść, jak uczyniła to jedna z recenzentek: w powieści pokręcony umysł Philipa Rotha chciał ukryć strach przed przyznaniem się do klęski swojego bohatera - w bardzo pokrętny, chory wręcz sposób zamaskować "oddając" profesorowi jego Consuelę w taki sposób, aby nie mogła już od niego odejść, aby była zależna, poddana, a on dalej będzie mógł egzystować jako chłopiec, który nie chciał dorosnąć.

Filmu nie polecam, albo polecam wytrwałym. Warto najpierw przeczytać powieść. Jeśli ktoś się nie zniechęci, to - tak jak ja - z ciekawością podejdzie do filmu, dając mu kredyt zaufania na cały seans. Ale nie gwarantuje to braku rozczarowania, które jest w tym przypadku nieuchronne.
Don't blink. Don't even blink. Blink and you're dead.
romulus
Książę
Książę
 
Posty: 2052
Rejestracja: śr 29.11.2006 20:11

Postautor: Alganothorn » śr 17.12.2008 11:05

Happy-Go-Lucky
reż. Mike Leigh

Raz na czas jakiś człowiek rusza do kina w poszukiwaniu strawy duchowej, którą telewizja zafunduje mu tak po północy (i to w środku tygodnia, że do pracy idzie się raczej niewyspanym - rozumiem dla finału NBA, Igrzysk, czy Mistrzostw, ale dla filmu? ;-) );
jako, że kino polskie to filmy jeśli dobre, to mało optymistyczne, wybór padł na najnowszy film Mike Leigh, czyli, w zamierzeniu, film dobry i optymistyczny...
Nie pisząc za wiele o aktorstwie, muzyce, czy dialogach: wyszliśmy z poczuciem niedosytu; recenzje i opinie były niezwykle pochlebne, podkreślano elementy, które dla mnie są istotne, a jeśli przyczepiano się, to do detali (dla mnie nieistotnych), czyli miało być piknie, miała być niemal angielska i realistyczna 'Amelia', film bez większej i głębszej fabuły o prostych ludziach, prostych sprawach, przesycony optymizmem; bez dydaktyzmu, a mądry, bez fajerwerków, a zapadający w pamięć;
jaki był? 'prawie czyni wielką różnicę' i tak było tutaj...
żeby była jasność: to jest niezły film, to film odbiegający od oferty kinowej i wydaje się, że bardziej przystępny, niż standardowe filmy Leigh, ale to wciąż za mało, żeby piać z zachwytu, przynajmniej dla mnie;
film jest nierówny, znakomite sceny i dialogi przeplata fragmentami dłużącymi się - nie jest to nic, czego po tym reżyserze bym się nie spodziewał (będąc okrutnym mógłbym rzec, że to dla mnie jego znak firmowy), ale tutaj te sinusoidy są bardzo wyraźne i im lepsze sceny oglądamy, tym bardziej przeszkadza 'wypełniacz' między nimi;
Enraha i nauka jazdy, księgarnia czy rozmowy między niektórymi bohaterami pozostaną na długo w pamięci, ale cały film nie dorósł do oczekiwań - iść warto, ale jeśli się zdecydujecie, obniżcie oczekiwania, lepiej na tym wyjdziecie
;-)

ocena: 7/10

pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

PoprzedniaNastępna

Wróć do Film

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości