Z Mansonem to dziwna sprawa.
Smells Like Children i Portrait of an American Family uznaję za słabe.
Antichrist Superstar, Holly Wood, Mechanical Animals (łącznie z The Last Tour on Earth) są moim skromnym zdaniem po prostu świetne.
Golden Age of Grotesque... no ok. Ale jakieś słabe (mówię tu o mocy i klimacie).
Potem było cicho i nic po czym pojawiło się Eat Me, Drink Me. I się zaczęło.
Usłyszałem i zrobiło mi się przykro. Uznałem to już za jakiś żart. Poszło w kąt.
Minęło trochę czasu i chwyciłem za nią jeszcze raz (może ze względu na to, iż muzykę z tej płyty zdarzało mi się w przypadkowych miejscach usłyszeć). I, o dziwo, spodobało mi się jak cholera. Tak, tak, tak - spokojnie. Wiem, że to nie jest ten sam Manson, tak wiem, że czasem to ciapowate, bla bla bloody bla. Jednak właśnie ten lekko 'emowaty' klimat (jak dla mnie trącący zabujanym nastolatkiem), farbowany jeszcze w różne odcienie czerni na swój sposób mnie urzekł. Szczególnie Evidence jakoś mi się wkręciło. Mniejsza z tym - Mansonowi zwracam honor.
Co jednak moim zdaniem jest o wiele ciekawsze - nad następną płytę będzie Manson miał do pomocy White'a i Vrenna'ę. A znając dotychczasowy dorobek tych panów i (moim zdaniem) talent Mansona do pisania dobrych tekstów (to w końcu bardziej poeta niż muzyk) - może wyniknąć z tego coś naprawdę ciekawego.
Pozdrawiam,