RECENZJE płyt

Coś dla ucha.

Moderator: Sorden

RECENZJE płyt

Postautor: Jander » śr 28.04.2004 17:25

Tu możecie recenzować płyty, które ostatnio przesłuchaliście. Proszę podawać oprócz właściwej recenzji ważne informacje dot. płyty. Nie chcę tu widzieć "ukazała się nowa płyta xxxx zatytułowana ****. Płyta bardzo mi się podoba". Jest to topik z recenzjami, jak ktoś chce o czymś podyskutować, to w innych topikach.
Proszę pisać PORZĄDNE recenzje, CIEKAWE i SENSOWNE.

Godsmack "The Other Side"
Akustyczna wersja Spiral i Realign oraz pięć nowych, także akustycznych piosenek. Główną rolę gra gitara, w tle bębny (w Godsmacku one nadają klimat) i perkusja. Głos świetnie pasuje do instrumentów. Nie spodziewajcie się jakichś mocno metalowych kawałków, płyta jest dosyć spokojna, czasem przyspiesza tempo. Album nadaje się do wyluzowania ale nie do wyżycia się po cięzkim dniu.
Bardzo ważna płyta dla fanów Godsmacka, dla fanów muzyki akustycznej i niezbyr dynamicznej także ciekawa. Polecam
Awatar użytkownika
Jander
Czujnik ;-)
Czujnik ;-)
 
Posty: 1504
Rejestracja: sob 09.11.2002 23:07
Lokalizacja: Wrocław / Mysłowice

Postautor: egoist » ndz 01.08.2004 12:35

Front Line Assembly – Civilization – 2004 – Metropolis Records.



Mimo niepokojących pogłosek dotyczących rozwiązania FLA wraz z odejściem Chrisa Petersona [współtworzył płyty: Flavour of the Weak, Implode, Epitaph], jedna z najważniejszych formacji electro-industrialnych, po trzech latach przerwy powraca z nowym LP.

Odkąd do publicznej wiadomości podano informację, że Bill Leeb do realizacji albumu zaprosił niegdysiejszego współpracownika Rhys’a Fulber’a z coraz większym napięciem oczekiwałem na premierę. Atmosferę podgrzał wydany jeszcze w 2003 roku singiel ‘Maniacal’, który szturmem zdobył czołowe miejsca alternatywnych list przebojów - bio-technologiczny industrial na najwyższym poziomie! Palce lizać.

Pierwsze przesłuchanie płyty i pierwsze wątpliwości. To przecież nie tak miało wyglądać... Singiel utwierdził mnie w przekonaniu, że Leeb i Fulber ukażą swe drapieżne oblicza. Po raz kolejny zdystansują młodych electro-krzykaczy, wskażą ich miejsce w szeregu, stworzą kolejny duszny, industrialny koncept album na miarę Hard Wired [ostatnie wspólne dzieło], a tu płyta stonowana, spokojna jakaś... Uczucie skonfundowania pogłębiła myśl, że gdzieś zatarła się różnica między Front Line a ubocznymi [popowymi jak by nie patrzeć] projektami kanadyjczyków: Delerium, Intermix czy Conjure One.

Chwila przerwy. Przecież już poprzednie płyty FLA wykraczały poza stereotypowe ramy gatunku. Od ‘Caustic Grip’ Leeb nieustannie zaskakiwał, łamał schematy czerpiąc inspiracje z najróżniejszych dziedzin muzyki. Front Line Assembly ewoluował, coraz bardziej oddalając się od nieco wyeksploatowanego terminu Electro Body Music, a to że każde z wydawnictw firmowanych logo FLA jest od pierwszego do ostatniego dźwięku rozpoznawalne i kojarzone z Leeb’em wynika z nietuzinkowych umiejętności tak kompozytorskich jak i technicznych.
Drugie słuchanie. Co tu dużo mówić – wpadłem. Kolejne – niemal oniemiałem z zachwytu. Następnym nie było końca...

Utwór po utworze:

01. Psychosomatic – dosyć zaskakujące intro – mocny rytm, ‘cofnięta’ linia syntezatorów, wzbogacony pianinem i niezliczonymi ‘przeszkadzajkami’ Napięcie wzrasta. Okloło 1.10s następuje porażenie linią basu a’la Bill Leeb, agresywnym świetnie przesterowanym wokalem i już wiadomo, że źle nie będzie. Refren. Jeden z pozostających w pamięci na dłużej. Świetna melodia + czysty głos Bill’a, wybijający się na plan pierwszy. Pierwsze zaskoczenie – fenomenalna, wschodnio-zorientowana kobieca wokaliza. Leah Randi – bo to o niej mowa, użyczy swego głosu jeszcze w wielu miejscach płyty – tego w FLA jeszcze nie było! Bezdyskusyjny hit.

02. Maniacal – wytchnienienie? Jakie wytchnienie. Wysamplowany chór jako intro, a następnie agresywny, pulsujący rytm, bardzo ciężka linia basu, przesterowany wokal wściekającego się Leeb’a. Refren bez pudła. Nieznacznie ‘zvocoderyzowany’ głos, chwytliwa melodia uzupełniona ciężkimi gitarami. Front Line Assembly w najlepszej odsłonie.
‘BANG! I am maniacal’

03. Transmitter –zaskoczenie nr 2. Po dwóch energetycznych numerach, przyjdzie nam chwilę odetchnąć. Przypominający nieco klimatem Delerium, świetnie skomponowany, choć jak na dawne FLA nieco zbyt rozbujany, zbyt spokojny kawałek. Ukrytego za szeregiem efektów wokalnych Leeba wspomaga Leah Randi.

04. Vanished – nieoczekiwanie po dosyć umiarkowanym numerze nadchodzi jeszcze łagodniejszy! Mroczna atmosfera, przywodzi na myśl ‘Mezzanine’ Massive Attack. Kompozytorski kunszt w całej okazałości. Wielopłaszczyznowe tła, akustyczna gitara, melancholijne pianino, smyczki, a wszystko okraszone solidną dawką elektroniki najwyższej próby. Wspaniały wokal + oczywiście Leah w tle. Jeden z najpiękniejszych momentów płyty [jeżeli nie całej twórczości FLA] Smutek i nostalgia. Słuchać po zmroku.
Ps. Vanished zostało wskazane jako kolejny singiel do Civilization, zaplanowany na czerwiec 2004

05 – Strategic – zaskoczeń ciąg dalszy. Piątka trwa 1min52s. Nie jestem pewien czy to szczęśliwy zabieg. Agresywne to, gęste i chropowate, nawet ciekawe, ale trochę bez sensu. Świetnie sprawdziło by się jako intro, ewentualnie ukryty kawałek na końcu płyty, a tak pozostawia pewien niesmak i rozczarowanie. Wokalu oczywista brak.

06 – Civilization – Oto docieramy do jądra albumu. Tytułowy utwór rozpoczyna się przepięknie. Bardzo głębokie, atmosferyczne wprowadzenie, ‘mówione’ sample [min. Jan Paweł II], akustyczna gitara... Około 2 min wchodzi rytm, niespiesznie pojawiają się nowe struktury dźwięku. Zwrotka to majstersztyk, fantastyczna linia ‘ciepłego’, głębokiego basu,
niepokojący klimat, lekko przesterowany Leeb: ‘We fight we rule the will to conquer… Eradicate exterminate all species from the earth in the name of progress we call peace…’ Nagle dzieje się coś pozornie katastrofalnego. Nastrój tak konsekwentnie budowany przez 4 minuty pryska niczym bańka mydlana... Oto bowiem podane słuchaczowi zostają krótkie przejście i refren. Dość prymitywna melodia a’ la Linkin’ Park lub inny new-metalowy syf zagrana przez Christiana Olde Wolbersa [Fear Factory] na trzech/czterech akordach rzężącej gitary, Bill’y drze się wniebogłosy ‘These islands collapsing‘ Jednym słowem protest-song.
Kolejne przesłuchania powodują coraz przychylniejsze nastawienie do refrenu, ale nic nie zmienia faktu, że mógł to być utwór na miarę Infra Red Combat [Hard Wired], czy Prophecy [Implode] a nie jest...

07 – Fragmented – znowu świetna rzecz, skonstruowany z typowych dla FLA elementów [może linia basu jest nieco zbyt mało wyrazista], dynamiczny, hałaśliwy, przesterowany, a zarazem melodyjny utwór. Kolejny przebojowy refren, mocny, nie obrabiany cyfrowo wokal. Smaczku dodają partie smyczków wysamplowane najprawdopodobniej z Czterech Pór Roku A. Vivaldiego. Przebój

08 – Parasite – nieco spokojniejsze oblicze Front Line Assembly, przypomina co ‘cieplejsze’ utwory z ‘Tactical Neural Implant’ i ‘Implode’. Po raz n-ty genialna linia soczystego basu, wszechobecne vocodery, niezły refren. Z ciekawostek – partia ‘makabrycznie’ przesterowanej gitary około 3 minuty. Bez zarzutu.

09 – Dissident – Po raz kolejny proponuję wygodniej usiąść i zamknąć oczy. Czeka nas ponad 5 minutowa podróż. Ukłon w kierunku melodyjnego ambientu. Umiarkowane tempo, rozciągnięte, wielowarstwowe pasaże dźwięku, kapitalna partia wokalna Randi w połączeniu z coraz większą natarczywością basu i instrumentów perkusyjnych potęgują uczucie niepokoju. Z każdą sekundą utwór staje się coraz mroczniejszy, bardziej zagęszczony, Leeb szepce coś w oddali, kilka słów, gdzieś na granicy percepcji, po plecach przechodzą ciarki...
Dissident to genialnie skomponowany utwór, zawierający ogromną dawkę emocji, nie jestem jednak pewien czy w 100% trafia w klimat albumu...

10 – Schicksal - Fantastyczne zakończenie płyty. Gratka dla amatorów ciężkiego Front Line z połowy lat dziewięćdziesiątych. Mówiony sampl "the way he was and the way he is somehow said goodbye..", piękna, nostalgiczna partia pianina przewijająca się przez poszczególne fragmenty utworu, ale to co najważniejsze to ekstremalnie surowa jak na FLA elektronika pulsująca w takt szybkiego rytmu. Znów jest bezkompromisowo, agresywnie, industrialnie. Wokal, ostatnie z możliwych zaskoczeń – po raz drugi w swojej karierze Leeb śpiewa po niemiecku [wcześniej Noise Unit – ‘Alle Gegen Alles’], został potraktowany niemal wszystkimi dostępnymi na świecie procesorami efektów i co? - i brzmi wyśmienicie. Floorkiller.

Leeb przyzwyczaił wszystkich do wysublimowanych, wielopłaszczyznowych produkcji, jakże odmiennych od nudnych i mdłych płyt wydawanych ostatnimi czasy przez ‘gwiazdy’ dark electro. Tu pokazuje swoje zdolności w pełnej krasie potwierdzając, że nadal jest jedną z bardziej kreatywnych osób szeroko pojętej muzyki elektronicznej. Kompozycje są dojrzałe i rzetelne, bez najmniejszego potknięcia. Realizacja dźwięku jak zwykle na nieosiągalnym przez większość grup poziomie, ale jednak ‘coś tu nie gra’. Główny problem tkwi chyba w doborze utworów [może tylko kolejności]. Płyta sprawia wrażenie nie do końca spójnej, poszczególne utwory jako zamknięta całość nie wypadają w 100% przekonująco.

Ponadto złośliwi mogą podnosić, że poprzez zamieszczenie tak wielu spokojnych, nastrojowych utworów, zaproszenie do realizacji płyty wokalistki, Front Line Assembly niebezpiecznie zbliża się do Delerium, a Leeb zaczyna się powtarzać.

Ostatni już zgrzyt to zamieszanie wokół szaty graficznej. Płyta wypuszczona została z oczywistymi błędami edytorskimi – na okładce figuruje tylko 9 z 10 utworów i to w pomieszanej kolejności, brakuje jednej ze stron w booklecie, a literówki są wszechobecne.
Na pewnym poziomie takie błędy zdarzać się nie powinny...

Gdyby nie ‘Strategic’ + nieszczęsny refren w ‘Civilization’ i tak byłaby szóstka, a tak tylko 5,5 [skala ocen 1-6]




Egoist 2004
the name of the game is to win all way!
egoist
Pustelnik
Pustelnik
 
Posty: 8
Rejestracja: sob 17.07.2004 14:07
Lokalizacja: lodz

Postautor: Hifidelic » ndz 01.08.2004 13:49

Ogólnie rzecz biorąc skłonny jestem się zgodzić z powyższą recenzją; powiem tylko, że Civilisation naprawdę nie kojarzy mi się z Delerium, nastrój jest zupełnie inny. Nie bardzo przypomina mi też Massive Attack. Jeśli miałbym go do czegoś porównać, to byłaby to Apoptygma Berserk, (choć FLA prezentuje o wiele wyższy poziom).
Moim zdaniem na płycie jest tylko jeden naprawdę genialny kawałek: Dissident.
Obrazek
Debian Sid i jest git!
Awatar użytkownika
Hifidelic
Spammer!!!
Spammer!!!
 
Posty: 1137
Rejestracja: ndz 13.07.2003 18:27
Lokalizacja: Uroczysko

Postautor: egoist » ndz 01.08.2004 14:55

1. W zadnym razie nie chodzilo mi o to azeby porownywac klimat Civilization do Delerium [chyba nie do konca wynika to z mojej recenzji] a wskazanie faktu iz Leeb troszeczke zreorganizowal zasady dzialania FLA, przenoszac na grunt tego projektu, wlasne [jak by nie bylo] patenty uzytye w Delerium z okresu plyt Karma i Poem.

2. Porownanie atmosfery utworu czwartego do Mezzanine MA ma na celu wskazanie jakiegos powszechnie znanego punktu odniesienia [+ nie tylko moim zdaniem rytm + bas + mrrroczne tla w Vanished z Mezzanine koresponduja].
the name of the game is to win all way!
egoist
Pustelnik
Pustelnik
 
Posty: 8
Rejestracja: sob 17.07.2004 14:07
Lokalizacja: lodz

Postautor: Lilly » ndz 01.08.2004 17:13

Riverside
Out of myself

Moje najnowsze odkrycie, ktore polecam wszystkim fanom rocka progresywnego, a w szczegolnosci Anathemy. Zespol ten dotarl do mnie, po tym, jak zagral swietny koncert jako support do bydgoskiego wystepu Anathemy w czerwcu tego roku. Sama w Bydgoszczy niestety nie bylam, ale od tych, ktorzy byli dostalam adres z demkami tego swietnego polskiego zespolu.

Sama plyte mam od niespelna ponad tygodnia i uwazam ja za cos genialnego. Riverside, ktorego czlonkowie rowniez sa wielkimi fanami Anathemy, graja muzyke podobna do mojego ulubionego zespolu, jednak jakze swoja. Jest to podobny styl, ale zupelnie cos innego. Sluchajac szczegolnie tytulowego numeru az ciarki po plecach przechodza ;-) Duzo jest numerow intrumetalnych. Cala plyta jest utrzymana w lagodnym, spokojnym klimacie, jednak nie brakuje tez kilku mocnieszych uderzen. Przejdzmy jednak do szczegolow:

The Same River (12:01)
Utwor sklada sie z 4 czesci (wedlug tego, co pisza na okladce :) ). Na poczatku przejmujace dzwieki gitary i w tle delikatny bas. Pozniej powoli coraz pewniejsza rytmika - w tle caly czas stringi. Motyw ten trwa przez dluzsza chwile, rozwija sie... krotki fragment rownoleglej gry gitary i basu. Co jakis czas pojawia sie lekko zawadzacy wokal. Utwor caly czas sie rozwija dochodzac do solowki gitarowej przy lekkiej zmianie rytmiki. Gitarze towarzysza klawisze... Momentami ciezsze wejscia gitary... wyciszenie... Wchodzi bas i utwor rowija sie od nowa... Zaczyna sie czesc wokalna - czesc trzecia (Again). Kolejne wyciszenie przy samej gitarze i leciutkim basie... przy tym akompaniamencie wokal czesci czwartej (I am). Na koniec znow solowka gitarowa.

Out of myself (3:43)
Na poczatku sam bas - motyw przewodni utworu. Pozniej wokal i klawisze. Po dwoch zwrotkach i refrenie drobna kulminacja klawiszy i basu... na koniec motyw przewodni. Po kolejnym refrenie juz prawdziwe rozwiniecie. Jeszcze raz wokal i bardzo ciekawy fragment - znow bas i klawisze na przodzie. Powtorzenie motywu wokalnego o zdecydowane zakonczenie.
Jak juz wspominalam, jest to poki co moj ulubiony kawalek - juz go prawie znam na pamiec - ktory dotyka naprawde bardzo gleboko mojej wrazliwosci, dlatego zawsze jak go slucham, czy tym bardziej spiewam, targaja mna takie emocje, ze mam lzy w oczach (cos jak lzy szczescia, chociaz utwor nie jest specjalnie radosny, dlatego to musi byc cos innego)

cdn...
Obrazek
Awatar użytkownika
Lilly
Lady
Lady
 
Posty: 941
Rejestracja: wt 09.09.2003 10:13
Lokalizacja: Wrocław/Częstochowa (Moonglade)

Postautor: egoist » pn 02.08.2004 13:47

Front Line Assembly – Hard Wired – 1995 – Metropolis Records.

‘Man vs. Technology - you can't live WITH it, you can't live WITHOUT it’
oto motto jednego z ważniejszych dla sceny elektroniczno – industrialnej albumu lat dziewięćdziesiątych.

Posępna wizja konfrontacji człowieka z maszyną, wszechobecna w apokaliptycznych tekstach, zdaje się nie dotyczyć panów Leeb’a i Fulber’a. Duet z Vancouver przekroczył wszelkie stereotypowe wyobrażenia dotyczące realizacji dźwięku, wycisnął z maszynerii siódme poty, skorumpował systemy danych, zmuszając zaawansowaną elektronikę do boleśnie precyzyjnego wykonania zadanych poleceń...

Ok. żarty na bok.

Hard Wired to rzecz unikatowa, niezwykle trudna w odbiorze, diablo skomplikowana a zarazem ‘piękna’. Mechaniczny, nie dający wytchnienia rytm, charakterystyczne dla Bill’a Leeb’a sekwencje potężnego basu, niezliczone płaszczyzny manipulowanych na bieżąco, niepokojących dźwięków, skorodowane, atmosferyczne tła, multum mówionych sampli, okrutnie przesterowany wokal i ciężkie, schowane za pulsującą elektroniką gitary, pojawiające się tam-gdzie-trzeba [i tylko tam]. Mogłoby się wydawać, że taka mieszanina zaowocuje chaotycznym, niezrozumiałym zgrzytem. Nic z tych rzeczy. Odpowiedzialny za wszystkie dźwiękowe tła Rhys Fulber spisuje się jak zwykle na medal, pokazując, że wskazane elementy tylko pozornie nie nadają się do połączenia w jednorodną, logiczną całość.

Gotowi?

Utwór po utworze:

0001 – Neologic Spasm - wspaniałe otwarcie. Kapitalnie wyważony utwór. Solidne sekwencje basowe urozmaicone przesterowanymi chórami i lekko syczącym wokalem w połączeniu z punktującym rytmem dają przedsmak całości.

0002 – Paralyzed – króciutkie intro [a może to jeszcze outro poprzedniego numeru?] i atmosfera ulega zagęszczeniu. Wyeksponowany technoidalny beat, chory, świetnie rozłożony przestrzenie wokal, krzyki, eksplozje, syntezatorowe sekwencje, a w 3 minucie kontrapunktujące gitary.

0003 – Re-Birth – rozwleczone intro, okraszone przesterowanym rytmem, a dalej typowo:
jak zwykle ciągnący wszystko bas, zniszczone smyczki, rytmiczne gitary ‘melodyjny’ refren z krzyczącym: ‘Lifless and fallen, bodies lie still, waiting for a re-birth...’ Leeb’em.
‘the final solution is execution!’

0004 – Circuitry – singlowy numer podkręcający obroty. Powalająca swą potęgą linia basu, mocniej niż dotychczas wyeksponowane gitary i świetny, przebojowy refren. W przypadku innej aranżacji murowany hit rockowo/metalowy...

0005 – Mortal – wypadałoby na chwilę usiąść, uspokoić rozedrgane nerwy. Czy jednak odpoczynek na przedmieściach, rażonej kilka lat temu wybuchem nuklearnym metropolii wyjdzie nam na dobre? Śmiem wątpić. Miasto opuszczone jest tylko z pozoru. Zewsząd dochodzą nas szepty, potępieńcze jęki, spazmatyczny chichot. Mimo wytężonego skupienia nie jesteśmy w stanie zlokalizować ich źródła. Przepięknie wyważony, trzymający w napięciu, instrumentalny utwór, skonstruowany tak, że uczucie niepewności i zagrożenia towarzyszy nam przez całe 5.42s [?]

0006 – Modus Operandi – ambientowe intro, spokojniejszy rytm, rozleniwione sekwencery, zadziwiająco zdeformowany wokal, tysiące efektów dźwiękowych rywalizuje z ciężkimi gitarami. Świetny refren.

0007 – Transparent Species - świetnie utrzymany w konwencji całego albumu, typowo Front Line’owy numer. Nic dodać nic ująć.

0008 – Barcode – kolejny przebój. Wspaniałe, ponad minutowe intro, wprowadza słuchacza w trans. Nieco bardziej tanecznie zorientowany kawałek z chwytliwym refrenem, wzbogaconym ciut za głośnymi gitarami.
‘It’s burned on your head, It’s burned on your skin, It’s burned on your eyes, A barcode never lies.’

0009 – Condemned – jedyny utwór nawiązujący w 100% do poprzedniej płyty duetu - ‘Millennium’, ale o wiele dojrzalszy, bardziej skomplikowany. Mocno wyeksponowane gitary, agresywny wokal, znów wielość niepokojących chrobotów w tle.

0010 – Infra Red Combat – nasza podróż nie skończy się totalnym kataklizmem. Front Line zaskakuje wszystkich umieszczając na pożegnanie, utwór na pozór kontrastujący z pozostałymi. Ponad 4 minuty wprowadzenia, nieskończona przestrzeń, powolnie zarysowywana melodia, przesterowane instrumenty perkusyjne, anielskie chóry a wszystko napiętnowane klimatem całości. Druga faza utworu to już najpiękniejszy fragment płyty. Bardzo mocna melodia wygrywana na soczystym basie. W tle jak zwykle miliard dźwięków i sonicznych manipulacji. Leeb śpiewa mocnym głosem nie dotkniętym przesterem! Fenomenalny, potężny refren nie pozostawia złudzeń, obcujemy z utworem genialnym. Monumentalne zwieńczenie całości.



Płyta jest przemyślaną, świetnie zaplanowaną i zrealizowaną z żelazną konsekwencją porcją bio-mechanicznej muzyki najwyższych lotów. Brak tu jakiegokolwiek niedopowiedzenia. Każde kolejne słuchanie owocuje odnajdywaniem nowych smaczków, pozornie zagubionych gdzieś w oddali sprzężeń, syków, dyskretnych syntezatorowych tchnień i wszelkich dźwięków niewiadomego pochodzenia.

Mocną stroną jest także oprawa graficzna, skonstruowana przez Dave’a McKean'a, korespondująca z tematyką i dusznym klimatem ‘Hard Wired’.

Słabych punktów nie znajduję.

Czapki z głów.

bezapelacyjnie: 6 :!:






Egoist 2004
the name of the game is to win all way!
egoist
Pustelnik
Pustelnik
 
Posty: 8
Rejestracja: sob 17.07.2004 14:07
Lokalizacja: lodz

Postautor: Hifidelic » wt 03.08.2004 13:04

Powyższą recenzję rozszerzyłbym tylko dwie uwagi: po pierwsze płyta powinna obowiązkowo trafić do:
- fanów cybera
- postnuklearów
- halflajfów
- i wszystkich pieprzniętych industrialnie;

Po drugie - jest to chyba najlepsza płyta FLA jaką słyszałem

Co do reszty zgadzam się z Egoistem.
Obrazek
Debian Sid i jest git!
Awatar użytkownika
Hifidelic
Spammer!!!
Spammer!!!
 
Posty: 1137
Rejestracja: ndz 13.07.2003 18:27
Lokalizacja: Uroczysko

Postautor: Breja » wt 03.08.2004 13:20

aż sobie znowu zapuściłem :mrgreen:
Nie zapominaj hajfi o falloutowcach i neuroshimowcach :D
Co w sumie zawiera sie w postnuklearach.


BAKA! BAKA! BAKA!

edit-> troche offtopowo ale co tam :wink:
Mamo !! Dzieci w szkole się ze mnie śmieją, że śmierdzę trupem - płacze Jasiu - mamo!!, mmaaamo, mamoooooo.....
Awatar użytkownika
Breja
Rycerz
Rycerz
 
Posty: 242
Rejestracja: czw 20.03.2003 0:34
Lokalizacja: z dupy

Postautor: Gvynbleid » śr 04.08.2004 21:13

Deftones - "Deftones"

Czwarta już płyta zespołu z Sacramento, którego dokonania osobiście uważam za jeden z większych wkładów w "nieszmelcowy" nu metal - w każdym razie jedni z prekursorów; co prawda premiera miała miejsce jakieś trzy miesiące temu ale płyta trafiła do mnie dopiero teraz. Zachwycające jest to że mimo zmiany mód, fal i innych trendów oni zawsze pozostają tacy sami - nie odbija im do głowy kasa ani nagrody (Grammy 97') wiele zespołów nie miało tyle samozaparcia nad czym zresztą ubolewam. No ale do rzeczy...

Pierwszy kawałek a zarazem singiel promujący płytę - "Hexagram" - wgniata w fotel, z początku parę lekkich taktów a potem boom i tu Chino Moreno daje popis swojego niepowtażalnego groula, przechodzi sam siebie. Drógi utwór "Needles and pins" to skecz także pominiemy go. Trzeci utwór "Good morning beautyfool"to klasyczni Deftonesi - leniwa perkusja, leniwy wokal i mocne riffy. "Deathblow" - głównie solówka na basie z nielicznymi mocniejszymi wstawkami w trakcie refrenów, wokal leniwy i raczej delikatny. Kolejna piosenka o pięknym tytule "When girl telephone boy" to jeden wielki ryk zaraz po kilku frazach rozmowy telefonicznej, depresyjna wręcz gitara i nieco szybsze tempo utrzymujące się przez cały kawałek na tym samym poziomie. Kolejna pozycja "Minerva" to piękny melodyjny utwór z klimatycznymi wstawkami gitarowymi, uniwersalność Chino jest wielka i tu prezentuje najzwyklejszy w świecie śpiew :D - całość genialna - utwór który mi najbardziej przypadł do gustu również ze względu na słowa, ale tu nie będę się rozwodził poszukajcie sami (www.thedeftones.com). "Lucky You" - na samym początku możemy usłyszeć dosyć ciekawy sampel (dziwne że wogóle sampel no ale cuż...) potem dołancza w tle "buczący" bas i wokal nieco podobny do tego z "My own Summer" - prawie szeptem, piosenka bardzo nostalgiczna - nastrojowa chociaż właściwie nic wyjątkowego jeśli chodzi o możliwości zespołu - jeden ze spokojniejszych "przerywników: między mocnym graniem."Battle axe" Z początku ciche "zawodzenie" gitary gdzieś daleko w eterze a potem boom :D - krótkie haczące riffy i bardzo ale to bardzo leniwy wokal płynący gdzieś z oddali (bardzo dobrze nagrane echo). "Bloody Cape" I znowu zawodzenie gitar na samym początku po czym mocne uderzenie kojażące się z Kornem - na prawdę bardzo ciężkie i melancholijny wokal, perkusja bez opuźnienia (jak to zazwyczaj bywa u Def)."anniversary of an uninteresting event" Tu szczególnie "rzuca się w uszy" perkusja pare uderzeń w tależ a następnie powolny tak z dużą amplitudą tonu (wysoko, nisko) do tego całkiem melodyjny wokal i cichutka również melodyjna gitara. Utwór zamykający płytę "Moana" przypomina brzdękanie na rozstrojonej gitarze co nadaje wyjątkowo psychodelicznego charakteru no i mocny kop na do widzenia.

Polecam tą jak i wcześniejsze płyty zespołu, warto zaznajomić się z twórczością Deftonesów bo pomimo iż nie każdemu przypada do gustu jest nietuzinkowa, wyjątkowa i daleka od mainstreamów.
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: Vampdey » pt 06.08.2004 16:30

Nie mogłem sie powstrzymać.
Chciałem, ale poprostu nie mogłem. Nie potrafiłem....
:P
Masterplan - Masterplan
Są płyty których można słuchać i słuchać, które przytłaczają cie swoim brzmieniem i uważasz je za genialne. Każda piosenka ma inny klimat, w każdej piosence wiadać pracę muzyków. Każda piosenka ma inny charakter i melodię, która wpadnie w ucho. Wyryje się w pamięci tak, że co byś nie robił to ciągle ją słyszysz.
W każdym utworze power, przy którym chcesz zerwać się z fotela i śpiewać wraz z wokalistą machając łbem (:P). I niezależnie od nastroju, patetycznego-bojowego, nostalgicznych refrenów, zwrotek z wściekłością wykrzyczanych, czy mroczniejszych klimatów.
Mniej więcej tyle. Ta płyta to debiut, następna w okolicach stycznia.
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Dragon » pt 06.08.2004 19:17

Vamp przesadzasz :P . Jak dla mnie to jeden utwór może zapamiętałem a reszta mi się zlała w taką masę nie wiem sam nawet czego ;) . Nie potrafię wyróżniających się motywów znaleźć i podoba mi się właściwie utwór albo dwa...

PS: Tak wiem, że bluźnię i nie dane mi było poznać geniuszu tego zespołu :D .
Obrazek
"Wszystko to co mnie nie zabija, wzmacnia mnie"
Awatar użytkownika
Dragon
Wędrowiec
Wędrowiec
 
Posty: 31
Rejestracja: śr 30.10.2002 19:54
Lokalizacja: Middle-Earth

Postautor: Vampdey » pt 06.08.2004 19:46

Blużnisz :D

Niektórym Manowar się zlewa w masę, rozumiem (dla mnie każdy kawałek to odmienność). Rozumiem, że Iron maiden może wydawać się na jedno kopyto pare płytek. Rhapsody napewno ma wieeeele jednolitych kawałków i kilka charakterystycznych.
Ale Masterplan poprostu nagrał płytkę gdzie wszystko jest inne, przy tym o odmiennym stylu i klimacie. I jak dla mnie jeśli uważasz inaczej to znaczy że dobrze sie nie wsłuchałeś :P.
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Sorden » czw 26.08.2004 23:05

hmm... ostatnio dorwalem plytke ATB- No Silence...
jest to dziwne jak na mnie, poniewaz rzadko biore sie za tego typu muzyke... i wiecie co... zostalem milo zaskoczony... spodziewalem sie typowej techniawy (zaznaczam ze nie mialem wczesniej z ATB nic wspolnego), a tu sie okazuje ze sa tu mile-spokojne kawaleczki... bordzo rozluzniajace ! Nie jest to wprawdzie nic specjalnego, poniewaz sa lepsze projekty ! Jednak nie spodziewalem sie tego po osobie ktora twozy muzyke clubowa...

Plytke polecam ! jednak nie wiecej jak na 2 dni... potem sie nudzi... jednak przyznaje ze mi sie znudzila po 2 dniach ciaglego sluchania ;P

Pzdr!
Love, Trance & Psychedelic !
Awatar użytkownika
Sorden
Pretorianin
Pretorianin
 
Posty: 1238
Rejestracja: wt 05.11.2002 23:34
Lokalizacja: Gliwice

Postautor: Alganothorn » śr 29.12.2004 11:03

'Akademia Pana Kleksa' OST
:D
17 utworów na płycie, którą przyniósł Mikołaj
:-)
część instrumentalna (kultowo mroczna 'Inwazja wilkołaków', niepokojąca 'Zemsta golarza Filipa, orientalizujący 'Motyw Doktora Paj-Chi-Wo') przeplata się z piosenkami;
generalnie można by podchodzić to płyty w oderwaniu od filmu, można by nawet pisać o niej w miarę obiektywną recenzję, ale to nie ma większego sensu: ta płyta to kwał wspomnień z czasów, kiedy 'młodzież miała szacunek dla starszych, a niebo było bardziej błękitne', czyli z tzw. przeszłości pt. dzieciństwo; nie to, żeby ten rozdział był zamknięty - takie sytuacje, jak ta płyta po prostu odświeżają wspomnienia
:-)
nic nie może się równać z chóralnym wykonaniem 'Witajcie w naszej bajce', albo 'Księżyc raz odwiedził staw' - no chyba, że płyta w typie 'the best of Fasolki'
:D
świetna płyta, szczerze polecam
pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Sorden » śr 12.01.2005 0:02

Coma- Pierwsze wyjście z Mroku
hmm... oto Coma... Moja przygoda z tym zespolem zaczela sie na pewnej Rockotece ;) , otoz porwadzona jest tam pewna lista i jakos ostatnio zauwazylem ze zawsze na pierwszym miejscu jest Coma- Leszek Żukowski... hmm... wsluchalem sie... hmm...no i uslyszalem taka sobie pioseneczke...z dosc ciekawym tekstem, oraz ciekawie zagrana... Potem oczywiscie rano kacyk ;) (ale taki malutki :lol: ) i zaczelo sie sciaganie plyty :D hmm... co ja wogule pisze :P
Wiec do rzeczy:
Nie wiem jak okreslic Come... jest to praktycznie troszke ciezszy Rock... Musze przyznac ze maja dosc ciekawe teksty... Wokalista (Piotr Rogucki) potrafi spiewac ! (co niestety u nas jest rzadkoscia ;) ) Ogolnie milo sie slucha... az przypominaja mi sie stare lata kiedy non-stop sluchalem tego rodzaju muzyki...
Polecam utwory:
m.in.
-Leszek Żukaowski (troszeczke monotonne, ale ostatnio slyszalem ze ta piosenka staje sie hymnem ;) . Na szczescie okres buntu mam za soba ;) )
-Pasazer (piekna balladka)
-Spadam (j.w.)
-100000 Jednakowych Miast (kurde... lubie tego rodzaju piosenki :D... dosc smutna )

i wiele innych... naprawde swietnych piosenek...
Polecam osoba ktore mialy kiedykolwiek cos wspolnego z Polskim Rockiem ! ale tym nietypowym ;)

Pzdr!

p.s. Coma Wygral Rock Festiwal w Wegorzewie, a Piotr Rogucki otrzymal nagrode im. Grzegorza Ciechowskiego
Love, Trance & Psychedelic !
Awatar użytkownika
Sorden
Pretorianin
Pretorianin
 
Posty: 1238
Rejestracja: wt 05.11.2002 23:34
Lokalizacja: Gliwice

Postautor: Vampdey » czw 10.02.2005 18:09

Masterplan - Aeronautics
Druga płyta zespolu po fenomenalnym debiucie ('Masterplan'). No i niestety po raz kolejny sprawdza się prawda, że nie można nagrać dwóch rzeczy genialnych jedna po drugiej. Aeronautics to cień poprzednika.
Znaczy jest płytą dobrą, ale nie tego osobiście się spodziewałem - jak chyba i wszyscy. Nadal to solidny metal w masterplanowym stylu, ale nie ma tu:
-Różnorodności. Wszystko zagrane jest jakby podobnie, bez większego wyrazu. Chyba to jeszcze nie na jedno kopyto, ale jakoś dla mnie niebezpiecznie blisko :?. Co się z tym wiąże, płycie brak też:
-Charakterystycznych linii melodycznych. W pamięci na zawsze chyba wyrył mi się wspaniały 'Soulburn' z poprzednika.... i 'Heroes'.... i 'Englighten me'... i 'Kind hearted light' (i w zasadzie wszystko z poprzedniej płyty :P) - dzięki wspaniale zagranym melodiom, wyrazistym i rożnorodnym.
-Poweru? :? Znów 'Souldburn', 'Heroes' i 'Kind hearted light' się kłania :(.

Są dobre kawałki: jest miły 'Crimson Rider', dlugie i ciekawe 'Back in burn' i... w zasadzie wszystko. Niby wszystko jest zagrane na poziomie - w tym m. in. 'Dark from dying' i 'Headbanger's Ballroom', ale nie tak jak powinno.
Szkoda... Aeronautics będę słuchał, bo to kawał solidnej muzy, ale nie jest to tym, czym poprzednik. Aeronautics zawsze będą mi się kojarzyć z zawiedzionymi nadziejami
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Gvynbleid » ndz 27.02.2005 11:34

Aphex Twin - Selected Ambient Works 85-92 i Selected Ambien Works vol. II - klasyka gatunku i klasyczny wykonawca - wirtuoz muzyki elektronicznej, mimo 'klasyczności' płyty bardzo trudno dostępne i 'skąpletowanie' (:D) całości zajęło mi około dwóch miesięcy.
Pierwsza płyta pochodzi z 93' roku zawiera trzynaście utworów, kolejny album to dwadzieścia pięć utworów na dwóch płytach. Utwory tak niekonwencjonalne i tak psychodeliczne że nieznam nikogo kto przetrwałby całą sesję za jednym razem - pod tym się po prostu laser krzywi, razem z psychiką zresztą :wink: - z cała pewnością jest to majstersztyk ale nie do słuchania na codzień, obowiązkowa pozycja dla wszystkich amatorów ambientu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: Vampdey » ndz 27.02.2005 22:16

Hammerfall - Chapter V: Unbent, Unbowed, Unbroken

Nowy album Hammerfallów :). Zespół ten budzi różne uczucia, nawet u mnie. Z jednej strony przedstawiciel nurtu muzycznego, który najbardziej lubie z drugiej straszna o-zone'owość - z płyty na płytę większa. Po wspaniałym, zdecydowanie najlepszym Glory to brave coraz skoczniej, coraz radośniej. Twory zespołu trudno nazwać genialnymi - ot, radosne rycerskie przyśpiewki, które mimo wszystkiego słucham z dużą przyjemnością.
Jak prezentuje się Chapter V? Świetnie. Szczerze mówiąc po Glory to Brave to najlepsze, co zespół nagrał. Zachowując hammerfallowy styl zagrał mniej cukierkowo niż na poprzednim krążku (Crimson Thunder), ale z klimatem, siłą i... wogóle :).
Oczywiście, co charakteryzuje płyty Hammerfalla obok znakomitych kawałków (Secrets, Blood Bound, Fury of the wild, The Templar Flame, Kinghts of the 21st century... nawet ballada Never Ever mi się w miare podoba, wiele lepsza niż ballada z poprzedniej płyty), znajdą się marne - może zagrane przyzwoicie, ale bez wyrazu i na jedno kopyto, zlewające się z bezksztaltną masę wieelu podobnych do siebie piosenek Hammerfalla (na tej płycie Born to rule, Hammer of the Justice, Take the black i intrumentalne Imperial - krótkie, bez wyrazu i można wywalić z książka).
Nie mniej kilka tych znakomitych kawałków i klimat jaki na całej płycie panuje dla mnie tworzą album który będzie u mnie na playliście dłuugi czas :).

Let the hammer fall! :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Lilly » ndz 20.03.2005 17:45

Voices in my head - Riverside

Niedawno mi wpadla w rece najnowsza EPka Riverside. 5 nowych utworow i 3 z popezedniej plyty - wersje live. Klimat calej plyty podoba mi sie chyba nawet bardziej niz album Out of myself.

Us
Bardzo liryczny kawalek, spokojny motyw gitrowy na poczatku (troche podobny do poczatku 3 Libras APC, ale to tylko pierwsze wrazenie). Jak sie slucha tego utworu, to tak jakby muzyka sie gdzies rozplywala wokol...

Acronym Love
Tym razem wiecej pianina na poczatku... chociaz pozniej caly utworek to w wiekszosci popisowka gitary...

Dna Ts. Rednum or F.Raf
To jest moj ulubiony kawalek na plytce. Proste, lekko wschodnie motywy (a ja bardzo lubie takie motywy). Numer dlugi, lekko zawodzacy z ciekawa rytmika basu...

The Time I Was Daydreaming
W tym kawalku bardzo spodobala mi sie harmonia wokalu na tle bardzo spokojnego podkladu gitary.

Stuck Between
Podobnie jak w poprzednim utworze ciekawa harmonia wokalu. Piosenka doceniona przez Trojke - w ostatnim notowaniu LP3 zajela 38 miejsce, a to dopiero poczatek ;-)

Stare kawalki live
I believe
Loose Hearts
Out of myself

Naprawde polecam do wydawnictwo. Na razie dostepne jedynie na http://www.rockserwis.pl (do jutra - 21.03.2005 jest promocja)
Obrazek
Awatar użytkownika
Lilly
Lady
Lady
 
Posty: 941
Rejestracja: wt 09.09.2003 10:13
Lokalizacja: Wrocław/Częstochowa (Moonglade)

Postautor: Vampdey » pn 21.03.2005 21:01

Iced Earth - Glorious Burden
Płytka jak plytka... Strasznie nijaka, niby dobry poziom a jednak jakoś nie porywa - moża sluchać, acz szczyty możliwości Iced Earth to to nie są. I nie pisał bym tu o niej, gdyby nie jeden szczegół... Album 'Glorious Burden' składa się z dwóch krążków, prawidłowe 'GB' oraz drugi - 'Gettysburg 1863'. I o nim tu słów kilka skrobnę :).
Utwory Gettysburgowe lecą u mnie na playliście już od dobrego tygodnia. I za nic nie potrafię przełączyć na coś innego!
Na 'Gettysburg 1863' jak łatwo się domyślić głównym tematem jest jedna z głównych bitew wojny secesyjnej, gdy to wojska Unii powstrzymały armię Konfederacji Poludnia przed inwazją na północ. Na krążku mamy trzy długie kawałki (łącznie 30 min muzyki), gdzie każdy omawa kolejny dzień bitwy. A całość nagrana wraz z orkiestrą praską... Wszystko przedstawione jest tu z dużą pieczołowitością, z opisaniem kolejnych manewrów i rozwoju wydarzeń. A w tle ciągły ostrzał alrylerii i inne ogłosy bitewne. Kompozycja fenomenalna, tekst również wyjątkowo mi sie podoba...
Polecam :).

In July 1863
A Nation Torn In Tragedy
A Trick of Fate, Two Great Armies Merge
Gods Of War At Gettysburg
Devastation Lies Ahead
50,000 Bodies Litter The Land
Hell Rages Three Full Days
The Reaper Sows, There’s The Devil To Pay



The Pressure’s On And The Reb’s Attack
The Yanks Must Hold, They Can’t Fall Back
Just Two Brigades, 2000 Strong
Against 20,000 They Can’t Hold Long

General Reynolds Makes His Way
Expect No Mercy From The Iron Brigade
Until He Shows They’re On Their Own
But Buford’s Men Have A Will Of Stone

(The Devil to Pay)
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Vampdey » ndz 03.04.2005 10:29

Running Wild - Rogues en Vogue

Cóż - Piratów wypada znać. Legenda heavy, wykonanie nie do skalkowania i wspaniały klimat.
Z tym, że nawet legendy niestety czasem zaczynają się wypalać. Że Running wild nagrywało płytki na jedno kopyto (innymi słowy odcinało kupony) zauważono jeszcze długo przed ReV. Ale Rogues en Vogue pod tym względem dla mnie bije rekordy.
Dalej jest to klimat morza, pirackich grabieży, okupionych krwią skarbów. Dalej mamy tu standartowy na Running Wild świetny klimat. Mamy chwytliwe melodie, których słucha się z pewną przyjemnością. Ale to samo mieliśmy na poprzednich płytach - a było ich sporo. Na ReV nie ma nic nowego; nie ma riffu, który nie zlewałby mi się z tymi z poprzednich płyt. Chyba nawet muzycy są znudzeni tym wszystkim, co widać: dla mnie w porównaniu do np. płyty The Rivalry, instrumenty na ReV brzmią jak grały na nich automaty.
Podsumowując? Można acz nietrzeba. Jak ktoś chce. Z tym że szkoda.
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Ryan O'Connell » ndz 03.04.2005 13:13

Marillion - Misplaced Childhood

Jedna z najlepszych płyt w dorobku zespołu. W składzie z Fishem stanowi smakowity kąsek, także dla tych, którzy Marillion nie znają.

Płytę otwiera liryczny Pseudo Silk Kimono, zapowiadający melancholijną i pełną głębokich przeżyć płytę. Sam utwór stanowi preludium do drugiego na płycie utworu Kayleigh. Kayleigh to zmyślone imię dla ukochanej mężczyzny, o którym mówi piosenka. Moc tego utworu jest tak wielka, że na całym świecie dziesiątki par pokolenia Marillion nadało swoim córkom na imię Kayleigh właśnie. Słodko gorzki utwór opowiada o tym jaką była miłość dwojga kochanków i jaką pustkę czuje on po utracie najdroższego w życiu skarbu. Lavender to radosna piosenka o miłości i nieustannych myślach o niej. To jedyny tego typu utwór na płycie, bo już kolejne Bitter Suite, Brief Encounter, Lost Weekend, przytłaczają muzyką i tematyką. Podzielona na kilka części historia rozpoczyna się recytowanym opisem miejsca - mrocznego, przygnębiającego, którego wnętrze neguje wszelką szansę na świetlaną przyszłość. Płynnie przechodzi w okrzyk mężczyzny opowiadającego historię panienki, która była nikim więcej jak... Kiedy spotkał ją we Francji, była tym, za kogo miał ją ojciec. Dwieście franków za niewinność to niewielka cena. Heart of Lothian i Wide boys to historia o znanym scenariuszu - cel piątkowego wypadu? Wiadomy. Czy tacy są faceci ze szkockiego Lothian? Waterhole rozwiewa wątpliwości. To nie jest miłość. Wideboys to nie rycerze w srebrnych zbrojach. Kiedy wpadniesz w sidła Lords of the Backstage pozostaje Ci tylko udawać, że to nic takiego. Blind Curve i kolejne to sposób na opanowanie złamanego serca. Samotność, tego chcę. Tak się uchronię. Będziemy nieznajomymi... Co potem? Wędrówka? Jest tyle pięknych miejsc, choć nieszczęście czai się wszędzie. Tamta kobieta straciła męża na wojnie. Jak ona sobie z tym poradzi? Perimeter Walk to powrót do dzieciństwa. Szkoda, że nie można go przeżyć ponownie. Tyle chciałoby się zmienić. Zwróćcie moje dzieciństwo! Czy to już Childhood's End? Tak się kończy dzieciństwo? I my śmiemy nazywać się cywilizowanymi? Ale może rozwiązanie jest zupełnie inne i takie... oczywiste? Może to cudzy ból blokuje nasze możliwości? Płytę zamyka White feather będące manifestem solidarności z dziećmi na całym świecie, które utraciły najpiękniejszy okres swojego życia.

To płyta, którą trzeba przesłuchać dziesiątki razy by ją docenić a setki by w pełnie pojąć. Polecam!
Awatar użytkownika
Ryan O'Connell
Rycerz
Rycerz
 
Posty: 270
Rejestracja: wt 29.04.2003 12:44
Lokalizacja: Częstochowa / Wrocław

Postautor: Gvynbleid » sob 12.11.2005 21:50

Jean Michelle Jare - Koncert w stoczni

Coś niesamowitego - ten człowiek to legenda - legenda która powstawała na naszych oczach, w swoim gatunku nie ma sobie równych. Człowiek który był w stanie zrozumieć dramat i doniosłość wydarzeń stoczni gdańskiej (a mało jest ludzi z zagranicy - nawet wykształconych - którzy są w stanie powiedzieć o polsce i polakach więcej niż złodziej czy Auschwitz). Mury - Jacka Kaczmarskiego w wykonaniu Jare'a wywołały u mnie po prostu potok łez. Reszta utworów to klasyki takie jak chociażby Oxygen 8. Płyta którą bez względu na gusta muzyczne trzeba mieć (chociażby na dysku, ale powiem wam że od 4 lat pierwszy raz kupiłem orginał).
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: Hifidelic » pn 07.08.2006 11:59

Krótko i bez zbędnego ............. .
Dla wszystkich fanów (i fanek ;) ) Riverside:
INDUKTI album S.U.S.A.R.
Obrazek
Debian Sid i jest git!
Awatar użytkownika
Hifidelic
Spammer!!!
Spammer!!!
 
Posty: 1137
Rejestracja: ndz 13.07.2003 18:27
Lokalizacja: Uroczysko

Postautor: Gvynbleid » śr 15.11.2006 20:58

ZZ Top - "Fandango" kapitalna płytka zwłaszcza do samochodu, hardrockowe riify które w każdym obudzą duszę harleyowca. Najlepszy a zarazem chyba najpopularniejszy utwór zespołu - Tush - zagościł w moim winampie praktycznie na stałe. Muzyka tego zespołu jest trudna do opisania - jest to hard rock, z domieszkami boogie, bluesa i jakichś wytworów typowo texańskich; nie jestem w stanie dokładnie określić jaka ta muzyka jest a posługiwanie się zwulgaryzowanym slangiem młodzieżowym uważam za prostactwo - nie mniej jednak chyba byłoby to najbardziej adekwatne co do moich przeżyć ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: RaF » czw 16.11.2006 1:48

Sasha Lazard, "The Myth of Red"

Sasha Lazard zabłysnęła bodajże przy projekcie "Trance Opera", czyli czymś, co zostało nazwane "classic meets pop". Ona sama zyskała przydomek "Trance Soprano" - i coś w tym jest. Nie ma tu latania po skali z dołu na górę i z góry na dół, jak ma to miejsce w operze, jest za to czuły, subtelny śpiew, pozwalający się wsłuchać i wyciszyć, doskonały do słuchania w długie, nieprzespane noce (spędzane na pisaniu pracy dyplomowej - dlatego rzeczy odwracające uwagę raczej rzadko u mnie ostatnio goszczą ;)). Jakiś czas temu wydała swoją solową płytę, która zyskała sobie, z tego co zdążyłem się zorientować, spore uznanie krytyki. Co więc mogę powiedzieć o "The Myth of Red"?

Z całą pewnością jest to płyta niesamowicie różnorodna. Przyznam się bez bicia, że z początku nie potrafiłem się w niej odnaleźć. Bo czego tu nie ma: jest trip hop, trochę techno, może acid jazz, do tego opera i szeroko pojęta muzyka poważna (inspiracje Rachmanowem, Verdim czy Rimskim-Korsakowem, znajdziemy tu też wersję słynnego hymnu "Ave Maria"), przemieszana z dźwiękami piosenki francuskiej i rosyjskimi przyśpiewkami. Mało? To jeszcze podlejmy to sumeryjską mitologią i francuską poezją (Charles Baudelaire, "La Revenant"). Śpiewa się zaś po angielsku, francusku, rosyjsku i łacinie. Pewnie coś pominąłem, ale obraz albumu przynajmniej zarysowałem. W jakiś cudowny sposób udało się jednak zapanować nad tym miszmaszem i album jest zaskakująco spójny. Chyba mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że ociera się o album konceptualny, choć nie jest to nic tak prostackiego, jak, nie przymierzając, "A Nightfall in the Middle Earth" Blind Guardianów (niczego im nie umniejszając). Koncept kryje się tu w subtelnościach, w nastroju, w znaczeniach. Punktem wyjścia jest mit o Isztar (wspominałem już o sumeryjskiej podlewce), a płyta jest w gruncie rzeczy opowieścią o kobiecie, jej żądzach i namiętnościach, oraz o przemianie, jaką ona przechodzi. Mitologia ma jednak taką fajną cechę, że jest uniwersalna, dzięki czemu historię Isztar - a raczej istotę tej historii - udało się opowiedzieć w sposób pośredni, odwołując się do szeroko pojętego świata mythosu. Ach, ta mitologia. Tak sobie myślę, że to chyba lektura książek Karen Armstrong zmieniła moje postrzeganie świata, bo teraz wszędzie dostrzegam jakieś nawiązania do mitów i ogólną tęsknotę za nimi, nie zawsze uświadomioną. Cóż, człowiek ciągle się uczy ;)

Nastrojowo płyta jest bardzo intymna, skupiona na wokalu, z instrumentarium nie odwracającym uwagi. Wspominałem już o tym wcześniej, ale wspomnę jeszcze raz ;) Jest kilka bardziej energicznych kawałków, np. instrumentalne "Battle of Erishkigal" (Erishkigal lub Ereshkigal, czyli po polsku Ereszkigal, to siostra Isztar, "Królowa Wielkiego Poniżej", władczyni Podziemi), gdzie śpiew Lazard sprowadza się do wokalizy, a sama muzyka jest tyleż podniosła, co dramatyczna. Ale nie, to nie Manowar ;) Perełką jest "Princess Mononoke", czyli "Mononoke Hime" z filmu Miyazakiego. Lazard zaśpiewała ją w angielskiej wersji filmu, do słów Neila Gaimana. Tu mamy jednak inną wersję, z jeszcze bardziej ascetycznym podkładem muzycznym (sic!), za to zaśpiewaną z o wiele większym wyczuciem, odrobinę wolniej, czulej. Właśnie tak powinno to brzmieć od początku. Brawo. Wielka szkoda, że trwa tylko półtorej minuty.

Ja tak piszę i piszę, a tu już druga w nocy dobija pomału. Czas wracać do pracy... A mi się już, jak widać, palce na klawiaturze plączą i myśli w głowie kotłują. Co mogę dodać na zakończenie? "Mitu" znakomicie mi się słucha właśnie o tej porze, choć pisanina magisterska psuje cały urok. Bo najwspanialszy efekt jest wtedy, gdy panuje ciemność i cisza, kiedy mam wrażenie, że między mną a wokalistką jest pewna intymna więź, że obcuję z nią sam na sam. Mogę się wtedy wsłuchać w tę czułą opowieść, co ułatwia nienarzucające się instrumentarium oraz przemyślana produkcja. Właśnie tak powinna brzmieć solowa twórczość wokalistki - wszystkie światła na nią, nie troszczyć się o resztę (pod warunkiem, że ma ona co pokazać ;)). Co do tej reszty, to wśród współpracujących z Lazard muzyków wymienia się Franka Fitzpatricka, DJ Spooky'ego, Delerium czy skrzypaczkę Lili Hayden. Nie powiem, żebym ich znał, ale teraz zawsze będę mieć jakiś punkt wyjścia ;)

No nic. Krótko: płyta wyśmienita (do smakowania, jak Algi by powiedział ;)), warta posłuchania i przeżywania zawartej nań muzyki. Polecam, szczególnie że teraz długich zimowych wieczorów dostatek :)
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks
Awatar użytkownika
RaF
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3498
Rejestracja: pt 04.10.2002 22:24
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Sorden » ndz 14.01.2007 18:47

Carbon Based Lifeforms - World of Sleepers
Ultimae Records - INRE 021 - 2006

12. Abiogenesis 06:37
13. Vortex 05:55
14. Photosynthesis 05:41
15. Set Theory 06:41
16. Gryning 06:19
17. Transmission / Intermission 04:28
18. World Of Sleepers 05:17
19. Proton / Electron 06:44
20. Erractic Patterns 06:55
21. Flytta Dig 05:09
22. Betula Pendula 10:40

Hmm.. coz tu duzo pisac, plytka wysmienita dla osob lubiacych chill out'y jak i ambient'y :) szczegolnie ambient'y elektroniczne :) Jest idealna na dlugie samotne wieczory (na kanapie ze sluchawkami na uszach ) a takze na "niesamotne" wieczorki (juz niekoniecznie na kanapie ;)) ale wg. mnie to specyfika takiej muzyki :)
Plytka bardzo spokojna, mila dla ucha, jednakze miejscami nasiaknieta bardzo pozytywna energia co sprawia, ze jest swietna na zakonczenie ciezkiego dnia :) Naprawde jest niewiele plyt ktore mnie tak odprezaja :) Nie bede tu opisywal poszczegolnych utworo, gdyz uwazam ze plytke powinno sie sluchac jako calosc ! Mozna wtedy odbyc ekscytujaca podroz do innej rzeczywistosci ! co naprawde polecam :) !. Jesli juz mowa o polecaniu ;) to jesli "World of Sleepers" sie wam spodoba, to zachecam do zapoznania sie z plytkai wczesniejsza "Hydroponic Garden" , ktora jak dla mnie można potraktować jako wstep do wyzej opisanej plytki !

Polecam !!!!! wprawdzie nie wszystkim sie spodoba, ale mysle ze dla wyjadaczy gatunku to perelka :)
Pzdr!
Love, Trance & Psychedelic !
Awatar użytkownika
Sorden
Pretorianin
Pretorianin
 
Posty: 1238
Rejestracja: wt 05.11.2002 23:34
Lokalizacja: Gliwice

Postautor: Gvynbleid » pt 02.03.2007 11:35

Musze przelać żal na klawiaturę w odniesieniu do nowej płyty Nory Jones - "Not too late" - miałem nadzieję na kontynuację z poprzednich albumów, no ale cóż... Panna Jones poszła dalej bardziej w stronę, o zgrozo, country i nie zadowoliła mnie prawie żadnym utworem (poza "Sun doesn't like you"). Tekściarsko o niebo lepiej (niestety podobnie jak CKOD uważam że "piosenki o miłości są takie banalne" - a to specjalizacja ergo), zawoalowane intencje, sens mniej uchwytny ale co do melodii to jak dla mnie tragedia.
Obrazek
Awatar użytkownika
Gvynbleid
Paladyn
Paladyn
 
Posty: 808
Rejestracja: pn 16.02.2004 10:59
Lokalizacja: Silesia sweet Silesia

Postautor: Alganothorn » pt 02.03.2007 13:47

Gvynbleid pisze:podobnie jak CKOD uważam że "piosenki o miłości są takie banalne" - a to specjalizacja ergo

co to jest 'specjalizacja ergo'?
może się czepiam, ale nie rozumiem...
co do płyty - trzeba będzie rpzesłuchać, ale chwilowo jakoś jestem bardziej w klimatach 'Apetite for destruction' niż 'Feels like home'
;-)
pozdrawiam
We've all been raised on television to believe that one day we'd all be millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly learning that fact. And we're very, very pissed off.
Awatar użytkownika
Alganothorn
Monarcha
Monarcha
 
Posty: 5085
Rejestracja: pn 06.01.2003 23:02
Lokalizacja: point of no return

Postautor: Azirafal » sob 03.03.2007 13:53

H-Blockx - Time To Move

Hah, ostatnio przypomniałem sobie o tym zespole i zacząłem w kółko ich pierwszej i najlepszej zarazem płyty słuchać. Teraz dopiero mnie uderzyło ile oni podobnego mają z Red Hot Chili Peppers. Najlepiej ich muzykę określa RHCP + Dog Eat Dog :) Te klimaty. Kilka świetnych, dynamicznych kawałków (Risin' High, Revolution, Say Baby, Pour Me a Glass) kilka boskich wolnych (Do WHat You Wanna Do, cudowna balladka - Little Girl). Bardzo dobry album, który z pewnością na dłużej u mnie zagości. Z sentymentu i dlatego, że rzeczywiście jest niezły... 8)
If you don't stand for something you'll fall for anything.
Awatar użytkownika
Azirafal
Arcypryk
 
Posty: 1938
Rejestracja: wt 07.01.2003 15:33
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Azirafal » pt 30.03.2007 13:49

No to znowu ja - tym razem:

KoRn - UNplugged

Strasznie mi się spodobało to to cosio :D Część kawałków jest rzeczywiście lepsza (Love song), kilka jest równie dobra jak oryginał (Hollow Life, Coming Undone), a kilka taaaak śmiesznie powychodziło (Blind grane jak przez zespół grywający w tle w restauracyjkach, Twisted Transistors), no i kilka po prostu spoko (Thrown Away, Freak on a Leash z Amy Lee). Fajna fajna, bardzo fajna rzecz. Ale prawdą jest, że Davies nie ma głosu zupełnie :twisted: I bardzo sympatycznie i autibiograficznie (biedny i smutny był ten Davies w liceum, chlip chlip) brzmi ichnia wersja "Creep" Radiohead (choć tu akurat różnicy prawie nie ma, oprócz głosu oczywiście ;) ).
If you don't stand for something you'll fall for anything.
Awatar użytkownika
Azirafal
Arcypryk
 
Posty: 1938
Rejestracja: wt 07.01.2003 15:33
Lokalizacja: Warszawa

Postautor: Vampdey » pn 08.10.2007 21:37

Iced Earth - Framing Armageddon
Rewelacyjny album.
Poprzednia płyta, "The glorious burden" była przez fanów bardzo mocno krytykowana za całkowite odejście od stylu zespołu, thrashowa ciężkość przeszła tu w power, tubalny, niski głos Barlowa został zamieniony na wysoki (często skrzekliwy) wokal Owensa, mroczny i ponure tematy utworów zastały zastąpione przez teksty o historii.
Tymczasem na "FA" powrócono do starego stylu. Jest ciężko, mrocznie, wokal Owensa bardziej się wpasował w styl grupy. Płyta, nawet jeśli nie czytało się tekstów piosenek, aż kipi apokaliptycznym klimatem, czuć tu ponury zmierzch ludzkości, atmosferę starożytnych proroctw i armagedonu. Chociaż historyczne przyśpiewki z poprzedniej płyty też stały na wysokim poziomie, to na "FA" powrócił Iced Earth taki, jakim powinien być.
Prawie wszystkie utwory utrzymane są w podobnym klimacie i stylu grania, co może na początku znajomości sprawiać wrażenie, że są skomponowane na jedno kopyto - tym bardziej, że w wszystkich występują chóralne refreny i podobne melodie. Jednak po paru przesłuchaniach, gdy mija pierwsze wrażenie i zaczynamy się wsłuchiwać, wychodzi na wierzch ich odmienność.
Riffy są drapieżne, brzmienie gitar ostre, śpiew Owensa agresywny i dobrze wpasowujący do dusznego, apokaliptycznego klimatu. Pomiędzy "pełnoprawnymi" utworami jest dużo przerywników budujących klimat, którym nie potrafię zarzucić im "zapychajdziurowości" ;).
Płyta cud dla fanów dla fanów metalu i Iced Earth ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: Gavein » czw 20.12.2007 13:03

Vampdey pisze:Iced Earth - Framing Armageddon
"The glorious burden" była przez fanów bardzo mocno krytykowana za całkowite odejście od stylu zespołu, thrashowa ciężkość przeszła tu w power, tubalny, niski głos Barlowa został zamieniony na wysoki (często skrzekliwy) wokal Owensa


A wiesz, że Owensa w IE juz nie ma i że Barlow wrócił na wokal?
Nostalgicznie mi się robi, kiedy czytam recenzje płyt hard&heavy... Czuję się, jakbym znowu miał 14 lat. Hail!!! :lol:

Wracając do tematu głównego, album 'Sex Change' zespołu Trans Am zrobił na mnie całkiem duże wrażenie - coś się jednak w muzyce dzieje... Gitarowo-perkusyjno-syntezatorowe, odjechane klimaty i dobre kompozycje - rekomendacja!
Awatar użytkownika
Gavein
Lord
Lord
 
Posty: 1132
Rejestracja: pn 19.11.2007 12:41
Lokalizacja: Anamasobia

Postautor: Vampdey » czw 20.12.2007 14:07

A wiesz, że Owensa w IE juz nie ma i że Barlow wrócił na wokal?


?!?!?!?!?!
:|
Już przeczesuję net.
Jeśli to prawda to w mojej opinii cholerne szkoda. Barlow był bardzo dobry, ale zmiana stylu po przyjęciu na wokal Tima to coś jeszcze lepszego. Takich rzeczy jak trylogia o Gettysburgu z Barlowem już się nie powtórzą :(


Nostalgicznie mi się robi, kiedy czytam recenzje płyt hard&heavy... Czuję się, jakbym znowu miał 14 lat. Hail!!!

Aż nie wiem jak to odebrać... :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Vampdey
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3946
Rejestracja: sob 16.11.2002 20:34
Lokalizacja: Bełchatów/Łódź

Postautor: RaF » ndz 24.02.2008 22:26

Ayreon, "01011001"

Niemal 4 lata minęły od ostatniego albumu Ayreona (nie licząc reedycji płyt wcześniejszych oraz wydań bliźniaczego Stream of Passion, w tym świetnego koncertu "Out in the Real World"). Jak na moje uszy to niedopuszczalnie długo

Teraz, miesiąc po premierze, po osłuchaniu się i opadnięciu początkowej ekscytacji, mogę napisać słów parę o niniejszej płycie.

Startujemy z grubej rury: "Age of Shadows" to znakomita zapowiedź płyty: monumentalne, prawie 11-minutowe dzieło będące tyglem styli i motywów. Jest industrialnie, mocno i metalowo, jest również spokojnie, zimno, ambientowo. Rozbudowane partie wokalne zarówno solowe, jak i chórkowe. Nawet trochę orientalnych klimatów, choć to raczej jako ozdobniki, ponieważ tematycznie nijak się mają do opowieści. Lucassen nie tworzy muzyki oryginalnej, ma jednak swój styl, jego muzyka to takie "wszystkiego-po-trochu", jednak udaje się uniknąć cudacznej kakofonii, a całość okazuje się spójna, dobrze przemyślana i, co najważniejsze, znakomicie brzmiąca. Taki właśnie jest "Age of Shadows", taka również jest "01011001" (będę używał zamiennie nazwy "Y", bowiem tej litery kodem ASCII jest tytułowy numer, a o tęże literę tu właśnie chodzi).

Generalnie wydaje się, że Lucassen sprzęgnął w jedno cechy innych swoich projektów, konkretnie Ambeonu i Star One. Jest kosmicznie - w dobrym, oldschoolowym znaczeniu tego słowa. Całość obficie nasączona elektroniką, ale też mocniejsza w brzmieniu od takiego "Into the Electric Castle" czy nawet "The Final Experiment". Nie brakuje wprawdzie bardziej lirycznych/przyziemnych kawałków z raczej rockowym brzmieniem (coś nieco na kształt "The Human Equation"), a także skrzypiec, wiolonczeli czy fletów, album odbieram jednak jako znacznie chłodniejszy i bardziej... nieziemski? Trudno dobrać właściwe słowa, to jest coś, co wymyka się dobremu zdefiniowaniu. "Kosmiczny" chyba rzeczywiście najlepiej tu pasuje, tak na kształt "Into the Black Hole" (choć nie w tej wersji śpiewanej przez Dickinsona, bo ona mi nie podeszła; moim ideałem jest ta ze wspomnianego koncertu "Out in the Real World", ze znakomitym, bardzo emocjonalnym wokalem Damiena Wilsona i nieziemską wokalizą sióstr Bovio - wszystko to, w połączeniu z ascetycznym podkładem, stwarza wrażenie osamotnienia w bezkresnej, ciemnej i zimnej pustce - super!).

Album (dwupłytowy! przeszło 1,5 godz. słuchania!) wpisuje się w snutą przez Lucassena opowieść o dwóch rasach: tajemniczych Wiecznych (Forever) i ludzi (Men). O ile w poprzednich albumach ten dualizm nie był mocno eksponowany, w "Y" jest on już wyraźny - tak w treści, jak i w stylistyce. Część "ludzka" jest taka właśnie - ludzka. Przyziemna, codzienna - acz z dającą się wyczuć atmosferą dekadencji i obłędu. "Wieczni" to potężne chóry, mocne głosy, a jako że są pozbawieni zdolności odczuwania emocji - twarde i zimne brzmienia. Swoją drogą Lucassen deko się tu zagalopował, bo ci niby wyprani z emocji Wieczni bardzo sugestywnie wyśpiewują swoje... emocje ;)

The age of shadows has begun
I won't accept what we've become!
We stand to lose more than we have won!


Ale wybaczyć można, jako że muzyka przednia.

Obie części przeplatają się wprawdzie ze sobą, dominującą jest tu jednak wyraźnie ta poświęcona Wiecznym - zajmuje stosunkowo więcej czasu, dominuje też formą, mocą brzmienia. Z utworów im poświęconych znakomicie prezentują się ponaddziesięciominutowce, których jest 3, każdy mocno urozmaicony stylistycznie i strukturalnie. Cudne "Comatose": pulsujące, z ascetycznym, ambientowym podkładem, zimne, puste i hipnotyzujące - jedna z dwóch stricte spokojnych piosenek na płycie.
"Ride the Comet" - krótki, mocny i energiczny kawałek ze staccatowym rytmem, nieziemską semi-wokalizą Floor Jansen i wyśmienitym, rockowym, chropowatym wokalem Magali Luyten. (Swoją drogą - kolejny super głos. Niepozorna dziewczyna, a jaka moc. Dobre, oldschoolowe śpiewanie, żadne tam czyste i wysokie, żadne wysublimowane – to po prostu żywioł :))
Świetne "River of Time" z duetem Boba Catleya i Hansiego Kürscha. Pierwszego ogólnie lubię tak średnio (choć na tym akurat albumie jego śpiew mi się podoba), drugiego natomiast - bardzo. "River of Time" jest bodajże jedyną piosenką, w której wokal Kürscha jest wyraźnie na pierwszym planie, a w dodatku bez voiceduba. Szkoda, że Lucassen nie wyżyłował go bardziej, bo Hansi ma świetny głos i aż się prosi o jakieś potężne nuty z wysokich oktaw. Choć może za bardzo BG-owate bym chciał ;)

Część ludziowa jest mniejsza, miększa i spokojniejsza. Fajne jest "Web of Lies" - druga ze spokojnych piosenek, obok wspomnianej wcześniej "Comatose". Duet Simone Simons i Phideaux Xaviera, piosenka lekka, liryczna, choć niestety z wtórną melodią wygrywaną na akustycznej gitarze, skrzypcach, wiolonczeli i flecie.
Bardzo spodobało mi się "The Truth is Here". Liselotte Hegt perfekcyjnie weszła w rolę pielęgniarki z zakładu dla obłąkanych. Jej partie są wprawdzie krótkie, stanowiące raczej tło dla monologu obłąkańca (w którego, zapewne z braku chętnych, wcielił się sam Lucassen ;)), ale znakomite mimo to.

Mr. L, can you please be still?
You hotta hush now, please, have another pill
:mrgreen:

Zresztą ogólnie wokaliści spisali się bardzo dobrze. Kilka nazwisk znanych i uznanych (Catley, Kürsch, Jansen, van Giersbergen...), kilka szerzej nieznanych (Hegt, Luyten) - głosy jednak niebanalne, dobrze poprowadzone przez Lucassena (facet ma do tego smykałkę). W "01011001" linie wokalne są bardziej kompleksowe niż na wcześniejszych albumach, nakładają się na siebie, przechodzą jedna w drugą, kontrują i harmonizują na skalę większą niż dotąd. Ayreon nie ma swojego głosu - nigdy nie mial - i za to między innymi tak go lubię. Każdy wokalista każdorazowo wnosi coś nowego do swojej roli; każdorazowe wykonanie tego samego utworu jest zupełnie inne - wystarczy posłuchać koncertów: różne aranżacje, różne klimaty, różne akcenty i wydźwięki - żadne tam odbębnianie żelaznego standardu, jak czyni to większość zespołów.

Ayreon nie ma swojego głosu (choć Jansen i van Giersbergen nagrywały tu wcześniej), nie ma tu więc żadnego dominującego charakteru. Każdy głos to wątek: indywidualny, rozpoznawalny, unikalny, ale jeden z wielu, wątek meandrujący, to splatający się z innymi, to wybijający się ponad nie. Każdy album Ayreona jest niczym złożony arras, plątanina wątków i różnorodności, które tworzą coś warte podziwu. Cóż, muzyka Ayreona jakoś szczególnie podziwogodna nie jest, z pewnością jednak jest warta poznania.

Tak więc niniejszym do poznania zachęcam :)

(BTW: Na stronie ayreona (http://ayreon.com) znaleźć można sample wokali, a generalnie na necie (gł. youtube - szukać 'ayreon') nawet całe piosenki - jakby kogoś interesowało i chciał wypróbować przed zakupem.)
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks
Awatar użytkownika
RaF
Katedralny Malkontent
 
Posty: 3498
Rejestracja: pt 04.10.2002 22:24
Lokalizacja: Warszawa

Następna

Wróć do Muzyka

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości