Zapewne wg. Aziego powyższy post był niedługi
Spotkanie uważam za udane. Męczące, bo męczące, ale było to przyjemne zmęczenie
Krótki plan wydarzeń.
Godzina 10:30 - przybycie niżej podpisanego na stację metro Kabaty, zaopatrzenie się w pierwsze zapasy płynów do uzupełniania i zaczajenie się na strategicznej pozycji tuż przy wyjściu z dworca (na palącym słońcu, niestety).
Godzina 10:55 - zjawienie się JC, pędzącego na rowerze i powodującego ogólny postrach i zamieszanie wśród przechodniów i samochodów.
Godzina 11:05 (a więc nie tak znowu punktualnie
) - zjawienie się Algiego i Wotana, którzy wynurzyli się z podziemi niczym... hmm... no, to co się zwykle wynurza z podziemi
Godzina 11:07 - wyżej wymienieni udają się dokonać zaopatrzenia.
Następne minuty wypełnione były rozmową niżej podpisanego i JC na tematy niezobowiązujące, jak np. obgadywanie użytkowników, planowanie banów i inne podobne zajmujące adminów sprawy
Godzina 11:15 - Algi i Wotan powracają z zaopatrzeniem, czyli paczką chipsów
Towarzystwo po krótkiej rozmowie i wymianie kąśliwych komentarzy udaje się pod sklep, by tam, koczując w cieniu, poczekać na Aziego.
Godzina 11:30 - Rozlega się dzwonek telefonu JC - to dzwoni Azi, którego obserwujemy przez płot, jak idzie i macha ręką. My też mu machamy. Niech się cieszy
Witamy go później komentarzami, których nie zrozumiał, a które wynikły z naszej obserwacji jego zbliżania sie do nas. Później ginie w odmętach sklepowych wraz z JC, który udał się tam, zostawiając nam naiwnie swój dobytek w postaci rowera i plecaka. Niestety, przez ten czas, kiedy robił sprawunki, nie udało nam się znaleźć uczciwego kupca na te rzeczy. Poza tym oczekiwanie niżej podpisany, Algi oraz Wotan umilają sobie plotkami o tym i owym, komentowaniem sportowych wydarzeń i wymachiwaniem wirtualną ciupagą w takt zbójeckiej muzyki
Godzina 11:40 (około) - Ruszamy na szlak. W palącym słońcu wchodzimy na ubitą, piaszczystą glebę. Pośród wysokich traw napotkaliśmy pierwszego nieprzyjaciela - Aziego zaatakował pająk! Niestety, zanim zdążyliśmy dobyć oręża, łajdak zwiał. Niezrażeni, a raczej podbudowani moralnym zwycięstwem, zaczynamy snuć plany odnośnie LARPa i wysłaniem Aziego, jak sam zresztą wspominał, na zwiad cholera wie gdzie. Nieco później ciężko ranny został Wotan, którego stopę zaatakował kamyk leżący na ścieżce. Wykazując się heroizmem, nie zważając na cierpienie, chciał, abyśmy go zostawili, a zatrzyma "ich" (o jakich "ich" chodziło, nie udało się ustalić). Nie mogliśmy jednak na to pozwolić. Zabraliśmy Wotana ze sobą.
Nieco później dotarliśmy do ściany lasu, jednakże JC, jakby przeczuwając, że w obiecującym wytchnienie cieniu może czaić się Wielkie Zło, poprowadził nas na wzgórze spalone słońcem, gdzie szliśmy dłuższy czas, okazyjnie unikając wrogich jeźdźców na rowerach, umilając sobie drogę próbami zrozumienia Azirafala i obrzucaniem szyszkami JC, który w parł na przedzie
I oto wreszcie, kiedy w gardłach naszych zaczęło brakować już wody - w zboczu po lewej stronie pojawiła się wyrwa i wąska ścieżka prowadząca w las. Skorzystał z tego JC, z głośnym okrzykiem bojowym rzucając się na swoim dzielnym stalowym rumaku (o imieniu Avenger i odpornym nawet na Y2K
) na łeb, na szyję. Tuż za nim w dół runęła reszta naszej drużyny. Rozpęd był tak wielki, że wyhamowaliśmy dopiero przed pierwszymi drzewami. Zmęczeni słońcem, zanurzyliśmy się w gęstwinę. Niedługo przyszło nam szukać ławeczki - znaleźliśmy nawet dwie! Dziwnie jakoś wszyscy skierowali się do tej po prawej...
Po odkurzeniu okazało się, że dla JC nie starczyło miejsca, ale w końcu jakoś się pomieściliśmy. Polało się piwo i insze płyny, z chrupaniem zaczęły znikać chipsy, a po chwili okazało się też, że zapasy poczynione przez Wotana i Algiego nie ograniczały się tylko do tego ziemniaczanego przysmaku, ale obejmowały także jakieś ciepłe bułeczki. Ciepłe to było wszystko i tak, nawet kanapki Aziego i moja woda mineralna, ale trzeba być wyrozumiałym
Tu okazało się, że licho nie śpi, i opadły nas hordy żądnych krwi komarów. Zaczęła się kulminacyjna część posiedzenia na ławeczce, obejmująca podskoki, klaskanie, przeklinanie i dzikie śmiechy niżej podpisanego, Algana i Wotana, na których zdziwieni JC i Azi patrzyli jak na pacjentów szpitala dla dzieci normalnych inaczej. Po pewnym czasie przeciwnik zaczął uzyskiwać nad nami przewagę, ale my się nie poddaliśmy! Zastosowaliśmy heroiczny manewr wycofania się na z góry upatrzone pozycje, czyli w głąb lasu. Marsz wypełniony był podskakiwanem, klaskaniem i rozmowami. W ferworze walki drużyna nasza wpadła w szał bojowy, co zaskutkowało zwaleniem potężnego drzewa - uwiecznione na zdjęciu przez JC. Po dłuższej wędrówce zacienionym szlakiem wyszliśmy na płonącą słonecznym ogniem ulicę Prawdziwka o przedziwnej numeracji domów i, jak nam się wydało, zamieszkanej przeważnie przez psy. Blask słoneczny obronił nas nieco przed tymi stworzeniami mroku, jakimi są komary. Jedynym niepocieszonym był Wotan, ale to inna bajka
W międzyczasie urządził sobie polowanie na jaszczurkę, którego rezultaty będzie można obejrzeć
Godzina 13:40 - czyli godzina, kiedy Aziemu pierwszemu na myśl przyszło, żeby spojrzeć na zegarek. Działo się to w momencie, kiedy przedzieraliśmy się przez pola kapusty, wdychając wspaniały aromat tego szlachetnego warzywa. W kilku miejscach leżały kopy jakichś niewyrośniętych kartofli. Pierwszy dorwał się do nich Wotan i już po chwili pyry śmigały w powietrzu. Chwilę później JC oberwał w głowę jedną z nich, za co Azi otrzymał pierwszego w tym dniu bana.
Godzina "parę minut po 14" - od drużyny odłącza się JC, który po wymianie obuwia z marszowego na jeździeckie dosiada swojego Mściciela Y2K i znika w porośniętym lasem jarze, do którego wjeżdżać mogli tylko rolnicy i służby miejskie.
Godzina 14:30 - drużyna w czteroosobowym składzie dociera do gospody "Tesco", gdzie dokonuje uzupełnienia zapasów płynów (malowniczo przedstawiał się ten widok przy kasie, gdzie butelka stała za butelką) i siada za stołem, dyskutując o grach i popijając mokrości.
Godzina 15:05 - drużyna schodzi pod ziemię, gdzie Azi rozmarza się o Boskim Gigolo, i wsiada do pociągu metra, który właśnie podjechał. Tu zaczyna się ostatni rozdział naszej wyprawy: Powrót. Tu rozmowy nieco spuściły z tonu i zanim wymyśliliśmy, żeby porozumiewać się systemem głuchego telefonu, sprowadzały się w zasadzie do wymiany zapytań typu "co on mówi?".
Godzina 15:20 - stacja Wilanowska. Tu opuścił nas Algi.
Godzina 15:27 - stacja Pole Mokotowskie. Od drużyny odszedł Wotan. Zapewne spać. Wszak to jeszcze noc.
Godzina 15:31 - stacja Centrum. Azi oraz niżej podpisany wychodzą na słońce - i tutaj też kończy się nasza przygoda
PS. Zjęcia opublikuje - mam nadzieję, że szybko - nasz fotoreportero-kronikarz, JC.
"Diese nadmierne sformalizowanie starożytnego prawa zeigt Jurisprudenz jako rzecz tego samego rodzaju, als d. religiösen Formalitäten z B. Auguris etc. od. d. Hokus Pokus des znachorów der savages" -- Karol Marks