Hmm byl ktos kiedys w starym bunkrze ?
Sam z siebie jest dosc zblizony do lochu tylko nieco jasniejszy przy wejsciu
wiec moze niektorych nie przeraza ale ja mam z takim miejscem zwiazane dziwne wspomnienia.
Jak bylem maly(8-9lat) lubilismy z takimi dwoma kumplami zakladac "kryjowki" - takie odpowiedniki domku na drzewie dla poszukiwaczy mocniejszych wrazen i kiedys zapedzilismy sie dalej az doszlismy do starych bunkrow na bemowie niedaleko hali Legii (niedawno byl tam jakis piknik czy cos) i uznawszy ze to najleprze miejsce jakie moze byc zaczelismy je zwiedzac. Jak dobrze pamietam byla jesien(w kazdym razie padal deszcz ^^) wiec bylo calkiem "spooky" na dodatek jeden z kolegow musial isc do domu wiec zostalo nas 2 i mielismy jeszcze tylko zajzec do ostatniego wejscia weszlismy z jedna latarka i za pierwszym zakretem zobaczylismy gwiazde dawida(ktora uznalismy za pentagram) ,jak weszlismy do pomieszczenia w ktorym poza nasza mala altareczka nie bylo innego zrudla swiatla uslyszelismy jakis belkot - zaczalem sie na serio cholernie bac - na dodatek moj kolega uznal ze to satanisci(no comment
) i nas pobija. Zaczelismy wybiegac i zobaczylismy ze ktos idzie z innego pomieszczenia ,pozniej jak sobie to przypominalismy doszlismy do wniosku ze byl to menel z wuzkiem na smieci ale wtedy dla nas byl to bandyta-satanista ktory nas zabije
Zanim wrocilismy pozniej na tamten teren minely ze 2 tygodnie i pozniej sie z tego smielem ale to bylo cos
To wspomnienia z dawnych lat ale do tej pory uwazam ze stary bunkier pelen szczorow i innego badziewia w pozne jesienne popoludnie to nic przyjemnego.
Kolejna lokacja ktorej przemiezanie wywoluje u mnie ciarki na plecach to wielki cichy las bezgwiezdna noca bez zadnych odglosow poza robactwem zadnych dodajacych "otuchy" zawodzen wilkow sygnalizujacych ze jakas istota oprocz nas zyje... amatorom takich wrazen moge smialo polecic przechadzke po lesie w pochmurna noc.
Ostatnie miejce ktore napawa mnie przerazeniem jest pelne ludzi czesc z nich jest nawet bardzo przyjazna ale gdy ide rano po sliskich od rosy schodach poczym przekraczam uchylone na wpol przeszklone drzwi zaczynam drżeć ,mowie - dzien dobry - do stojacej przy nich niewysokiej chudej osobie o pustym spojzeniu odzianej w cos co pzrypomina fartuch ,wokol mnie pelno ludzi wydajacych rozne odglosy - jeki ,wzdychanie ,ciche rozmowy - lecz zaden z nich nie przypomina smiechu i zaden nie jest wolny od smutku pomieszanego z przerazeniem. Ide dalej i zaczynam schodzic w dol schodow do lochu gdzie czesc pomieszczen sluzy za sale ,za masywna krata strzezona przez dwie istoty o wrednowatej mimice ktore kiedys chyba byly kobietami... dochodze do szafki podrodze wymieniajac usciski dloni i calusy z innymi wspol-menczennikami i menczenniczkami pospiesznie odkladam rzeczy i odchodze zeby nie zostac przylapanym w niezmienionych butach przez ogropodobny byt ktory tego dnia przemierza podziemia... Wchodze na gore korytarze pustoszeja mijam popiersie P-Jasnorzewskiej ktoremu wszystkie starsze istoty oddaja chold ,przyspieszam kroku juz po osmej jezeli teraz ktos mnie znajdzie na korytazu zacznie sie przesluchanie i padnie to przerazajace pytanie : dlaczego wy sie zawsze spozniacie ?(jacy "wy" jestem przeciez sam o co biega ? dlaczego patrza na moje buty ,co jest nie ma przejscia czy jak...) ,jakos docieram do pomieszczenia docelowego ,wszyscy siedza wpatrzeni w swojego oprawce ktory wlasnie wywoluje ich po nazwiskach ,probuje usiasc i nieprzeszkadzac ale jak zwykle nie udalo sie... kolejny poranek w szkole zaczety od "S" w dzienniku ale nie smuce sie ba wciaz zyje i mam swoj mozg na miejscu ,pytanie jednak jak dlugo uda mi sie jeszcze opierac ?
Ps.W ostatnim przykladzie moze mnie troche ponioslo...