Browning: hmm, w zasadzie (tak przynajmniej sądzę) prawdopodobieństwo, że spotkasz kogoś psychicznie wypaczonego (znaczy ponadprzeciętnie
) jest raczej znikome. W przeważającej większości takimi drobnymi napadzikami na ulicy zajmują się najzwyklejsze ćwoki przekonane o własnej lepszości od świata, chcące sobie dorobić na krojeniu słabszych od siebie (głównie dzieciaków). Można dosyć łatwo takowe indywiduum zniechęcić, wystarczy trochę umiejętności aktorskich i wprawy
Jeśli się garbisz, wzrokiem uciekasz od ludzi, patrzysz gdzieś w przestrzeń czy w ziemię, jesteś nerwowy, tudzież kiedy przyspieszasz kiedy zobaczysz potencjalnego zbója, wtedy to, że takowy jegomość do ciebie podejdzie i "poprosi" o to i owo, jest naprawdę spore. A spróbuj iść wyprostowany, z podniesioną głową (ale nie tak, jakbyś kij połknał), sprężystym krokiem (ale też nie takim, jakbyś lada chwila chciał wystartować na księżyc), nie uciekając wzrokiem od ludzi, nie bojąc się patrzeć im w oczy... ogólnie sprawiać wrażenie, że jesteś u siebie, nawet dając swego rodzaju zaproszenie "no chodź, spróbuj ze mną, jeśli jesteś taki dobry" - wtedy najprawdopodobniej dybiący na łatwą zdobycz złodziejaszek da ci spokój. Szczególnie kiedy jest sam i na dodatek w dzień - bo niby jaki to dla niego problem machnąć na ciebie ręką i zaczekać na łatwiejszą ofiarę? Takim chodzi o łatwy łup, nie o użeranie się z kimś, kto mógłby się zacząć stawiać - nawet gdyby złodziejaszek był 100% pewien, że dałby sobie z kimś takim radę. Ale po co się kłopotać?
Zdaję sobie sprawę z brzmienia tej wypowiedzi, która wyszła z mojej klawiatury - mojej, a więc człowieka, który autorytetem w takich sprawach jest, delikatnie mówiąc, żadnym. Niemniej tak właśnie postępuję i, o dziwo, od czterech czy pięciu lat nie zdarzyło mi się ani razu, żeby ktoś mnie poprosił o zapomogę
Albo inaczej: nie zdarzyło mi się udzielić żadnej zapomogi. Co najwyżej trafiały się spotkania typu "te, masz szluga?", które kończyłem zawsze równie opryskliwym i krótkim "nie". Raz (a było to całkiem niedawno, bo raptem gdzieś pod koniec października, może na początku listopada), kiedy szedłem gdzieś już w godzinach mocno popołudniowych kameralną warszawską uliczką o wdzięcznej nazwie Kubusia Puchatka (ludzi praktycznie w ogóle na niej podówczas nie było), z naprzeciwka wytoczyło się dwóch typów o aparycji iście kryminalnej, którzy wyjaśnili zwięźle, że zbierają na piwo i żeby ich wspomóc paroma złotymi. Że chodnik tam dość szeroki, przeto nie miałem potrzeby się zatrzymywać czy choćby ich specjalnie omijać, po prostu przeszedłem obok, patrząc nagabującemu w oczy i mówiąc, że nie, nie mam żadnej skarbonki. Nagabujący zawołał jeszcze z nadzieją, że wystarczy im ze 30 groszy
Krótkie "nie, sorry" nie oglądając się za siebie. Obejrzałem się dopiero jakiś czas później, kiedy przyczepili się do kogoś idącego po przeciwnej stronie ulicy - a sądząc z tego, jak stali przy owym jegomościu i tego, jak stał ów jegomość i że w rzeczywistości coś im tam wręczał do rąk własnych wnoszę, że zbyt przyjemne to spotkanie nie było. Końca nie widziałem, bo doszedłem do Świętokrzyskiej i zniknąłem za rogiem.
Pewnie, jak trafię na jakiegoś zawodowca, będę trupem zanim zdążę choćby okiem mrugnąć - ale jakie jest prawdopodobieństwo, że na kogoś takiego trafię? I że - tu prawdopodobieństwo jeszcze mniejsze - że taki zawodowiec będzie się zajmował pospolitym złodziejkowaniem po ulicach i łupieniem przypadkowych przechodniów? Praktycznie zerowe. A niezrównoważony psychicznie? Pewnie, zawsze może się na mnie rzucić, ale jego wyszkolenie będzie na 99% równe zerowemu, więc zawsze dam radę jeśli nawet nie kopnąć go tam, gdzie by nie prosił, to przynajmniej zwiać (a kondycję mam, jak podejrzewam, lepszą niż takie potencjalne cudowne dziecko sztang i prochów
).
Kiedyś czytałem wcale ciekawą książkę na temat psychologii przestępców. Nie zapodam jej tytułu ni autora, bo po prostu nie pamiętam (było to ładnych parę lat temu). Jedyne co wiem to to, że była po angielsku (choć może jest i wydanie polskie) i że była w zgniłozielonej okładce
To właśnie na jej podstawie stworzyłem sobie tę ciasną ale własną namiastkę strategii antynapadowej
W zasadzie polecam lekturę podobnych opracowań, bo są całkiem ciekawe (przynajmniej dla mnie), a i skorzystać się coś niecoś zapewne uda. Najtrudniej jest się przełamać i spróbować wprowadzić to jednak w życie. Aparycja nie ma tu AŻ takiej wielkiej wagi (choć rzecz jasna łatwiej jest odstraszać zbojów, kiedy ma się wymiary 2x2). Byłem świadkiem (choć nie do końca, ale to zaraz) ciekawej sytuacji, jaka miała miejsce w autobusie, którym wracałem ze szkoły. Na jednym przystanku wsiadła grupka, na oko, obecnych gimnazjalistów, głośna i urągająca wszystkim wokół. Jako, że zwykłem podróżować ze słuchawkami na uszach (czymś muszę sobie uprzyjemniać te półtorej godziny telepania się środkami komunikacji
), przeto przez dłuższy czas byłem nieświadomy. Kiedy jednak padła bateria (skleroza, zapomniałem naładować w nocy), usłyszałem rozgardiasz w pełnej krasie. Że był tłok, przeto nie bardzo wiedziałem co i jak. Ludzie wokół mieli miny nietęgie, widać było, że bardzo by chcieli, aby ktoś szanownych młodych ludzi poprosił o wyjście, ale wszyscy bali się odezwać (choć owi młodzi ludzie najpewniej jedynie niewybrednie wydrwilibytego, kto zwróciłby im uwagę). Ja miałem sporo śmiechu, przysłuchując się komentarzom rzucanym pod swoimi adresami przez naszą drogą młodzież (a jak sądzę siedzący przede mną dwaj młodzieńcy również
). Oto, jak gimnazjaliści o niezbyt imponującej wszak postawie sterroryzowali ludzi. Potem wsiadła jakaś dziewczyna, a kiedy ktoś nieuważnie posłał pod jej adresem jakiś komentarz, zwymyślała go takimi słowy, że siedzące przede mną chłopaki mało nie ryknęły na cały autobus. I co? Młodzież ucichła, tylko pod nosami mruczała jakieś sprośności względem dziewczyny, zaśmiewając się przy tym piskliwie, ale znacznie ciszej. Dopiero kiedy wysiedli poczuli się na tyle bezpiecznie, żeby wrzasnąć na całą ulicę, co z niej za ta a owa.
Taki więc z tego morał, że nie tyle aparycja, co charakter
EDIT: Jeeezu! Ale post z tego wyszedł
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks